Punktów zapalnych na pograniczu nauki i religii jest sporo, pierwsza odpowiedziała już bowiem na większość pytań, na które druga jako odpowiedzi proponowała (i czasami ciągle proponuje) nie trzymające się kupy ni sensu dogmaty. W konsekwencji współcześni kościelni intelektualiści typu Pieronka czy Życinśkiego nieźle się muszą nagimnastykować intelektualnie, by pogodzić teorię Wielkiego Wybuchu czy teorię ewolucji z tym, co niewykształceni pasterze 2500 lat temu w Biblii na temat natury i jej praw bredzili.

W otwierającym ostatni numer Tygodnika Powszechnego artykule pod znamiennym tytułem „Tabletki Bogu nie szkodzą” pisze Życiński:

Jeśli ktoś usiłuje odrzucić neodarwinowską koncepcję ewolucji, występując jako obrońca Pana Boga, popełnia ten sam błąd co wtedy, gdy wprowadzano konflikt między działaniem Bożym i działaniem leków psychotropowych. Wszechmocny Bóg jako jedną z form swej obecności w przyrodzie wybrał działanie przez prawa przyrody. Niedostrzeganie tej obecności stanowi regres intelektualny przynajmniej o 120 lat.

Ciekawe, czy do form obecności Boga w przyrodzie wliczy arcybiskup równie ochoczo homoseksualizm – w końcu skądś on się w świecie wziął, argument o nieuporządkowaniu mnie nie przekonuje. By pociągnąć dalej myśl Drugiego Intelektualisty Polskiego Kościoła, niedostrzeganie obecności Boga w homoseksualizmie wydaje mi się regresem nie przymierzając aż o 2000 lat – Jezus wszak miłował Jana…

Inny kwiatek: Przyrodniczy opis procesów rozwoju organizmów żywych i filozoficzne pytanie o Boga ukrytego w tych procesach i prawach mogą się dopełniać tak samo, jak stosowanie leków z modlitwą o zdrowie chorego. Rozumiem, że modlitwy są tak samo przebadanymi naukowo – i sprawdzonymi na tym polu – środkami radzenia sobie z chorobami, jak leki, zapewne też istnieją jakieś specjalne, opatentowane oczywiście, rodzaje modlitw na raka, miażdżycę, czy AIDS.

Potem jest o tym, dlaczego kreacjoniści się mylą tzn. dlaczego ewolucja nie jest sprzeczna z Pismem Świętym (mimo że czarno na białym biblijny opis stworzenia przeczy teoriom Darwina i Życińskiego; swoją drogą zadziwia mnie jednak upór duchowieństwa w kwestii praw par heteroseksualnych do zapłodnienia in vitro, gejów do małżeństwa czy kobiet do kapłaństwa: skoro Kościół dał już ciała w sprawie tak kluczowej jak powstanie świata i człowieka, co mu zależy na gnębieniu płci słabszej, mniejszości seksualnych i osób bezpłodnych?), i, obowiązkowo, o dziedzictwie Jana Pawła II i jego „dialogu z naukami przyrodniczymi” (zawsze sądziłem, że odkrycia naukowe po prostu się uznaje, albo je eksperymentalnie falsyfikuje, a nie prowadzi z nimi dialogi. Jak by one miały wyglądać? My wam nie będziemy popierać kreacjonistów, a wy nie będziecie głośno mówić, że Boga nie ma…)

I jeszcze to wyszydzanie prostaczków, odstawiających leki w nadziei, że uleczy ich sama modlitwa. Ależ ci ludzie, w przeciwieństwie do arcybiskupa, są w pełni wierni wyznawanym zasadom. Napisano w Piśmie, że prawdziwa wiara i górę przeniesie (1 Kor 13,2), na podobnym stanowisku stał sam Jezus: Zaprawdę powiadam wam, ktokolwiek by rzekł tej górze: wznieś się i rzuć się w morze, a nie wątpiłby w sercu swoim, lecz wierzył, że stanie się to, co mówi, spełni mu się (Mk. 11,23).

Nie wydaje mi się, by akceptujący ewolucję i leki z apteki arcybiskup był osobą rzeczywiście wierzącą. Na pewno jego wiara daleka jest od tej, jakiej od swych wyznawców wymagał Nauczyciel. Lecz nie wymagajmy cudów (zwłaszcza gdy sami w nie nie wierzymy): jako człowiek myślący, pewnych rzeczy Pieronek nigdy ani nie przyjmie, ani nie przeskoczy.

2 komentarze

Skomentuj Tomasz Łysakowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *