Kampania wyborcza wchodzi w okres krytyczny. Na łamach, falach i ekranach coraz więcej błota, jadu, nienawiści i retoryki. Socjobiolodzy szczytują w takich chwilach, upojeni tym, ile racji w tym, co na co dzień wiedzą.

Niedawno świat obiegła i zgorszyła informacja, że rasizm i ksenofobia (a przynajmniej skłonność do nich) są prawdopodobnie genetycznie w nas zakodowane. Oczywiście sporo było w tym dziennikarskiego wyolbrzymienia – naukowcy pokazali tylko, że wrodzona jest tendencja do reagowania niepokojem na człowieka o innym kolorze skóry, jeśli stworzymy ku temu sprzyjające warunki, np. jeśli pokopiemy kogoś prądem, pokazując mu jednocześnie osobę innej rasy. W sumie nic, czego by biolodzy dotąd nie podejrzewali…

Odkrycie to doskonale wpisuje się w to, co od kilkudziesięciu lat głosi psychologia ewolucyjna. Mózg ludzki wyewoluował tak, by bać się obcych. Najlepiej zaś tych obcych rozpoznawać po cechach charakterystycznych, z których z kolei najlepiej widoczną jest… kolor skóry (kiedyś nie było koszulek z napisami Niech nas zobaczą).

W zamierzchłej historii naszego gatunku odróżnianie swoich od obcych miało kapitalne znaczenie w kwestii przetrwania plemienia i jednostki – dlatego prawdopodobnie zostało wbudowane w nasze DNA. Jednostki, które posiadły je dzięki jakiejś mutacji, miały większą szansę przeżycia i zostawienia potomstwa, dzięki czemu taka cecha rozprzestrzeniła się w populacji. Tak właśnie widzą to paleoantropologowie, z których jeden, Steven Jay Gould, pisał kiedyś w „Ever since Darwin”:

Grupa wolna od ksenofobii i niewprawna w zabijaniu musi ulec innym grupom, wyposażonym w geny kodujące skłonności do takiej kategoryzacji i mszczenia. Szympansy, nasi najbliżsi krewniacy, gromadzą się i systematycznie zabijają członków sąsiednich grup. Być może zostaliśmy zaprogramowani do podobnych działań. Te przerażające skłonności zapewniały kiedyś przetrwanie grupom uzbrojonym tylko w zęby i kamienie. W świecie broni nuklearnej te niezmienione (i być może niezmienne) dziedziczne motywy mogą doprowadzić do naszej zagłady (albo przynajmniej ściągnąć na nas straszne nieszczęścia).

Dlatego tak trudno ludziom rozstać się z wiarą w szlachetnego dzikusa i zaakceptować fakt, że rodzimy się zdolni do zabijania w obronie swych plemion (narodów, drużyn piłkarskich), wierzeń i poglądów (prawicowych, lewicowych, ale też umiarkowanych). Trudno przyjąć do wiadomości, że na starcie jesteśmy samolubnymi nepotami i ksenofobami, i dopiero przezwyciężenie w sobie tego naturalnego dziedzictwa mogłoby uchodzić za prawdziwą miarę człowieczeństwa.

Mogłoby, gdyby było możliwe.

7 komentarzy

  1. A jaki jest Twój stosunek do memetyki (opisywanej w książce „Maszyna memowa” Susan Blackmore)? Ja jestem przekonany, że socjobiologia jest połową teorii wyjaśniającej ludzkie zachowania w kontekście ewolucji. Socjobiologia wyjaśnia zachowania ludzi w stosunku do innych bardziej lub mniej spokrewnionych genetycznie, nie radzi sobie jednak z zachowanaimi ludzi względem ludzi blizszych lub dalszych pod względem kulturowym. Memetyka w której mówi się o dwóch replikatorach (genach i memach) robi wrażenie pełniejszej teori niż socjobiologia, która czasem na siłę stara się wyjaśniać zachowania ludzi na gruncie pokrewieństwa genetycznego.
    Blog generalnie podoba mi się, ale wydaje mi się, że warto byś zapoznał się z teorią memetyki, mogłoby to dodatkowo go wzbogacić.

    Gość: , chr88.neoplus.adsl.tpnet.pl
  2. Jeszcze coś… Wydaje mi się, że teoria samolubnych genów Richarda Dawkinsa i ewolucji jako ciągłego procesu jest jendak bardziej prawdopodobna niż to co prezentował w swoich poglądach Gould. Na Goulda czasem powołują się ludzie związani z kościołem gdy chcą zaatakować Dawkinsa, bo Dakins ma to do siebie, że formułuje swoje myśli bezlitośnie dokładnie i precyzyjnie, natomiast Gould teorie Goulda są jednak nieco mętne.

    Gość: , chr88.neoplus.adsl.tpnet.pl
  3. Jeszcze coś… Wydaje mi się, że teoria samolubnych genów Richarda Dawkinsa i ewolucji jako ciągłego procesu jest jendak bardziej prawdopodobna niż to co prezentował w swoich poglądach Gould. Na Goulda czasem powołują się ludzie związani z kościołem gdy chcą zaatakować Dawkinsa, bo Dakins ma to do siebie, że formułuje swoje myśli bezlitośnie dokładnie i precyzyjnie, natomiast Gould teorie Goulda są jednak nieco mętne.

    Gość: , chr88.neoplus.adsl.tpnet.pl
  4. Zgadzam się, że socjobiologia nie tłumaczy (jeszcze) wszystkiego w obszarze zachowań międzyludzkich, nie jestem jednak przekonany, że jej połączenie z memetyką te dziury nam zatyka.

    Z memetyką mamy bowiem problemy takie same, jak z naukami humanistycznymi: jej pojęcia są czasami nieostre, a twierdzenia często niesprawdzalne. Przede wszystkim sami memetycy nigdy ostatecznie nie ustalili, co to jest mem. Różni ich to od genetyków i socjobiologów, którzy doskonale wiedzą, czym jest ich jednostka informacji – gen – a czasami nawet potrafią wskazać, gdzie w DNA się zaczyna i gdzie kończy. Mem tymczasem definiuje się bądź jako jednostką zapisanej w mózgu informacji, niekoniecznie nawet kulturowej (odpowiada tutaj temu, co psychologowie nazywali kiedyś jednostką pamięci, engramem); bądź jako każdy zapis informacji w mózgu lub na innym nośniku – w książce, na płycie CD, ale również na falach radiowych; bądź jako autonomiczną strukturą neuronalną w ludzkim mózgu, która jest nośnikiem informacji kulturowej; bądź wreszcie jako małą lub dużą abstrakcyjną część równie abstrakcyjnego zjawiska zwanego kulturą. Poza tym nie słyszałem jeszcze o memetycznej metodologii – nie wystarczy bowiem prosta weryfikacja stawianych tez, trzeba jeszcze opracować metody falsyfikacji. Inaczej wyjdzie nam coś na kształt psychoanalizy – teorii nieobalalnej (psychoanalitycy twierdzą, że każdy, kto kwestionuje przemyślenia Freuda, z definicji nie uporał się ze swym kompleksem Edypa), a co za tym idzie, bez żadnej wartości naukowej.

    Tyle wiem o memetyce – może się mylę. Książki Blackmore jeszcze nie czytałem, chętnie więc po nią sięgnę i przeczytawszy podzielę się refleksjami. Póki co jestem jednak na tym polu sceptykiem. Nie mogę się nie zgodzić z twierdzeniami typu: „Memy konkurują ze sobą o środowisko naturalne – pamięć zawartą w ludzkich mózgach i szersze środowisko, w którym się obiektywizują.” – tylko że według mnie niewiele z nich wynika. Memy są dla mnie konstruktami pojęciowymi, tak jak etyka, inteligencja czy postmodernizm: nie istnieją w realnym świecie poza umysłami ludzkimi, nie można ich dotknąć czy polizać – choć można zbadać natężenie pewnych wywoływanych przez nie zjawisk na poziomie statystycznym.

  5. Co do Goulda, generalnie nie jestem jego fanem, choć wiele z teorii ewolucji spopularyzował skuteczniej, niż zapalczywy Dawkins. Tekst wyjąłem, bo mi się spodobał.

    Według mnie jednak i Dawkins mięknie przy Pinkerze, zwłaszcza tym z „Tabula rasa” („How the Mind Works” zbyt kiepsko na polski przetłumaczono), ten ostatni bowiem, prócz tego, że jest bezlitosny i precyzyjny, to jeszcze pisze jak Sienkiewicz, Bralczyk i Agata Christie razem wzięci:) /mem emotikonu/

  6. Zamilkles, a licze na nowe eseje w kwestiach, z ktorymi interesujaco bedzie popolemizowac… A poki co uprzejmie donosze, iz jestem zwolennikiem psychoanalizy, w pelni swiadomym (przynajmniej niektorych – ktoz jest czegokolwiek w pelni swiadomy na gruncie psychoanalisy ;-)))) jej ograniczen, i licze na interesujaca polemike ;-))

    Gość: Solaris, nat-dzi.aster.pl
  7. Wróciłem. W psychoanalizę tymczasem nie wierzę i w ogóle staram się od niej trzymać z daleka. Według mnie teoria, która wbudowany ma w siebie dogmat o własnej nieobalalności nie może nazywać się nauką, lecz co najwyżej religią (lub przesądem, na jedno wychodzi). Jako religia nie wytrzymuje zaś konkurencji właściwie każdego monoteizmu (więcej od niej wyznawców mają i wszelkie chrześcijaństwa, i Islam, i nawet, najbardziej skądinąd zagrożony, judaizm), a i niektórych politeizmów (hinduizm), nie widzę zatem sensu pochylania się nad tak niewiele znaczącą grupką sekt, jak współczesne szkoły psychoanalityczne.
    :)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *