Cała Polska buduje stadiony – donosi dziś Rzeczpospolita, a Gazeta Wyborcza wtóruje z uniesieniem: Budujemy najwięcej w historii. I w rzeczy samej, przez ostatnie pięć lat (z)budowano lub (wy)remontowano w Polsce 65 takich obiektów, w tym droższy od wielu zachodnich stadionów olimpijskich Stadion Narodowy (pełny koszt szacuje się na 2 miliardy złotych), stadion Legii (pół miliarda), podarowany przez władze stolicy prezesowi zaprzyjaźnionej telewizji, oraz – uwaga! – stadion na 600 osób, wybudowany przez lokalne władze w 4-tysięcznym Potworowie.

Informację o pędzie władz centralnych i samorządowych do wydawania zabranym obywatelom miliardów na obiekty sportowe dostajemy w tym samym czasie, gdy polski dług publiczny przekroczył 20 tysięcy złotych na mieszkańca (wliczając emerytów i niemowlęta; jeśli liczyć tylko tych, co naprawdę płacą w Polsce PITy i ZUSy, wyjdzie ponad 50 tys. na głowę); w tym samym czasie, gdy rząd ogłasza, że do 2015 nie powstanie w Polsce już ani kawałek autostrady, bo skończyły się fundusze (czyżby powoli przestawali nam pożyczać?); wreszcie w tym samym czasie, gdy Donald Tusk osobiście wypowiada wojnę kibicom i zamyka już stojące stadiony, gdyż policja nie potrafi poradzić sobie z garstką chuliganów.

Ktoś by spytał: jaki sens ma wznoszenie i otwieranie nowych stadionów w sytuacji, gdy najwyraźniej jest ich tak dużo, że władza nie nadąża z ich zamykaniem? Nie mówiąc już o zasadności budowy komercyjnych ośrodków sportowych przez państwo, którego nie stać na położenie do nich już zupełnie niekomercyjnej drogi. Niestety, w kraju, w którym uprawianie polityki na ogół sprowadza się do głośnych publicznych pyskówek z oponentami i cichego (ba, często w porozumieniu z tymiż oponentami) wyprowadzania publicznej kasy na inwestycje może nie zawsze uzasadnione, ale zawsze realizowane przez zaprzyjaźnione firmy, nikt o takie rzeczy jakoś nie pyta. A jak już ktoś zapyta, odpowiada mu się, powtarzając niczym mantrę wyraz: Euro!

Tak, budujemy i remontujemy na Euro 2012. Nawet stadiony, na których w ramach rozgrywek nie będzie żadnego meczu, nawet Orliki. Budujemy, bo chcemy się pokazać – Rysiu z Misia powiedziałby, że to stadiony na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym stadionami? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!

Absurdalne to wszystko i żałosne. Za imprezy, takie jak Euro czy Igrzyska Olimpijskie, na ogół zabierają się kraje, które i bez takiego wydarzenia mają się czym pochwalić. Rozgrywki, o których przez kilka tygodni szumią media całego świata lub choćby kontynentu, to taki teaser – przyjedźcie, ludzie, i zobaczcie, jak u nas fajnie. A nuż wam się spodoba i powrócicie – albo przynajmniej opowiecie o nas swoim znajomym, i oni do nas zajrzą.

Ta bardzo skuteczna strategia marketingowa ma pewne ograniczenie – by ją efektywnie stosować, trzeba być krajem atrakcyjnym dla turystów (co najwyżej zapoznanym, lub jeszcze nieznanym) i przygotowanym na ich przyjęcie. Dlatego, jak już rzekłem, najczęściej organizacji przedsięwzięć tego typu podejmują się nacje posiadające odpowiednią infrastrukturę (oraz szereg innych niż stadiony atrakcji), a nie państwa, które infrastruktury nie mają (o atrakcjach nie wspomnę), a do organizowania rwą się w nadziei, że to je zmobilizuje do jej wybudowania. Jak pokazał nasz przykład, sama mobilizacja (i gigantyczne fundusze wyciśnięte z ludności) nie wystarczy, jeśli decyzje, w co inwestować, nie zostaną podjęte z głową.

W Polsce już chyba nikt się nie łudzi, że kibice z Zachodu, którzy zobaczą odpicowany Stadion Narodowy (jeżeli oczywiście jakoś do niego dotrą przepełnioną i rozklekotaną kolejką średnicową – ulice będą przecież, jak to w stolicy, w korkach, tramwaje zapewne też staną, a z metrem Hanna Gronkiewicz-Waltz troszkę się nie wyrobiła…), w otoczeniu pamiętających przejście Armii Czerwonej (i często od tamtego czasu nieremontowanych) pereł architektonicznych prawobrzeżnej Warszawy, kiedykolwiek tu wrócą. Ba, można mieć pewność, że gdy goście zobaczą te polskie atrakcje (a jak przyjdą upały, także poczują w ulicznym korku lub dusznym tramwaju), nie tylko ich noga więcej nad Wisłą nie postanie, lecz i własnych ziomków przed nami ostrzegą. W efekcie z negatywnym turystycznym pi-arem, jaki zafunduje sobie Polska, zmagać się będą jeszcze nasze wnuki.

Fundusze, które przeznaczamy na Euro, to pieniądze (w najlepszym razie) wyrzucone w błoto, i nikt, kto je dzielił i podejmował decyzje o inwestycjach, zapewne nie ma już dziś co do tego wątpliwości. Prawdopodobnie nie miał ich już w chwili dzielenia. Niestety, jak to w naszym kraju, w całym tym przedsięwzięciu nie szło o uczynienie z Polski miejsca atrakcyjnego dla turystów, tylko o wyprowadzenie z kieszeni podatników kolejnych milionów. A swoją drogą, podatników, którzy dali się politykom po raz kolejny tak pięknie wydoić, też trudno żałować – czyż głupiec bowiem nie jest sam sobie winien?

Gdybyśmy jako kraj naprawdę chcieli się promować, budowalibyśmy obiekty może i tańsze, ale w świetnym otoczeniu i z doskonałą infrastrukturą. Najpierw powstałoby metro, następnie świetna dzielnica z atrakcjami i miejscem pod ewentualny stadion, a dopiero potem zaczęłyby się starania o organizację Euro. W idealnym świecie do wznoszenia tego wszystkiego zatrudnilibyśmy prywatne firmy (co by w dobie internetu przeszkadzało obywatelom nawet decyzje o przetargach zatwierdzać w referendum?), a nie urzędników i polityków; w mniej idealnym mielibyśmy przynajmniej urzędników i polityków, którzy kręciliby lody na inwestycjach innych niż słomiane.

Ale żyjemy w kraju (i świecie) Barei, w którym z miliardów wpompowanych Euro 2012 zostaną Polsce nie równe drogi czy nowe linie metra, tylko wypasione olbrzymy w odstręczających ruinach. Olbrzymy, które, gdy już przeminie piłkarska euforia, tradycyjnie zgniją sobie na świeżym powietrzu.

– I co się wtedy zrobi?
– Protokół zniszczenia.

10 komentarzy

  1. Kuźwa ostro, ale mam identyczne zdanie. Fundowanie Euro przez kraj taki jak Polska przypomina sytuację, gdy w patologicznej rodzinie rodzice biorą „na krechę” ogromny telewizor plazmowy, zamiast zadbać o los swoich dzieci.

    Maciejos
    1. Trafna metafora, choć trochę niedokończona. Chyba że przyjmiemy, że chodzi o rodzinę patologiczną, w której tata i mama nie dość że pożyczają, ile wlezie, to jeszcze prostytuują lub wysyłają na żebry własne dzieci, a oddawane im w 80 procentach zarobek nazywają PIT-em i VAT-em 😉

  2. swietnie napisane, az przykro sie robi jak do czlowieka dotrze co „ONI” robia.  najlepsze jest to ze na imprezie zarobi FIFA z PZPN dwie najwieksze mafie w Europie, a my moze na piwie co to angole wypija…..zenada
    Przedszkoli dramatycznie brakuje, a oni stadiony buduja, a propo na mecze pilkarskie przychodzi proporcjonalnie mnie ludzi niz na siatkowke czy zuzel…..no komment

    daniel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *