Trybunał Konstytucyjny zrobił ostatnio coś bardzo brzydkiego: przypomniał ludziom, że są sterowanymi przez samolubne geny maszynkami. Przypomnienie to, tak bardzo nie na miejscu jeśli chodzi o najwyższy organ prawodawczy, niemal wszystkich w naszym katolickim kraju mocno zabolało. Natychmiast rozległy się głosy zaskoczenia (które mnie osobiście dziwiły – wiedząc, kto w czyjej sprawie sądzi, nie spodziewałem się innego wyroku) i oburzenia. Tego ostatniego oczekiwałem, gdyż: a) ludzie zawsze chętnie gardłują w sprawach, które ich dotyczą – a ceny usług prawnych dotyczą nas wszystkich; b) wyrok Trybunału jest świadectwem dwóch niezwykle dla nas bolesnych prawd, prawd o nas samych. Prawdy te ogólnie znane są tak psychologom, jak i zwykłym zjadaczom chleba, rzadko jednak ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że sam według praw w tych prawdach zawartych działa, niedobrze mu zatem o tym przypominać. Dobrze za to przypomnieć same zasady.
Pierwsze prawo głosi, że niezwykle łatwo dzielimy się na rywalizujące ze sobą grupy (stada, plemiona), jeśli zaś z przynależnością do naszej grupy łączą się jakieś korzyści, wytrwale bronimy tak swoich przywilejów, jak i zamkniętego dostępu do grupy. Same wspólnoty mogą tworzyć się bez specjalnego kryterium: kibice Wisły czy Cracovii to na poziomie socjoekonomicznym czy psychologicznym tacy sami ludzie, co nie przeszkadza im widzieć w sobie wrogów tylko ze względu na fakt kibicowania innemu zespołowi. Najbardziej zwarte i uznane grupy to te etniczne i narodowe, w Polsce jednak roszczenia ze względu na przynależność etniczną czy narodową spotyka się rzadko. Popularne są za to podziały (a co za tym idzie, i roszczenia) związane z wyznawaną religią, światopoglądem czy orientacją seksualną. Roszczenia tworzących się tu grup, które uważają, że z racji tego, w co wierzą lub z kim sypiają, powinny być inaczej (czyli lepiej) przez prawo traktowane, słyszymy więc wokół siebie na każdym kroku. Czasami nawet zostają owe żądania zaspokojone, zwłaszcza że pewne grupy (katolicy, heteroseksualiści) mają w ojczyźnie Tuwima i Szymanowskiego większość wystarczającą do przegłosowania każdego dla siebie przywileju – większość, z której zresztą skwapliwie korzystają. Kiedy jakiś przywilej zostaje zadekretowany, z mocy prawa zaczyna działać dyskryminacja wszystkich, których ten przywilej nie dotyczy, co rodzi nowe frustracje i kolejne roszczenia.
Najpopularniejsza, a i najbardziej dotkliwa, jest w kraju nad Wisłą dyskryminacja ze względu na pracę. Dyskryminuje się zarówno tych, co pracy nie mają (kodeks pracy uniemożliwia większości pracodawców legalne ich zatrudnienie), jak i tych, co pracę mają, każąc im wpłatami na ZUS utrzymywać całą resztę. Spośród samych pracujących kwotą wolną od podatku i podatkiem progresywnym uprzywilejowuje się z kolei gorzej zarabiających, prawdopodobnie by im wybić z głowy zarabianie lepiej. Wszystko mimo zapisu w ustawie zasadniczej, że nikt nie może być dyskryminowany ze względu na jakąkolwiek przyczynę, co jednak kłóci się z innym, widać ważniejszym, fragmentem tegoż dokumentu. Jak zauważył bowiem kiedyś Ziemkiewicz, w Konstytucji jak byk stoi, że Polska jest państwem „sprawiedliwości społecznej” – czyli nie może tu mądry i pracowity mieć lepiej od tego, który nie z własnej winy jest leniwy i głupi. Jak chce mieć lepiej, wynocha do Irlandii.
Kategoria „pracujący” jest jednak zbyt szeroka i nieostra, dlatego ludzie identyfikują się raczej z grupami zawodowymi (bardziej charakterystycznymi, łatwo wszak podzielić świat np. na tych, co machają piórem i tych, co machają śrubokrętem), i tu walczą o przywileje, które zresztą zwykle dbała o głosy obywateli władza rozdaje na lewo i prawo, zwłaszcza pod koniec kadencji. Każdy przywilej lub inny ochłap rzucony jednym powoduje oczywiście niezadowolenie innych, bo w końcu czemu ma nie dostać pielęgniarka, skoro dostał górnik. Robi się z tego błędne koło, aż w końcu budżet (albo – jak w przypadku sytuacji na rynku usług prawnych – cierpliwość ludzka) nie wytrzymuje i przywileje zaczyna się cofać; wówczas zaś zaczyna się płacz i zgrzytanie zębów. Jasne jest bowiem, że zabranie ludziom tego, co im wcześniej dano, gorsze jest niż nie dawanie wcale; do niczego nie przyzwyczajamy się tak szybko, jak do przywilejów dla nas, dlatego, gdy je już mamy, każdą próbę wyrównania szans traktować jako gwałt. Złudzeniu, że należy nam się więcej, niż innym, ulegamy tym łatwiej, że dobrze widzimy, jak bardzo musimy się na swoje wypłaty napracować, nie widzimy tymczasem, jak męczy się cała reszta. Dlatego artyści, dziennikarze i pracownicy nauki są przekonani, że państwo winno właśnie ich traktować lepiej niż innych pracowników (np. opodatkowując im tylko połowę honorariów) nie mniej, niż górnicy, argumentujący, że za pracę pod ziemią i pylicę należy im się przynajmniej dwa razy większa emerytura.
Druga prawda zaś taka, że mamy tendencję do nepotyzmu, czyli że wolimy swoje bardziej niż cudze, zwłaszcza jeśli „swoje” oznacza „spokrewnione z nami”. Im bardziej spokrewnione, tym lepiej. Bez wątpienia prawda ta bardziej jest wstydliwa, samych siebie nie postrzegamy bowiem jako maszynek sterowanych przez geny dbające tylko o to, by im i – gdy już się powielą – ich kopiom było jak najlepiej na świecie. Nie postrzegamy, bo nasz mózg rozwinął dość skuteczne mechanizmy ukrywania przed świadomością prawdziwych źródeł motywów, które nią targają. Zresztą, nasze własne dzieci wydają nam się zdolniejsze i inteligentniejsze od dzieci innych nie tylko dlatego, że dzielą z nami informację zapisaną w DNA. Dużą rolę odgrywa to, że ich wysiłki i osiągnięcia na bieżąco obserwujemy, wiemy zatem o nich o niebo więcej, niż o wysiłkach i osiągnięciach obcych ludzi. Podobnie z krewnymi i znajomymi, z którymi zwykle częściej się stykamy, przez co lepiej ich znamy i bardziej lubimy. Kiedy mamy przyjąć kogoś do pracy, wolimy przyjąć swojego, gdyż wiemy, czego się po nim spodziewać, znamy jego wady i zalety, nie wykluczamy też, że kiedyś nam się za to odwdzięczy. Kiedy zatrudniany jest krewny, dochodzą jeszcze korzyści dla genów.
Jednak fakt, że źródeł swych intencji nie przyjmujemy do wiadomości, nie znaczy, że się nimi nie kierujemy. Zwłaszcza że rzeczy, których sami nie jesteśmy w stanie u siebie zaobserwować, bez trudu zobaczą nasi rywale lub jacyś zewnętrzni obserwatorzy. Każdy przyrodnik wie z obserwacji, że zwierzęta wykazują postawy altruistyczne niemal wyłącznie względem swego potomstwa lub członków własnego stada. Ludzie z kolei – co udokumentowały już setki badań z psychologii społecznej – tym chętniej pomagają, im bardziej potrzebujący pomocy do nich podobny (dopóki człowiek ubrań i pudru do twarzy nie wymyślił, podobny wygląd wskazywał na wspólne geny) i im większe prawdopodobieństwo, że się odwdzięczy. Wyjątkiem jest tu dziecko, które nawet jeśli do nas nie podobne i zapowiada się na niewdzięcznika, z definicji stanowi magazyn dla połowy naszego DNA. Dzieci własne kochamy i basta. Dlatego chcemy, by były adwokatami i notariuszami. I dlatego poczynania Trybunału podobają nam się, jeśli sami jesteśmy adwokatami i notariuszami lub ich dziećmi, i nie podobają, jeśliśmy przedstawicielami reszty, która chętnie by swe dzieci (lub siebie) adwokatami i notariuszami uczyniła. Sęk w tym, że środki do podziału są w tym zakresie ograniczone: im węższa korporacja, tym większe jej zyski. Wpuszczenie obcych zyski zmniejsza, a każdy chce, by on i jego dzieci zarabiały najlepiej. Czy zatem godzi się dziwić polskim bonzom prawnym, że są tacy, jak wszyscy?
Dziękuję za wizytę u mnie.
Piszesz bloga od niedawna, ale mam nadzieję, że zapał Cię nie opuści.
Popieram ludzi, którzy wolą myśleć niż wierzyć, dlatego umieściłem Twego bloga na moich „Ciekawych stronach”.
Pozdrawiam,
Jerzy
Dzięki. Sam sobie zaraz zakładkę „ciekawe strony” strzelę, bo mnie coraz więcej świetnych autorów linkuje, a instynkt odwzajemniania się męczy 😉
w nawiązaniu do poprzedniej dyskusji: jesli spotkasz jeszcze studentów, którzy nie wiedzą, czym są kwarki, pozwól im przyjżeć się bliżej temu problemowi: http://www.ibiblio.org/Dave/Dr-Fun/df200604/df20060419.jpg
Bardzo ciekawe ujecie problemu.
Jako przedstawicielka zupełnie innego niz Twój zawodu nie wpadła bym na to, żeby, spojrzeć na sprawę od strony psychologii społecznej.
Raczej zastanawiam się nad samym rozstrzygnięciem Trybunału…
kurczak