Dzięki Modnym Bzdurom zapoznałem się właśnie ze świetnym artykułem na temat roli naukowca w polskich mediach, który kilka dni temu opublikowała na gazeta.pl prof. Magdalena Fikus. Parę fragmentów aż prosi się tu o komentarz i rozwinięcie, zwłaszcza że autorka to jeden z najbardziej eksploatowanych przez dziennikarzy polskich genetyków. Więc komentujmy.
Profesor zaczyna od opisu sytuacji znanej bodaj każdemu ekspertowi, który kiedykolwiek nagrywał „setkę” dla radia lub telewizji:
Prosili o szybciutki komentarz – już za chwilę, za momencik jest potrzebny. Powiedziałam, co wiedziałam, trwało to dwie-trzy minuty. My to skrócimy – powiedzieli oni.
W audycji wyglądało to tak:
Oni: – Poprosiliśmy Panią Profesor o komentarz.
Ja: – Genetyka jest ważną nauką.
I to do tego zdania byłam tej ekipie potrzebna.
Po tym wstępie dostajemy krótką acz gruntowną analizę roli naukowca w dzisiejszych mediach i sytuacji, w jakiej stawia się on, gdy nieopatrznie zgodzi się na wypowiedź medialną:
Naukowiec jest wobec telewizji bezradny, może jej tylko odmówić. Nie wiemy, co zostanie z naszej wypowiedzi. Nie ma w telewizji zwyczaju autorskiej weryfikacji, nawet jeżeli audycja nagrywana jest na parę dni przed emisją. Nie wiemy także, w jakiej scenografii i w czyim towarzystwie zostanie wyemitowana nasza wypowiedź. Godząc się na nagranie, tracimy osobowość.
Nauka w telewizji istnieje wtedy, kiedy urodzi się cielę o dwu głowach albo wyleci w kosmos chiński kosmonauta. Podobno normalna nauka widzów nie interesuje. (…)
Naukowcy służą (…) jako utytułowana dekoracja. Sadza się ich na niewygodnych fotelach (kolana pod brodą, wstać nie sposób) i pozwala powiedzieć, że genetyka jest ważną dziedziną wiedzy. Czasem jeszcze mogą powiedzieć dodatkowo jedno zdanie, że genetycy wymyślili, jak klonować zwierzęta albo robić nowe leki.
Swoją drogą, sam brałem w życiu udział w przynajmniej kilkudziesięciu audycjach telewizyjnych i muszę powiedzieć, że najbardziej bzdurne były te, które z założenia miały być poświęcone nauce (ciekawe, że reguła ta praktycznie nie dotyczy stacji radiowych, z drugiej strony tam na ogół człowiek ma wystarczająco czasu, by powiedzieć, o co mu chodzi, a i dziennikarze jakoś na ogół też orientują się w temacie). Robienie telewizyjnego programu naukowego w Polsce często wygląda tak, że np. rozmawia się o trafności wróżb z psychologiem i wróżką, po czym w samym programie zestawia ich pocięte wypowiedzi tak, jakby co najmniej były równoważne (w końcu obydwoje to eksperci w swej dziedzinie). Na tym tle wejścia eksperckie na żywo w programach śniadaniowych czy publicystycznych, z których już nikt nic z jego słów nie wytnie (bo przeważnie są emitowane na żywo), to dla naukowca prawie że rozpusta.
Pamiętam, jak swego czasu zdarzyło mi się wystąpić w „naukowej” audycji w pewnej telewizji, której nazwę tu przemilczę. Jako kulturoznawca i ogólnie ekspert od zachowań ludzkich miałem w tym programie dyskutować na temat zagrożeń płynących z rozwoju genetyki. Ale – i tu uwaga – nie z żadnym genetykiem, tylko z… księdzem. Ksiądz był, między Bogiem a prawdą, doktorem, tyle że „nauki” jeszcze bardziej podejrzanej niż kulturoznawstwo, mianowicie teologii. W studiu nie było żadnego genetyka, biotechnologa czy nawet lekarza, nikogo, kto by się profesjonalnie zajmował omawianą dziedziną lub choćby czymkolwiek w pobliżu. Jedyną pociechę stanowił fakt, że i ja, i kapłan coś o genetyce gdzieś kiedyś przeczytaliśmy, w przeciwieństwie do dziennikarza prowadzącego, który nie miał o całej sprawie zielonego pojęcia, i z którego pytań wynikało, że nie potrafi odróżnić klonowania od modifikacji genetycznych. Dość wspomnieć, że w trakcie nagrania padały pytania typu: Co jeśli ludzki klon będzie miał ogon lub dwie głowy?
Tu aż się prosi, by jeszcze raz zacytować profesor Fikus:
Naprzeciw naukowca sadza się (…) polityka i działacza „ekologicznego”. Obaj mówią, że pomysł genetyka jest szkodliwy, szkodliwy dla zdrowia, dla Człowieka (przez duże C). Oni niczego nie muszą dowodzić, po prostu ten pomysł jest zły. Naukowiec jest bezradny. Aby udowodnić, że polityk się myli, musiałby wygłosić wykład akademicki, pokazać wykresy, tabele i określić prawdopodobieństwo (nie pewność, bo tego nie zrobi), że w swojej wypowiedzi ma rację. Ale przecież telewizja sądzi, że dużo ciekawiej jest słuchać o tych strachach.
Na pewnym poziomie pani profesor narzeka zupełnie na próżno: konsumenci przekazów medialnych na ogół szukają w nich kontrowersji i sensacji. Dziennikarze i ich szefowie doskonale o tym wiedzą, dlatego też trudno obwiniać ich o to, że zabiegając o oglądalność (i, co za tym idzie, pieniądze) wolą donosić o zagrożeniach, niż o ich braku. Inną sprawą jest jednak dobór i zestawianie gości oraz prezentacja ich twierdzeń jako równoważnych, bez względu na to, czy mają wystarczającą wiedzę, by wypowiadać się w temacie.
Dlaczego ekolog, polityk, ksiądz czy nawet przedstawiciel „nauk” humanistycznych i społecznych (nie mam złudzeń, że, jeśli nie liczyć wąskiej działki badań empirycznych – a i to nie wszystkich – 95 proc. tego, co produkuje się w bliskich mi dyscyplinach, to w najlepszym razie beletrystyka, a w najgorszym bełkot) mają być kompetentni w sprawach dotyczących DNA, rozwoju zarodka ludzkiego, komórek macierzystych czy ogólnie pojętej biotechnologii? Wyobraźmy sobie wielkanocny program, w którym fizyk i biolog, pod nieobecność księdza (lub nawet, uchowaj Boże, w jego obecności), dyskutują o nikłym podstawach empirycznych twierdzenia, że Jezus Chrystus zmartwychwstał. Oskarżenia o obrazę uczuć religijnych prawdopodobnie przekreśliłyby ich szanse na jakiekolwiek rządowe granty w przyszłości, nie mówiąc już o prezydenckiej nominacji profesorskiej.
Krytykowanie w mediach tego, czego nie dowiedziono naukowo, ale w co ktośtam wierzy (czy to anioły lub święci, czy solidaryzm społeczny i efekt cieplarniany) kończy się na ogół nagonką ze strony fanatyków, Ci zaś na poziomie reakcji pozostają fanatykami, bez względu na to, czy wyznają dogmaty katolickie, socjalistyczne czy ekologicznie. Mieszanie z błotem naukowców i wygadywanie piramidalnych bzdur o wynikach ich pracy to tymczasem modna norma, i to zarówno po prawej, jak i lewej stronie debaty politycznej.
A przecież nie trzeba dysponować jakąś niesamowitą wiedzą, by zdawać sobie sprawę, że długość i poziom życia od lat rosną na świecie nie dzięki fanatykom, lecz na ogół wbrew ich wysiłkom. Ekolodzy nie rozwiązują problemów żywnościowych w Afryce, tylko przekonują tamtejsze rządy, że lepiej by ludzie umierali z głodu niż jedli żywność modyfikowaną genetycznie. Stolica Apostolska nie prowadzi badań nad wirusem HIV, tylko namawia zdrowych do niestosowania prezerwatyw. Prawie cały postęp cywilizacyjny i technologiczny, jaki obserwujemy w ostatnich latach, zawdzięczamy laboratoriom i zaszytym w nich naukowcom. Tym samym, z których tak ochoczo naśmiewamy się w kreskówkach, i których od czasu do czasu zapraszamy do telewizji, to po to, by powiedzieli, że ich dziedzina jest ważna lub popolemizowali z jakimś kompletnym nieukiem.
I po takim wpisoe gotów jestem poprosić o Twoją rękę. 🙂
po przeczytaniu calego artykulu mam jedno pytanie – w jakiej kreskowce nasmiewaja sie z naukowcow:)?
btw brakowalo mi tu infa skad sie tytul wzial, znalazlem na salon24:)
Marcinie, już zajęta.
Ale mam drugą 😉
Chlitto, tytuł wyjaśniony w 5 akapicie (nie licząc cytatów).
Co do kreskówek, to mamy choćby „Dexter’s Laboratory” na Cartoon Network. A na poważnie, gdybyśmy chcieli policzyć naukowców superbohaterów i supervillainów w komiksach i kreskówkach, to tak na oko pewnie by wyszło, że tych drugich jest z sześć razy więcej.
Tomasz, nie bądź niewierny. Wpadasz między wrony…, w przeciwnym wypadku zjedzą bez Ciebie konfitury. A chwast nauki polskiej bujniej będzie się plenił bez Twojego udziału.
W Polsce obowiązuje tylko jedna nauka; krakania jak ony.
Abulafia, nie przesadzałbym z konfiturami 😉
Inna sprawa, że post nie był o kondycji naszej nauki (co do której osiągnięć np. na polu biologii nie mam zresztą – biorąc pod uwagę fundusze, jakimi dysponują badacze – specjalnych zastrzeżeń), tylko o tym, jak o niej mówią ci, co się na niej znacznie mniej znają od naszych badaczy. Na zdrowy rozum przecież, gdy profesorowie Fikus czy Stepień wychodzą i mówią o klonowaniu, przeważnie nie referują własnych osiągnięć. Sęk w tym, że przynajmniej znają się na przedmiocie rozmowy i (co przerobiłem na własnej skórze, z obydwoma bowiem miałem zajęcia ongiś na warszawskim MISH-u) są w stanie przystępnie wytłumaczyć nawet skomplikowane problemy z dziedziny genetyki.
Poleciłem powyższy wpis na swoim blogu 🙂 Nawiasem mówiąc, trochę wprawia mnie w zakłopotanie (choć zarazem łechcze próżność) zaliczenie mnie w poczet „Gurus”. Pozdrawiam.
Jeśli chodzi o temat bezlitosnego skracania wypowiedzi ekspertów w mediach, najlepszym przykładem zrobienia idiotki z jakiejś pani psycholog słyszałem chyba w Trójce w dzień pogrzebu JP2. Cała jej rada, jak się zachować w tym ciężkim dla Polaków dniu brzmiała tak:
„Jeżeli ktoś woli takie chwile przeżywać samotnie, powinien pozostać w domu. Jeżeli woli być wtedy z innymi, jak najbardziej powinien iść między ludzi.”
Dramat.
Nie rozumiem krytyki: jak na średni poziom naszych relacji telewizyjnych, wypowiedź to nader sensowna 😉
Tomasz.
Jeśli otwarcie deski od sedesu namaszcza się mszą świętą, a uruchomienie sławojki pokropkiem, to gdzie my jesteśmy? Egzystujemy naprawdę czy może jest to sen chorego idioty?-że posłużę się klasykiem satyry.
Niuanse między kondycją nauki polskiej a artykułowaniem jej zacierają się w myśl zasady; Jak cię widzą, tak cię piszą. Zabieranie w niej głosu przez tzw. ekspertów wynika z naszego przyzwolenia. Konsumenckiego. Ergo, pretensje nieuzasadnione.
Stąd moja uwaga o konfiturach-spleśniałe.
Sayitagain, dzięki. Reklamy nigdy za mało 😉
Abulafia, a kto ma zabierać głos, jak w Szkocji sklonują owce? Mieszkający w Polsce Szkoci? Naukę mamy, jaką mamy, ale nie tyle ze wzgledu na naukowców, ile ze wzgledu na to, ile im płacimy (nie wierzysz, zapoznaj się z biografiami tych, co wyjechali, i, jak Słonimski we Francji, byli w stanie zapisać się w annałach nauki) – co nie zmienia jednak faktu, że i tak się na swojej działce znają lepiej od reszty.