Nie lubię pisać nekrologów: życie z definicji jest krótkie, ludzie umierają (na ogół śmiercią tak banalną, jak ta konstatacja) i rwanie sobie z tego powodu włosów z głowy niczego nie zmieni. Jeśli zmarły był mi w jakikolwiek sposób bliski, samo pisanie o tym, że go nie ma, boli. Jeśli nie był – szkoda czasu i baterii w laptopie, zwłaszcza że każda minuta życia spędzona w Sieci przynosi tysiące tematów na notkę blogową ciekawszych i przyjemniejszych od śmierci. No, chyba że sama śmierć była ciekawa lub przyjemna…
Niemniej dla profesora Kołakowskiego czuję się w obowiązku zrobić wyjątek. Nie, nie ze względu na jego dokonania naukowe (czy raczej paranaukowe: z czasów, gdy dane miałem zaszczyt studiować filozofię, pozostało mi przeświadczenie, że – jeśli nie liczyć Poppera i garstki pogrobowców pozytywizmu – z nauką ostatni przedstawiciele tej dziedziny rozeszli się najpóźniej w początkach poprzedniego wieku), lecz literackie. Jako filozof pisał Kołakowski rzeczy i trafne, i niedorzeczne; i ciekawe, i nudne; i mądre, i głupie (wszystko to zresztą raczej dobrze o nim świadczy, zważywszy, że gros produkcji „naukowej” większości współczesnych filozofów sprowadza się do bredzenia, nudzenia bądź bredzenia i nudzenia jednocześnie) – za to jako literat tworzył dzieła perfekcyjne w każdym calu. Dość wspomnieć „Klucz niebieski”, „Trzy bajki o identyczności” i „Rozmowy z diabłem”.
Był Leszek Kołakowski bodaj najbardziej niedocenionym (obok Themersona) polskim satyrykiem i humorystą. Mało kto zdaje sobie zresztą sprawę z rzeczywistej skali oddziaływania jego humoresek, tymczasem czy np. bez „Bajki perskiej o sprzedawcy osła” powstałby najsłynniejszy w dorobku Monty Pythona (z którego szóstki członków pięciu skończyło Oksford) skecz o martwej papudze?
Osioł był wychudzony, chory, nieszczęśliwy i ledwo na nogach się trzymał. Handlarz jednak zaprowadził go na targ i krzyczał głośno: — Sprzedaję osła, sprzedaję osła! Krzyczał długo, aż w końcu pewien urzędnik imieniem Firu kupił od niego osła za maleńką sumę, która wystarczała ledwo na zakup miseczki ryżu. W chwili jednak, gdy urzędnik wręczał zapłatę, osioł doszedł do wniosku, że życie mu zbrzydło i zdechł. Handlarz w tejże chwili wyrwał owe grosze z ręki urzędnika i szybko odszedł, dając do zrozumienia, że sprawa jest załatwiona. Urzędnik jednakowoż nie dał za wygraną, dogonił go z wrzaskiem i zażądał zwrotu pieniędzy, a gdy handlarz odmawiał, udał się do sędziego, aby wymusić zwrot gotówki.
— Sprzedałeś zdechłego osła — powiedział sędzia surowo do handlarza — a zdechły osioł nie jest osłem. A więc krzycząc „sprzedaję osła” popełniłeś oszustwo!
— Jakże to zdechły osioł nie jest osłem? – zapytał handlarz.
— Nie jest i już — stwierdził sędzia – każdy to poświadczy.
— Sędzia wybaczy, ale to sensu nie ma, co sędzia mówi — powiedział handlarz bezczelnie, chociaż spokojnie. — Jeśli sędzia mówi „zdechły osioł”, to sędzia zakłada, że przymiotnik „zdechły w pewien sposób kwalifikuje rzeczownik „osioł”, czyli że zdechły osioł jest pewnym rodzajem osła, podobnie jak „młody osioł”, „mądry osioł”, „zdrowy osioł”.
— Sam jesteś pewnym rodzajem osła! — wrzasnął sędzia i kazał zuchwalca oćwiczyć. W czasie chłosty handlarz, rzecz jasna, zmienił pogląd i uznał, że zdechły osioł nie jest rodzajem osła.
Skoro zaś już jesteśmy w klimatach pythoonowskich, nie sposób nie wspomnieć o najdowcipniejszej i najbardziej absurdalnej bajce w dorobku Profesora, odezwie „Czym jest socjalizm”:
Socjalizm nie jest (…)
państwem, którego żołnierze pierwsi wstępują na ziemię innego kraju;
państwem, gdzie ilość urzędników rośnie szybciej niż liczba robotników;
państwem, gdzie tchórzom żyje się lepiej niż odważnym; (…)
państwem, które źle odróżnia ujarzmianie od wyzwalania; (…)
państwem, które jest przekonane, że nikt nigdy na świecie nie może wymyślić nic lepszego;
państwem, gdzie wielu ignorantów uchodzi za uczonych; (…)
Socjalizm jest to ustrój, który… eh!, co tu dużo mówić! Socjalizm jest to naprawdę dobra rzecz.
Życie dopisało zresztą filozofowi do powyższej wyliczanki utrzymany w równie absurdalnym tonie epilog: manifest skonfiskowała w 1956 r. socjalistyczna cenzura. Jeszcze większym figlem historii pozostaje jednak fakt, że pół wieku później wciąż istnieją (także w Polsce) ludzie wierzący w socjalizm tak mocno, jak Kołakowski trzy lata po śmierci Stalina…
-A o którego Kołakowskiego chodzi?-odpowiedział pytaniem na pytanie dziennikarza Lem. Znam dwóch; tego sprzed nawrócenia i tego po nawróceniu.
Chylę czoła w swej małości L. Kołakowskiemu-temu ,,sprzed”. Temu ,,po” ktoś inny sekunduje.
Abulafio, rozwijając wywiad Lema:
A może zamiast nas wolałby pan mieć takiego interlokutora jak na przykład Leszek Kołakowski (…)?
Ale z którym Kołakowskim? Bo jest ich przecież dwóch: ten sprzed i ten po konwersji na katolicyzm. Nie interesuje mnie rozmowa z żadnym z nich. On przecież lekceważy wszystko co pachnie naturalizmem, czyli nauką. Przebywa w świecie Spinozy, rozmaitych mistyków i ma własną wykładnię chrześcijaństwa, która mnie nie interesuje ani w jego ani w niczyim innym wydaniu.
Woli pan świat nauki od religii?
Nauka nad religią ma tę przewagę, że się myli, ale potrafi jednak swoje błędy skorygować, mimo że fizycy wodzą się za łby. Wyznań jest wiele, ale każde chce udowodnić, że jest jedynym. Nie potrafię dostrzec wyjątkowości, która powoduje, że powinna nastąpić konwersja z jednej wiary na inną.
Jak dla mnie to zresztą chodziło nie tyle o nawrócenie, ile o zmianę jednej radykalnej i odjechanej religii (marksizmu) na drugą. Poza tym podpisuję się pod wszystkim, co powiedział Lem.
I nie zmieniam zdania o bajkach…
Panie Tomku.
Nie roszczę sobie pretensji do podziału na ,,przed” i ,,po”. Kiedy jednak czytam wywiad z innym koryfeuszem myśli, utwierdzam się w przekonaniu, że; jaki jest koń, każdy widzi.
Kołakowski był-jak Pan zauważył-kwintesencją polskości. Ciekawy i nudny, mądry i…, pozostał perfekcjonistą. Z punktu widzenia dominującej ideologii, był transcendentny.
Jako ateista powtórzę za Wyspiańskim
…na grób niech kiedyś przyjdą dzieci
i niech się jedno z nich zaśmieje.
Moje pierwsze kontakty z Kołakowskim zaczęły się dość przeczytania wydanej w końcówce lat 70. we Francji trylogii Główne Nurty Marksizmu, później dopiero przyszedł czas na jego bajki. Szczerze mówiąc bardziej lubiłem go słuchać, gdy mówił niż czytać jego teksty. Był znakomitym narratorem. Potrafił słuchacza poprowadzić po meandrach myśli filozoficznej.
Lema lubie. O s.p. Kolakowskim uslyszalam nie „przed” czy „po”, ale w (moim) miedzyczasie. Nie slyszalam nigdy na zywo, czasami cos przeczytalam. nie byl u nas w szkole zbyt promowany jak wiele innych aspektow wspolczesnej Polski. A i my bylismy bardziej zajeci dociekaniem w niemieckim gimnazjum dlaczego musimy omawiac II Wojne Swiatowa z jedynym aspektem amerykansko-japonskim niz tym, ktory nas naprawde interesowal.
Gdzies, kiedys, w miedzyczasie ktosik podrzucil to i owo na temat Kolakowskiego, ale nie porwalo mnie jak np. wymieniony Monty Python. Absurdalizm rzeczywistosci widze do dzis w calej Europie, to chyba element staly w scenerii, a tesknoty za socjalizmem ciagna sie jak guma arabska nie tylko w samej Polsce, ale i w bylym NRD. Ostatnio podczas wesela przyjaciolki, kiedysmy wyladowali chyba w skansenie. Gdyby zacytowac powyzszy wierszyk gospodarzom tamtego skansenu, pewnie od razu podpisaliby sie bez wahania.
Suma sumarum: Punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia jak mi powatrzano.