Analiza afery Wikileaks, którą przygotowałem dziś dla TVP Info. Na stronie telewizji poszła w skróconej formie, a tu – jak zwykle – wersja pełna i dosadna:
Dotąd myśleliśmy, że jak bałagan, to tylko u nas, za to w krajach takich jak USA zawsze jest porządek. Afera Wikileaks otworzyła nam oczy na to, że tak naprawdę i tam mają niezły burdel.
My do takiego burdelu już dawno się przyzwyczailiśmy: cała nasza scena polityczna tworzy na co dzień taki radosny chaos. Od czasu do czasu ktoś coś zrobi, ktoś coś powie, ktoś się zgorszy, inny coś sobie krzyknie. Tajemnic państwowych nikt przy zdrowych zmysłach nie pilnuje, bo ludzie mają „sensowniejsze” rzeczy na głowie, stanowiskami kupczy się niemal jawnie, a nad wszystkim panuje jakaś taka wszechogarniająca niemożność. Rząd na przykład chciałby być liberalny i prorynkowy, ale mu jakoś nie wychodzi, więc na zmianę rozbudowuje biurokrację i podnosi podatki. W tym czasie opozycja, zamiast głośno protestować i zbijać na błędach rządu kapitał społeczny, starannie popełnia polityczne harakiri.
Do dzisiaj wydawało nam się, że ten polski chaos, to nasze zdezorganizowanie i dziadostwo to jakieś maksimum nieudolności. Teraz pewien portal internetowy udowadnia nam, że tam, gdzie mysleliśmy, że jest inaczej, tak naprawdę wcale nie jest lepiej.
Na zdrowy rozum, jak dotąd portal Wikileaks nie opublikował żadnych dokumentów o rzeczywistej wadze państwowej, żadnych dowodów na spiski, przygotowywanie przewrotów etc. Opublikował mnóstwo tekstów i depesz, z którymi największy problem dla USA to to, że w ogóle wyciekły. Bo nie oszukujmy się: sytuacja, w której wyciekają (i to lawinowo) tajne dokumenty najważniejszego światowego supermocarstwa, supermocarstwa, którego służby specjalne i Departament Obrony dysponują budżetem większym niż niejedno państwo, to więcej niż wpadka. To totalna kompromitacja.
Na razie dochodzą do nas przede wszystkim plotki i domysły: oczywiste dla każdego zainteresowanego polityką międzynarodową uwagi na temat związków Władimira Putina i Silvio Berlusconiego czy mało chwalebne dywagacje Hillary Clinton na temat zdrowia psychicznego prezydent Argentyny. Niewielkie wrażenie robią zalecenia dla dyplomatów, aby pobierać DNA przedstawicielom ONZ. Prawdziwą sensacją byłoby, gdybyśmy nagle dowiedzieli się, że np. rząd Stanów Zjednoczonych przygotowywał jakiś przewrót. Albo wiedział, że ktoś go przygotowuje i nic nie zrobił, by mu przeciwdziałać.
Jeśli chodzi o Polskę to trudno powiedzieć. Podobno przecieki kończą się na lutym, więc nie będzie informacji o tym, co działo się po katastrofie smoleńskiej. Te przecieki nie przyniosły jak dotąd żadnych rewolucyjnych informacji. Rewolucyjne jest co najwyżej nasza zmiana postrzegania Ameryki, która w ich wyniku nastąpi: dotąd wielu żyło w złudzeniu, że w USA to państwo absolutnie zorganizowane, kierowane przez ludzi kompetentnych, do których nasi politycy mają jakieś lata świetlne. Teraz wyszło, że tam nawet gorzej niż nad Wisłą.
Dlaczego z naszej polskiej perspektywy zwykło się bagatelizować sprawę Wikileaks? Z czego to wynika? Kłania się brak kompetencji, nasza kulturowa peryferyjność? Coś jest na rzeczy, i takie mam wrażenie czytając np. edytioral Tomasza Lisa w bożonarodzeniowym "Wproście" gdzie biadoli od rzeczy o zagrożeniu "Wielkim Bratem". Ok. można biadolić, krytykować jeśli jednak odrobiło się lekcje: posłuchało wywiadów z Assangem, "zdokumentowało" temat. W ten sposób, zamiast uprawiać zdroworozsądkowe mędrkowanie znalazłoby się miejsce na analizę uwzględniającą media, geopolitykę, konflikt wokół społeczeństwa sieciowego, idee govern 2.0. Tych perspektyw jest trochę i każda wnosi coś nowego, pewną świeżość zamiast rutyniarstwa. Serdeczności
Pełna zgoda, tyle tylko, że nasze dziennikarstwo tradycyjnie woli powierzchownie po problemie się ślizgać, niż dogłębnie analizować. W końcu to wymaga i czasu, i skrupulatności – a za wierszówkę wyjdzie podobnie, co za miałkie dywagacje o kolejnych Big Brotherach.
Po prostu dziennikarstwo dostosowuje sioę do poziomu przeciętnego kowalskiego SE górą