Włączam rano TVP Info, a tam akurat materiał o aktywizacji bezrobotnych. Na początku przygnębiające dane na temat tego, ile jest w Polsce osób bez pracy. Następnie głos z offu stwierdził mądrze, że mimo sporych nakładów, przeznaczanych przez rząd na walkę z bezrobociem, bezrobotni wciąż niedostatecznie zaktywizowani. Zaraz potem słyszę (w pierwszej chwili sądząc. że się przesłyszałem) wyliczenie, ilu dokładnie urzędników brakuje w urzędach (znaczy na razie nie są jeszcze zatrudnieni, ale już zapewne niedługo będą – po coś się chyba w końcu takie materiały dziennikarzom zleca), żeby bezrobotnych, których państwo samo nie chce lub nie może zatrudnić na posadach urzędniczych, skutecznie aktywizować. Sam sobie dopowiadam, ile ich zatrudnienie będzie nas kosztować. Opisu aktywizacji niestety nie doczekałem, bo jako podatnika krew mnie zalała.
Politycy (a za nimi jak widać także dziennikarze) albo są tak naiwni, że nie dostrzegają, albo tak wyrachowani, że udają że nie dostrzegają tego, co o całej sprawie powiedziałby państwu nawet bystrzejszy dwunastolatek: nikt nie lubi być frajerem, i jeszcze za to płacić. Nawet najbardziej zaktywizowany bezrobotny nie znajdzie pracy, jeśli „aktywizujący go” politycy i urzędnicy zrobią równocześnie wszystko, żeby za pomocą fiskusa i ZUS-u przekonać przedsiębiorcę, by nikogo nie zatrudniał.
Może więc by tak dla odmiany poaktywizować pracodawców? Ot, choćby poprzez obniżkę kosztów pracy (zniesienie obowiązkowego ZUS-u?) lub redukcję podatków. Wiem, wiem, już teraz pracodawców aktywizuje nam Unia Europejska. Na przykład poprzez dotacje dla firm zarejestrowanych na obszarach wiejskich, jeśli kogoś zatrudnią – nawet jeśli będzie pracował w oddziale firmy w mieście.
Problem w tym, że aktywizacja przedsiębiorców przez dotacje unijne unijne to błędne koło. Komisja Europejska jako żywo żadnych pieniędzy przecież nie kreuje (chciałoby się rzec: na szczęście). Wszystko, co na prawo i lewo rozdaje, musi więc komuś zabrać. W podatkach. Tych, które płacimy naszemu płacącemu Brukseli spory haracz rządowi. Pośrednio system taki skutkuje wysokim PIT-em, CIT-em i VAT-em w państwach członkowskich, nakręcając bezrobocie prawie tak skutecznie, jak złe prawo.
System dotacji ogólnie jest niewydajny – z kilku powodów. Po pierwsze, nie wszystkie wpłacone środki trafiają w nim z powrotem do płacących: całkiem sporą część funduszy zżera po drodze biurokracja. Po drugie, wcale nie jest powiedziane, że pieniądze te trafiają do lepszych czy bardziej konkurencyjnych przedsiębiorstw – przeważnie dostaje je ten, co napisał wniosek bardziej zgodny z wytycznymi lub spełniający widzimisię urzędnika. Po trzecie, i najważniejsze, dotacje osłabiają konkurencyjność całej gospodarki kraju. Przedsiębiorca, który otrzymuje eurodotację, może zaoferować produkt lub usługę taniej niż konkurencja (w sektorach takich jak szkolenia – nawet za darmo). Jego konkurent, nawet jeśli początkowo oferował produkt znacznie lepszy (i na wolnym rynku wygrywał), jeśli nie dostanie dotacji, będzie musiał zamknąć biznes. Dla wielu graczy rynkowych (zwłaszcza ze znajomościami i dostępem do naprawdę dużych pieniędzy) taki stan rzeczy może być bardzo wygodny. Problem w tym, że gdy na rynku urzędnik z pieniędzmi ma więcej do powiedzenia niż płacący w sklepie konsument, jakość produktów leci na leb na szyję. A wraz z nią konkurencyjność gospodarki, finanse państwa i standard życia obywateli. Na własnej skórze odczuwają to dotknięte dziś problemami finansowymi i wysokim bezrobociem Grecja, Hiszpania i Portugalia, których gospodarki jeszcze dekadę temu rosły na unijnych dotacjach, jak na drożdżach.
Wracając do Polski i naszego bezrobocia, zapewniam, że przedsiębiorcy – zwłaszcza drobni, czyli ci, których w naszym kraju jest najwięcej, i którzy potencjalnie stanowią najliczniejszą grupę pracodawców – nie zawsze są tytanami, którzy wszystko chcą robić sami. Większości też nie chce się bawić w kombinowanie i poruszać się na granicy prawa, zatrudniając pracownika do stałej pracy na umowę zlecenie, czy nawet łamać prawo zatrudniając go na czarno. Jeszcze mniej jest jednak wśród nich frajerów, którzy przy każdej możliwej okazji będą się pozwalali golić politykom.
Zatem nie dziwmy się, że w państwie, które „aktywizuje” pracodawców karami finansowymi za zatrudnianie kogokolwiek, istnieje spore bezrobocie. I że każda złotówka wydana z naszych podatków na walkę z nim tworzy nowe miejsca pracy najwyżej na urzędniczych stołkach.
Jak ty to robisz, że do tego, co napiszesz, nie sposób już nic dodać?
Tajemnica tkwi w starannym doborze czytelników.
😉