Parę dni temu świat obchodził międzynarodowy dzień walki z homofobią i transfobią. Z wielkich tego świata zabrał z tej okazji głos (oczywiście solidaryzując się z gejami i lesbijkami) m.in. prezydent Barack Obama. W Polsce oczywiście żaden polityk (łącznie z reprezentacją LGBT w Sejmie) o sprawie się nie zająknął. Ale trudno się dziwić – według niektórych badań na skali homofobii w Europie wyprzedza nas tylko Rosja… I choć w wyniki te nie bardzo wierzę (są wszak jeszcze na naszym kontynencie Serbia, Białoruś i Ukraina), coś bez wątpienia jest na rzeczy. Bo choć z Polski uciekają co sił w nogach nie tylko homo-, ale i heteroseksualiści (tylko w marcu emigrację z Tuskowego raju rozważało 83 procent tych, którzy jeszcze nie wyjechali), to jedynie ci pierwsi są aktywnie zachęcani do wyjazdu nie tylko przez dorobek gospodarczy aktualnego rządu, ale również opozycję, sądy i Kościół, że o chcących ich mordować raperach nie wspomnę.
O to, jak to zmienić (i sprawić, by Polacy stali się bardziej tolerancyjni, a wybierani przez nich politycy mniej skorzy do utrudniania gejom i lesbijkom życia), pytali mnie dziś w „Pytaniu na śniadanie” Marzena Rogalska i Łukasz Nowicki:
Czyli podsumowując: więcej widoczności (i to bynajmniej nie w telewizji czy na paradach, tylko na własnej klatce schodowej lub w miejscu pracy) oznacza przeważnie powolny – choć konsekwentny – wzrost akceptacji u zwykłych Kowalskich, sąsiadów, wyborców. I dopiero za nim mogą przyjść zmiany w postawach polityków (oraz powoływanych przez nich urzędników i sędziów), a później zmiany w ustawodawstwie i równe prawa. Przerabiała to już Europa Zachodnia, a teraz kończą przerabiać Stany.
Nie ma, niestety, drogi na skróty. Tylko coming out i praca u podstaw.