Pisałem już trochę w innych miejscach na temat szumu, jaki trwa w Stanach wokół plakatu Obama-Joker. Dziś pora zająć się najbardziej kuriozalnym aspektem reakcji prasy na kontrowersyjną grafikę, ilustrującym zatrważającą nieporadność znacznej części amerykańskich dziennikarzy na polu wyszukiwania i selekcji informacji. Nawet tej, którą sama wyrzuca z siebie wyszukiwarka Google.
Dla niezorientowanych: chodzi o plakat, który pojawił się na ulicach Los Angeles na początku poprzedniego tygodnia i wywołał natychmiastowe poruszenie, któremu trudno się dziwić, jesli wziąć pod uwagę, kogo i w jakiej roli plakat przedstawiał:
Zacznijmy od tego, że prawie każde doniesienie prasowe o plakacie zawierało akapit na temat jego autorstwa. To autorstwo przeciętnemu amerykańskiemu dziennikarzowi było nieznane – w końcu grafika nie była podpisana. Akapit wyglądał więc mniej więcej tak:
Nobody knows yet who the artist is, but it seems almost certain that the poster, titled „Socialism,” first appeared here in Los Angeles.
LA Daily, 7 sierpnia, autor: Jill Stewart
Po prawdzie, szybko okazało się, że dziennikarzom w informacyjnej nieporadności nie ustepują i blogerzy. Z tym, że ci najczęściej nie poprzestawali na prostej konstatacji faktu, lecz szli dalej i zadali pytanie o powód anonimowości. Po czym sami sobie na nie odpowiadali:
The caricature of Barack Obama (…) is really making the rounds on the internet. The artist is unknown (probably to protect him or herself from the venom of those compassionate, open-minded, caring liberals).
Living Lake Country, 8 sierpnia, autor: A. L. Geiger-Hemmer
Nikt jednak nie poleciał w swych rozważaniach tak daleko, jak redaktor jednego z najbardziej znanych i opiniotwórczych amerykańskich dzienników. Wytłuszczam cały cytat, który sam w sobie stanowi jedną z najbardziej absurdalnych rzeczy, jakie w życiu dane mi było oglądać:
The great virtue of an anonymous poster campaign is that it anticipates unspoken fears or claims, and leads the debate by insinuating and teasing out ideas that would be too explosive or alienating if simply dumped into the public forum by responsible actors. (…) So why the anonymity? Perhaps because the poster is ultimately a racially charged image. By using the „urban” makeup of the Heath Ledger Joker, instead of the urbane makeup of the Jack Nicholson character, the poster connects Obama to something many of his detractors fear but can’t openly discuss. He is black and he is identified with the inner city, a source of political instability in the 1960s and ’70s, and a lingering bogeyman in political consciousness despite falling crime rates.
The Washington Post, 6 sierpnia, autor: Philip Kennikot
Dość już wszak cytowań. Pora na mały eksperyment: wpisujemy w google’a słowa „obama” i „joker” i wciskamy enter. Po wyświetleniu się informacji o 8,490,000 wynikach w lewym głównym rogu klikamy w napis „Images”. Link do oryginału, który na na flickr.com wisi od stycznia, okazuje się być… dziesiąty. Autor syntezy twarzy Jokera i Obamy nazywa Firas Khateeb, ma 21 lat, studiuje w Chicago i lubi bawić się Photoshopem. Nie głosuje na Republikanów i nie ma zbyt wielu powodów, by być ksenofobicznym, białym rasistą: jest Arabem pochodzącym z Bliskiego Wschodu. Jedyną gazetą, której dziennikarze dali radę ustalić jego imię i nazwisko (i to tylko dzięki wydatnej pomocy pewnego czytelnika Bedlam Magazine), okazał się… brytyjski The Guardian.
A wydawało mi się, że nasze pismaki to maksimum dna. Ale jak mawiają, nie ma dna, do którego ktoś nie zapuka od spodu.
aesteriks, to posłuchaj jacka żakowskiego