W całej Polsce strajkują dziś lekarze z państwowej (a więc z definicji – jak wszystko, co państwowe – pasożytniczej, niewydolnej, źle zarządzanej, skorumpowanej i złodziejskiej) służby zdrowia. Premier w tym czasie, zamiast jak najszybciej przystąpić do prywatyzacji przychodni, szpitali i systemu ubezpieczeń zdrowotnych, nieśmiało przebąkuje o tym, że jeśli da podwyżki, to za cenę zwiększenia obciążeń podatkowych zwykłych obywateli. Te zaś już teraz dla większości zarabiających wynoszą (po uwzględnieniu składek na ZUS i podatków pośrednich) ponad 4/5 ich zarobków (Korwin-Mikke jeszcze w marcu wyliczył, że zarabiającemu średnią krajową pensję państwo Kaczyńskich kradnie 83 procent realnego wynagrodzenia). Ciekawe, ile ze swych zarobków musielibyśmy oddać najjaśniejszemu rządowi, by nawet po tym, co po opłaceniu wszystkich politycznych pociotków w Ministerstwie zdrowia i innych enefzetach, starczyło jeszcze na godziwe pensje dla lekarzy: 110, 120, czy może tylko 101 procent?
Zresztą, nawet jakby przez miesiąc starczyło, to na pewno w kolejnym coś by wymyślili…
Tomku:
No tak, zgodzę się, co do oceny przedsiębiorstw państwowych. Zgodzę się również z tym, że prywatyzacja jest stosunkowo sensownym sposobem naprawienia sytuacji. Nie zapominaj jednak, że nie jest to aż tak trywialne. Nie wystarczy tego całego bałaganu sprzedać. Dlaczego? Bo:
a) mogłoby się zdarzyć, że nagle mało kogo stać na lekarza,
b) mógłbyś się dowiedzieć, że nie opłaca się Ciebie przyjmować do szpitala, bo nie jesteś rentowny…
Akurat nad prywatyzacją służby zdrowia trzeba sporo pomyśleć, dobrze ją przygotować. Szczerze mówiąc cieszę się, że obecna władza nie dopuszcza tej możliwości, bo chyba lepiej poczekać te 2 lata niż zrobić to pochopnie i źle…
No to mamy teraz nową władzę… i nadal na prywatyzację się nie zanosi 🙁