Tak, tak, właśnie o tym będę rozmawiał z Bartoszem Pankiem w programie „Zostaw wiadomość” na falach Biski. Skromność i pokora – czy rzeczywiście nam się opłacają, czy tylko czasami sobie to wmawiamy? Jak odróżnić je od braku własnego zdania, konformizmu i uległości? Dlaczego w pewnych sytuacjach bardziej lubimy ludzi skromnych, a w innych już niekoniecznie?
Startujemy w poniedziałek o 23:00, kończymy we wtorek o 1:00. Zapraszam do słuchania.
Hm… skromnosc i pokora wychodza bokiem w rozmowach o prace. Predzej robote dostanie niekompetentny ale wyszczekany i bezczelny gosc, niz ktos z kwalifikacjami ale nie umiejacy sie dopominac o swoje glosno. Niestety.
Skromnosc i pokora przydaja sie w wypadku koniecznosci wspolistnienia (obojetnie w pracy czy w domu) z malym badz wiekszym tyrankiem tudziez despota… chociaz, na dluzsza mete to nie jest korzystne dla pokornego, albowiem wszyscy mu wejda na glowe. Bo beda mogli…
Wniosek moj: nie oplaca sie byc pokornym, na dluzsza mete wychodzi sie na tym jak Zablocki na mydle. A czemu pokora zrobila taka zawrotna kariere to juz Nietzsche szczegolowo wyjasnil 🙂
(no a teraz musze wracac do pracy :))))
Buuuuu, że też nie zajrzałem tu wczoraj… 🙁
Ale właśnie przed chwilą słyszałem Tomka w TOK FM – krótki komentarz do „Roman, przestań pieprzyć”. 🙂
Futrzak, ja nie do końca zgadzam się z sądem Nietzschego, podobnie jak nie jestem wcale przekonany, że szefowie lubią wyszczekanych pracowników, zwłaszcza na stanowiskach niewymagających ciagłego nawijania. bardziej lubimy ludzi skromnych i pokornych (choć bez przesady) przede wszystkim dlatego, ze nam mniej zagrażają. I że naszym przodkom łatwiej było z takimi ludxmi współpracować.
Oczywiście w dalszej perspektywie sukces ewolucyjny odniosły nie geny na skromność i pokorę, ale na ich udawanie, kiedy to sie opłaca. Jest to jednak temat na zupełnie inny program…
Walpurg, dostałem niedawno z TokFM nagranie sprzed kilku tygodni, prawie 2 godziny.
Jak dam radę wygospodarować trochę czasu, wkrótce wrzucę na otarcie łez…
A dziś w TokFM było o tyle śmiesznie, że gadałem zaraz za szefem swej katedry na SWPS, który zresztą tym razem wystąpił pod marką UW. Świat jest mały… 😉
To w ogóle byłby ciekawy temat na pracę magisterską…
Dlaczego ten sam prof. X raz każe się podpisać „UW” a innym razem „SWPS”. Albo dlaczego pan doktor Y raz mówi jako pracownik „SWPS” a innym razem jako człowiek z PAN-u?
Ale co tam miejsce pracy…
Ciekawsze jest, dlaczego prof. Z (no, dobra… chodzi o Czapińskiego) raz jest socjologiem, innym razem psychologiem, a czasami psychologiem społecznym. To byłby drugi rozdział.
Rozdział trzeci owej pracy mógłby dotyczyć tytułów. Dlaczego na przykład niektórzy rzecznicy praw obywatelskich są w pewnych środowiskach zwani profesorami, choć naprawdę są zaledwie(?) doktorami, albo dlaczego pewna profesorka etyki jest usilnie degradowana do poziomu doktora.
Ojej, rozpisałem się, a to w końcu nie ja mam pisać tę pracę. ;P
Tomasz: a lubic pewnie ze bardziej lubimy takich z powodu ktory podales. Ja tylko spojrzalam na problem od strony czlowieka skromnego i dalej twierdze ze w dzisiejszym swiecie to sie jednak nie oplaca. Tzn. tacy ludzie moze beda bardziej lubiani w swoim otoczeniu, ale kariery to raczej nie zrobia. A juz napewno nie zrobia jej w kulturze, gdzie trzeba samemu o wszystko sie dopominac i walczyc. W Polsce az tak tego nie widac, ale w USA widoczne wszedzie. Jak Cie slysza tak Cie osadzaja… co sama na wlasnym tylku odczulam: kiedy przyjechalam do tego kraju wlasciwie nie mowilam po angielsku, wiec sie nie pytana i w ogole z rzadka odzywalam. Ludzie w pracy mieli o mnie opinie cichego polglowka i kazdy mnie omijal z daleka, mimo tego ze robilam swoje (ino sie tym nie chwalilam bo nie wiedzialam jak :). Zarabialam nedzne pieniadze. Trzeba bylo nauczyc sie jezyka a potem przelamac wlasnie wpojone w Polsce przekonanie o tym, ze skromnosc poplaca i zaczac sie „chwalic” tym co robie, co umie etc. zeby dostac glupia podwyzke.
Pracujac w roznych firmach (nie wylaczajac ogromnych korporacji takich jak SUN na rpzyklad) widze, ze szefowie nie maja czasu ani ochoty naprawde wniknac w to, co pracownicy robia. Oceniaja po tym, co oni mowia. Mozna sie wyklocac jak glupie i bez sensu to jest, ale taka rzeczywistosc.
Widac, jak ludzie z innych kultur – np. chinskiej i hinduskiej na tym przegrywaja. Kobiety zwlaszcza – bo tam sie je wychowuje wlasnie w pokorze i odsuwaniu siebie na dalszy plan. Wiele z nich jest bardzo inteligentnych i pracowitych a zawsze odwalaja ogony, z tegoz powodu. Bo nie umieja sie sprzedac.
Walp, jeśli chodzi o akredytację ludzi, którzy pracują w więcej niż jednym miejscu, zwykle jest to wypadkowa prestiżu danego ośrodka oraz uwarunkowań praktycznych. Ze zrozumiałych względów nie wypada, by kilku kolejnych ekspertów wypowiadających się na tych samych falach pochodziło z tej samej uczelni, w dodatku prywatnej, która zresztą najprawdopodobniej grosza za taką „reklamę” nie płaci…
A co do tytulatury, sam mam ten problem, bo zajmuję się badawczo kilkoma niezwiązanymi ze sobą rzeczami: teorią reklamy reklamy, gramatyką, socjobiologią. Dlatego o tym, czy np. wystąpię jako językoznawca czy wystąpię np. jako medio-, języko- czy może kulturoznawca, decyduje temat, na jaki się wypowiadam.
Futrzak, ja się w pełni zgadzam z tym, co piszesz: wiele osób przegrywa, bo nie potrafi się sprzedać. Z doświadczenia jednak wiem, że jeszcze więcej osób, także w Polsce, wcale nie chce się tego nauczyć. Jako wykładowca retoryki, od lat męczący ludzi uczeniem ich sprzedawania siebie coś o tym wiem 😉
Tomasz: a bo taka nauka strasznie bolesna jest… jak kazde dzialanie, ktore ma na celu zmiane gleboko zakorzenionych nawykow i raz ustalonych przekonan. Smiem twierdzic, ze zmiana czyjegos nastawienia do nauczenia/zmiany to 90% sukcesu…eh.
Nie śmiem się nie zgodzić.