Wybrano najgorszą opcję. Trzeba zrobić wszystko, by uniknąć chaosu politycznego i gospodarczego, który może teraz nastąpić – stwierdziła premier Islandii Jóhanna Sigurðardóttir (do niedawna znana światu głównie z faktu bycia pierwszą wyoutowaną lesbijką na stanowisku szefa rządu suwerennego państwa) na widok wstępnych wyników sobotniego referendum. Islandczycy odrzucili w nim wynegocjowane przez gabinet Jóhanny porozumienie, zobowiązujące ich do zapłacenia Wielkiej Brytanii i Holandii 5 miliardów dolarów. To część pieniędzy, które rządy obu krajów zwróciły tym swym obywatelom, którzy w 2008 r. ucierpieli na upadku funduszu Icesave.
Po bankructwie Icesave, jego resztki przejął rząd islandzki. Wielka Brytania i Holandia uznały, że stanowi to wystarczającą podstawę, by domagać się kasy od obywateli skutego lodem kraju. A że oba państwa mają na rynkach finansowych (i ogólnie w polityce międzynarodowej) więcej do powiedzenia niż zbiedniała wyspa o potencjale ludnościowym połowy Luksemburga, rząd Sigurðardóttir skapitulował.
Nie skapitulowali jednak obywatele, w których widać odezwała się pradawna krew Wikingów. Mocne NIE płaceniu (w ratach rozłożonych na następne 35 lat) odległym sąsiadom zakreśliło w niedzielę na kartach do głosowania 60 proc. Islandczyków. Dla rządu zresztą to i tak pewien „postęp”: rok temu w podobnym głosowaniu przeciw oddawaniu pieniędzy opowiedziało się aż 93 proc. mieszkańców wyspy (2 proc. było za).
Wielka Brytania (62 miliony mieszkańców) i Holandia (17 milionów) grożą teraz, że walkę z 300-tysięcznym kraikiem o sumę, jaką USA wydawały na tydzień wojny w Iraku, będą kontynuować przed wszelkimi możliwymi trybunałami międzynarodowymi, ba, w ramach retorsji ostatecznie zatrzasną przed Islandią drzwi 500-milionowej Unii Europejskiej. Do której, dodajmy, mieszkańcy wyspy w międzyczasie i tak stracili ochotę wchodzić. Bo i po co mieliby to robić? Islandia już jest w EEA i Schengen, dzięki czemu może korzystać z takich dobrodziejstw wspólnej Europy, jak wolny przepływ ludzi, towarów i usług, bez uiszczania Brukseli haraczu na wspólną politykę rolną czy zabójcze dla konkurencyjności gospodarczej eurodotacje.
Z drugiej strony jest jeszcze agencja Moody, która może obniżyć wyspie rating do poziomu Grecji i Portugalii (i to bez nadziei na kroplówkę z Niemiec)… A z czego jakikolwiek współczesny rząd przeżyje z dnia na dzień, gdy mu przestaną pożyczać?
Oto czym skutkuje durny pomysł, by oddać ludziom prawo głosu, zwłaszcza w kwestii tego, na co idą ich podatki. Jak zapytałby intelektualista pokroju profesora Króla: czy można spodziewać się, że prosty człowiek, kurczowo ściskający własny (coraz chudszy) portfel, zagłosuje w sposób równie dojrzały i dalekowzroczny, co zaprawiony w opróżnianiu mu tego portfela polityk? Polityk, który ma na ogół nie tylko dystans do sprawy – gdy podnosi rękę głosując, wydaje przecież nie swoje pieniądze – ale i doświadczenie płynące z faktu, że na ogół wydaje je latami (np. w Polsce kadencje są przeważnie czteroletnie, nie ma też limitów co do tego, ile razy można zasiąść w Sejmie, sejmikach czy radach) bez ponoszenia odpowiedzialności za aktualne decyzje. Jak pamiętamy, już w czasach madame de Pompadour brak kontroli podatników nad budżetem państwa gwarantował umiar w wydatkach rządzących. A i tak markiza, w przeciwieństwie do Hanny Gronkiewicz-Waltz, nie musiała z pieniędzy poddanych budować stadionów przegrywającym prawie każdy mecz klubom sportowym…
Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby rząd Donalda Tuska zapytał Polaków, czy chcą podwyżek VAT-u, zwiększenia akcyzy na benzynę lub ograniczenia przez cukrownie produkcji cukru, by mógł sobie wreszcie zdrożeć? Albo gdyby Unia Europejska organizowała referenda w sprawie krzywizny banana, miejsca produkcji oscypka bądź sprzedaży stuwatowych żarówek i termometrów z rtęcią? A przepraszam, Unia już eksperymentowała kiedyś z wolą ludu: przy okazji ratyfikacji eurokonstytucji. Niestety, lud Francji i Holandii miał czelność traktat w referendum odrzucić, kolejną wersję dokumentu profilaktycznie ratyfikowały więc już tylko parlamenty krajów członkowskich.
Wyjątkiem, jak pamiętamy, była wtedy Irlandia, gdzie z przyczyn wyższych referendum trzeba było jednak przeprowadzić. Wcześniejsze obawy okazały się uzasadnione: głupi obywatele pobłądzili i nowy traktat odrzucili, więc za karę musieli głosować do skutku. Dla świętego spokoju dokument przeszedł w drugim podejściu.
Ciekawe, w którym podejściu przejdzie islandzka spłata nieswojego zadłużenia…
A ja się pytam: czy przecietny wyborca Tuska czy Leppera powinien miec w referendum taki sam glos, jak przecietny wyborca Korwina? Przed udzieleniem odpowiedzi prosze policzyc, ktorych jest wiecej.
świetny tekst. Fantastycznie obrazuje jak nas traktuje UE.
Brawa dla autora za spojrzenie realne a nie zza różowych okularów
Odnosnie Islandii pisze Pan nieprawde. Pytanie w referendum islandzkim nie brzmialo czy w ogole powinni oddac te pieniadze, a czy zgadzaja sie na wynegocjowane warunki. Bo nikt o zdrowym rozsadku nie kwestionuje, ze pieniadze beda musieli oddac. Nie wspomina Pan, ze islandzki bankowy fundusz gwarancyjny wyplacil depozyty klientom upadajacych bankow mieszkajacym w Islandii, a nie wyplacil klientom tych bankow w Holandii i Wielkiej Brytanii. Nie wyplacil, bo nie mial z czego, wiec Holendrzy i Anglicy, po otrzymaniu zapewnienia od premiera Islandii o zwrocie w przyszlosci tych pieniedzy, sami wyplacili z wlasnych bankowych funduszy gwarancyjnych pieniadze dla pokrzywdzonych depozytariuszy.
Nie wiem co jest dziwnego w fakcie, ze chca te pieniadze teraz odzyskac. Nie domagaja sie tez splaty calego dlugu od razu.
Ciekawe jaki wynik mialoby referndum gdyby pytanie brzmialo : „Czy zgadzasz sie, zeby bankowy fundusz gwarancyjny w ogole nie wyplacal depozytow, nawet mieszkancom Islandii” – moge sie zalozyc, ze 90% by bylo na nie.
Problem nie jest taki prosty jak Pan usiluje go malowac. Oczywiscie nikt nie kazal Islandii pozwalac na niekontrolowany przerost sektora bankowego, ale i tutaj znowu wracamy do referendum. Gdyby zadac Islandczykom przed kryzysem pytanie czy chca pozwolic na taki duzy sektor finansowy i na nim zarabiac, znowu moglbym sie zakladac, ze 90% by byla na tak.
Radzę przeprowadzić prosty rachunek: Islandia ma 320 tysięcy mieszkańców, Polska – 38 milionów. Pieniądze, które Brytyjczycy i Holendrzy chcą od Islandii, to 5 miliardów. Zachowując proporcje, to tak jakby od Polski ktoś nagle zaczął domagać się 600 miliardów dolarów (lub, biorąc pod uwagę, że PKB mamy o połowę mniejsze od Islandczyków – nawet 300 miliardów). Sądzi Pan, że Polacy zaakceptowaliby w referendum zwrot TAKIEGO zadłużenia?
Premier (poprzedni zresztą) obiecywał? Super, nikt mu nie broni zwrócić tych pieniędzy z własnej kieszeni. Najwyraźniej jednak wypowiadał się w imieniu kraju bez stosownych pełnomocnictw (które miałby, gdyby referendum odbyło się, i przeszło, zanim zaczął cokolwiek obiecywać). Fakt, że spółka wybiera kogoś na managera, nie znaczy, że może on zarządzać całym prywatnym dobytkiem jej akcjonariuszy.
Czy sugeruje Pan, ze prawo akceptujemy i stosujemy tylko wybiorczo, gdy to sie wszystkim podoba?
Zdaje sobie sprawe, ze to jest 40% ich rocznego PKB. Nie zmienia to faktu, ze jak Holandia i Wielka Brytania pozwa Islandie to wygraja, a warunki prawdopodobnie bede gorsze, niz w odrzuconej w referendum ugodzie. Takie przyslowiowe „wymienil stryjek siekierke na kijek”, tylko jeszcze o tym nie wie.
Sadze, ze referenda w ogole nie maja sensu, a juz szczegolnie w krajach gdzie znaczne poparcie maja populisci ( czyt w Polsce ).
Nie, chodzi mi o to, że ponieważ przecietny Islandczyk nie wziął sobie tych pieniędzy, nie widzę powodu, dla którego miałby je teraz zwracać (no, chyba że zechce). Prawo jest prawem, i należy je przestrzegać – ale przecież to ludzie stanowią prawo. Tu akt prawny nie przeszedł w referendum, więc prawa nie ma. Islandia jest suwerennym państwem (EFTA to nie UE), więc nawet jeśli zostanie skazana przez jakiś trybunał międzynarodowy, nie bardzo można jej cokolwiek zrobić poza obniżeniem ratingu i niewpuszczaniem do Unii. Sankcje unijne, gdyby UK i Holandia chciały je wprowadzić na całym terytorium Wspólnoty, i tak zapewne zablokują Dania i Szwecja, a na wojnę o 5 miliardów nikt przy zdrowych zmysłach nie pójdzie.
Niestety albo stety w obecnych systemach ustrojowych ludnosc bierze odpowiedzialnosc za decyzje politykow, ktorych wybrali. Przecietny Islandczyk nie wzial sobie tych pieniedzy, ale przecietny Islandczyk zaglosowal kiedys na polityka, ktory ustanowil bankowy fundusz gwarancyjny, ktory z kolei gwarantuje srodkami panstwowymi, ze depozyty do okreslonej kwoty musza zostac wyplacone. A pieniadze w budzecie przeciez pochodza od podatnikow.
Nie bardzo mozna cokolwiek Islandii zrobic, ale z tego co czytalem mozna jej cofnac kredyt od MFW, na ktory zreszta, zeby bylo smiesznie zlozyly sie kraje skandynawskie, Holandia, Anglia i Polska. Poza tym do tej pory Islandia zyla z eksportu ryb, produktow rolnych, przetworzonych spozywczych i uslug finansowych. Najwazniejsze sektory gospodarki, zaleza od stosunkow z sasiadami.
Ja bym sie bal ryzykowac.
Odnosnie takich panstw jak Szwajcaria – trudno stwierdzic czy ta zaleznosc nie jest odwrotna, a mianowicie referenda i panstwo dobrze dzialaja, bo ludnosc jest odpowiedzialna. Jak patrze na polskie spoleczenstwo, to mam bardziej obraz kogos kto zawsze zaglosuje za obnizeniem podatkow czy jakims nowym przywilejem, ale nigdy nie zaakceptuje zmniejszenia zasilku czy podwyzszenia wieku emerytalnego, a deficyt budzetowy to dla niego czarna magia. Nie ryzykowalbym, az mentalnosc socjalistyczno-roszczeniowa rodem z PRLu mowiac dosc brutalnie wyginie.
A czy tego kredytu już Islandia nie dostała? I co jeśli jego też nie odda?
No, tu się zgadzam, że tak czy owak może być teraz Islandczykom ciężko, zwłaszcza że pieniędzy raczej nikt im już na nowo nie powierzy, a na samych rybach i przetwórstwie dobrobytu porównywalnego z tym, jaki mieli, raczej nie odbudują. Problem w tym, że doskonale wiedzą, że nawet jeśli spłacą te kwoty, ich sektor bankowy nie rozkwitnie. A w takim wypadku mogą sobie zadawać pytanie, po co to robić.
Nie chwalę takiej realpolitik (spłacać długi tylko wtedy, kiedy nam wygodnie), problem w tym jednak, że państwa suwerenne nie raz już restrukturyzowały swoje długi i nie raz to jeszcze zrobią. Argentyna w trakcie kryzysu 10 lat temu zrobiła sobie strzęsienie długów na ponad 100 miliardów dolarów. Świat jakoś to zniósł, rynki finansowe przeżyły, wojny nie było.
To, co różni sprawę Islandii, to fakt, że w tym wypadku zapytano o zdanie lud w referendum. Nie oceniam wyniku (doskonale rozumiem zarówno głosujących na Tak, jak i na Nie), tylko procedurę. I chciłabym, byśmy w Polsce mieli, podobną – przynajmniej w kwestii tego, na co idą nasze podatki.
PS. Żebym nie był źle zrozumiany: ja naprawdę uważam, że swoje długi należy spłacać. Jeszcze bardziej jednak jestem przekonany, że suwerenem, jesli chodzi o zaciąganie (lub ogólnie podejmowanie zobowiązań), powinien być lud (podatnicy), a nie np. grupa polityków, kombinująca, jak pomóc swym kumplom bankierom.
I jeszcze, a propos fragmentu:
Sadze, ze referenda w ogole nie maja sensu, a juz szczegolnie w krajach gdzie znaczne poparcie maja populisci ( czyt w Polsce ).
Jakoś tak się składa, że kraje, których obywatele mają szeroki wachlarz mechanizmów kontroli nad procesem ustawodawczym (Szwajcaria, Liechtenstein, większość stanów USA na poziomie stanowym i lokalnym, a z krajów nam bliższych – Słowenia) znacznie lepiej funkcjonują gospodarczo od krajów, w których tego nie ma. Być może społeczeństwo uczy się i dojrzewa własnie wtedy, gdy na bieżąco podejmuje decyzje, a nie wówczas, gdy raz na cztery lata wybiera polityków?
Populizm? Patrząc, kto Polską (na zmianę) rządzi od blisko dekady, można bez trudu zauważyć, że brak demokracji bezpośredniej absolutnie od populizmu nie broni. Zarówno tego w deklaracjach, jak i w praktyce.
Czy to jest DEMOKRACJA ? Jak się olewa opinię podatników. Jeżeli chodzi o referenda, to Polska w wieku XXI – wieku informacyjnym cofa się do dyktatury. Tylko jest to dyktatura partii politycznych. A te nie służą narodowi lecz NWO.
Co to jest NWO? Jakieś nowe UFO?
Zeby rzad robil dobrze dla kraju to moznaby sie bylo zgodzic z autorem. Ale niestety tak nie jest
polecam obejrzeć film „inside job” – idealnie pasuje do tego tematu.