Apendyks do poprzedniego nagrania z Czwórki, poświęconego temu, dlaczego niektórzy tak chętnie się rozbierają (i dlaczego inni tak tego nie lubią). Otóż mimo że nagość jest atrakcyjna (lubimy patrzeć na estetyczne nagie ciała i się nimi podniecać) i wyzwalająca (lubimy gawędzić sobie w programach radiowych, jak fajnie byłoby, gdyby wszyscy mieli mniej oporów przed robieraniem się w miejscach publicznych), z jakiegoś powodu większość ludzi siebie nawzajem woli na co dzień oglądać w ubraniu. Dlaczego tak jest, w elegancki sposób tłumaczy nieśmiertelny Steven Pinker w książce „Jak działa umysł”, odwołując się do znanej psychologom poznawczym teorii geonów.
Teoria geonów głosi, że na najwyższym poziomie percepcji umysł postrzega obiekty i części jako wyidealizowane bryły geometryczne, z których „składa sobie” całość. W odniesieniu do ciała ludzkiego te bryły to nasze idealne wyobrażenia ręki, nogi, torsu, biustu czy stopy.
Według Pinkera to właśnie teoria geonów najlepiej wyjaśnia dawno temu zauważony fakt dotyczący ludzkiej estetyki wizualnej. Każdy – pisze psycholog ewolucyjny – kto był na lekcji rysowania żywych modeli albo na plaży nudystów, szybko przekonuje się, że ludzkie ciała nie dorównują ludzkim wyobrażeniom. Większość z nas lepiej wygląda w ubraniu. Oczywiście, nie dotyczy to lwiej części osób, które na co dzień oglądamy na billboardach, okładkach gazet czy ekranach telewizorów, ale tam działa ostra selekcja – zatrudnia (i co za tym idzie, pokazuje) się najatrakcyjniejszych.
Jak to dokładnie przebiega pokazuje w swojej „On human finery” angielski historyk sztuki Quentin Bell (tłum. Małgorzata Koraszewska):
Jeśli owiniemy obiekt w jakiegoś rodzaju okrycie, tak, że oczy raczej się go domyślają, niż widzą, forma wywnioskowana lub wyobrażona jest doskonalsza niż okazałaby się niezasłonięta. W ten sposób kwadratowe pudło pokryte brązowym papierem będzie robić wrażenie doskonałego kwadratu. Jeśli umysł nie otrzyma jakiejś bardzo mocnej wskazówki, jest mało prawdopodobne, że wyobrazimy sobie dziury, wgłębienia, pęknięcia czy inne przypadkowe ułomności. Tak samo, jeśli osłonimy udo, nogę, ramię czy pierś, wyobraźnia zakłada doskonale uformowaną część ciała: na ogół nie może sobie przedstawić nieregularności i niedoskonałości, których oczekiwania powinno było nas nauczyć doświadczenie. […]
Z doświadczenia wiemy, jak [ciało] może wyglądać, a jednak jesteśmy skłonni wstrzymać się od podejrzliwości na rzecz fikcji. Sądzę, że faktycznie jesteśmy skłonni pójść jeszcze dalej na drodze samooszukiwania. Kiedy nakładamy najlepszą marynarkę i widzimy nasze żałośnie mizerne ramiona sztucznie powiększone i wyidealizowane, przez moment mamy lepsze mniemanie o swoim wyglądzie [i, co za tym idzie, także o sobie – TŁ].
Tak czy owak, zapamiętajmy: czasami (a właściwie przeważnie) atrakcyjniejsze jest to, co nie do końca odsłonięte. No, chyba że mamy się czym chwalić: wtedy można odsłaniać do woli.