Kiedyś od zakazywania wszystkim wszystkiego był PiS i LPR, dziś, jak wiadomo, celuje w tym Platforma Obywatelska. Wystarczy wspomnieć, jak na przełomie września i października poprzedniego roku partia niestroniącego w swoim czasie od marihuany Donalda Tuska wygrała wojnę z dopalaczami. By tego dopiąć, w drodze ustawy (którą, żeby nie było, że tylko PO się czepiam, poparły wszystkie partie w parlamencie) zdelegalizowano w Polsce sprzedaż wszelkich artykułów spożywczych mogących mieć wpływ na psychikę człowieka. Czyli na dobrą sprawę również cukru, mleka i ziemniaków, szczęściem łaskawy rząd w stosunku do tych produktów zakazu chwilowo na obywatelach nie egzekwuje…
Z platformowego zwycięstwa nad dopalaczami niewiele wynikło poza ruiną kilkudziesięciu polskich przedsiębiorców, wzrostem bezrobocia (ktoś to wcześniej produkował, rozprowadzał i sprzedawał) i zmniejszonymi wpływami do budżetu (ale przecież rząd się wyżywił: gdy w budżecie zabrakło środków, podniosło się inne podatki). Pół roku po antydopalaczowej ustawie młodzi Polacy nadal kupują i konsumują wspomniane substancje, ale zarabiają już na tym Czesi, Niemcy i nieodprowadzająca podatków (chyba że politykom bezpośrednio w formie łapówek) mafia.
Zasług w zrujnowaniu małego, choć prężnie się rozwijającego sektora gospodarki pozazdrościli Platformie politycy SLD, którzy w okolicach pierwszego maja zgłosili pomysł, by zdelegalizować napoje energetyczne. Początkowo tylko dla osób poniżej 16 roku życia, a potem się zobaczy. Jeśli np. zakaz pozytywnie wpłynie na poziom bezrobocia (znaczy: powiększy go, w końcu ograniczenie konsumpcji produktu szybko spowoduje zmniejszenie się podaży, co – jak liczy Sojusz – w skali kraju powinno przyczynić się do utraty pracy przez przynajmniej kilka tysięcy osób), zakaz rozciągnie się na resztę populacji. W końcu trudno zaprzeczyć, że główny pobudzający składnik tych napojów – kofeina (pobudzającego działania tauryny na mózg do tej pory nie udało się nikomu udowodnić) – to niebezpieczny narkotyk, w działaniu swym podobny do kokainy i amfetaminy. I że w trybie pilnym trzeba ograniczyć szkody, jakie powoduje jego nadużywanie przez naszą niewinną dziatwę.
Nie wiadomo jeszcze, jaki kształt będzie miała ustawa i czy wymieni się w niej wszelkie zakazane marki i towary (ryzykowne rozwiązanie, bo producent zawsze może zmienić nazwę produktu i klasyfikację), czy też po prostu ograniczy dostęp dzieci i młodzieży (a po okresie próbnym również całej reszcie) do wszystkiego, co zawiera kofeinę. Drugie rozwiązanie, z definicji atrakcyjniejsze dla partii spadkobierców Bieruta i Gomułki (gwałtownie uderzyłoby w konsumpcję m.in. imperialistycznej kawy i kapitalistycznej Coca Coli), znajdzie zapewne większe uznanie w oczach i premiera, i lidera opozycji (wystarczy, by ktoś uświadomił tak Tuskowi, jak i Kaczyńskiemu, ile dodatkowych osób może dzięki takiej ustawie stracić pracę, powiększając pulę zależnych od polityków utrzymanków państwa), więc w sumie chyba można już biec robić zapasy…
Zwłaszcza że w każdej chwili rządzący mogą sobie przypomnieć, że kawa, Red Bull i w ogóle wszystko, co zawiera kofeinę (która od tysięcy lat służy ludziom jako substancja psychotropowa, więc trochę produktów by się zebrało), teoretycznie już od października 2010 jest w Polsce nielegalne, i z dnia na dzień zacząć egzekwować prawo.
To prawo, jeśli przejdzie, może narazić Polskę na długotrwałe procesy przed sądami europejskimi i wypłatę sporych odszkodowań producentom napojów energ. Jest precedens: Francja, która próbowała ograniczyć ich spożycie, już przegrała i teraz musi bulić. Już pewnie wybrano firmy, które na tym zakazie zarobią.
Niewykluczone. Ja jednak wciąż chcę wierzyć, że to tylko kiełbasa wyborcza, doprawiona cynizmem zmiksowanym z głupotą.
A czy to wszystko nie dlatego, że Red Bull dodaje skrzydeł a SLD to partia ateistów?
Świetne! Że też ten powód nie przyszedł mi do głowy…
SLD chyba już rozpoczął uświadamianie społeczeństwa, bo ojciec mojej koleżanki zabronił jej picia napojów energetycznych, „bo póki on żyje w jego domu narkotyków nie będzie”.
A to lewak!