Nie lubię cenzury. Nie znoszę, gdy mi się mówi, co mi wolno oglądać, a czego nie, gdy ktoś za mnie decyduje, czego nie będę słuchał i czytał, a może nawet mówił i pisał (myślenie na szczęście wciąż pozostaje poza zasięgiem współczesnych cenzorów)… Nie lubię i tyle.

Istnienie i funkcjonowanie społeczeństwa opiera się jednak na założeniu, że wolność pięści iksa winna się kończyć tam, gdzie zaczyna się czubek nosa igreka. Ograniczenie wolności wypowiedzi jestem sobie w stanie wyobrazić w sytuacji, gdy ktoś publicznie nawołuje do krzywdzenia innych ludzi np. za to, że należą do pewnej grupy społecznej czy etnicznej (bez znaczenia, czy to grupa Żydów, Czarnych, czy homoseksualistów) – czyli za rzecz, która w istocie od nich nie zależy. Wyznanie czy poglądy polityczne sami sobie wybieramy wraz z bagażem, który się za nimi ciągnie (komunista, podpisując się pod swą ideologią, bierze na siebie cząstkę odpowiedzialności za 80 milionów ofiar Mao i Stalina, podobnie katolik nie może się czuć wolny od krwi katarskich dzieci, którą czczeni przezeń święci przelewali w XIII wieku w Langwedocji), na kolor skóry, pochodzenie czy orientację seksualną wpływu jednak nie mamy, nie możemy więc za to odpowiadać. Społeczeństwo ma żywotni interes w nietolerowaniu sytuacji, gdy ktoś nawołuje do zabijania, więzienia, kneblowania lub dyskryminowania innych za to, jacy się urodzili (a nawet za to, w co wierzą, jeśli wiara owa nie sprowadza się do odmawiania praw innym), tak jak ma interes w nietolerowaniu nawoływań do innych wymierzonych w grupy i jednostki przestępstw. Na tym ostatnim polu społeczeństwo radzi sobie całkiem nieźle: w prasie nie uświadczysz ogłoszenia o naborze nowych członków do gangu, przed dobranockami nie ma reklam zachwalających dzieciom łatwy zarobek w salonach masażu dla pedofilów. To, że równie ostro nie prześladuje się w Polsce wypowiedzi rasistowskich czy homofobicznych, świadczy o tym, że większość obywateli pozostaje uprzedzona do danych grup i uważa ich obrażanie za naturalne. Co nie znaczy, że pewnego dnia ludzie nie zmienią zdania…

Jakaś forma kontroli wypowiedzi powinna istnieć również wtedy, gdy ktoś nawołuje do szkodzenia sobie lub innym wspierając się wątpliwymi danymi „naukowymi”. Tymi danymi równie dobrze mogą być szemrane i nigdy niepotwierdzone wyniki doświadczeń ukazujących skuteczność jakichś filipińskich operacji na odległość czy leków homeopatycznych (sprzedawanych w Polsce, o zgrozo, w aptekach), co ubrane w naukowy żargon fobie i uprzedzenia, jak choćby kłamstwo oświęcimskie czy dawno w psychiatrii skompromitowana doktryna o wyleczalności homoseksualizmu. Być może powinien istnieć jakiś zapis, stanowiący, że za każdym razem, gdy forsujący swój pomysł decydent, sprzedający produkt reklamiarz, blokujący inwestycję ekolog czy zniechęcający młodzież do prezerwatyw biskup chce powołać się na „fakty naukowe”, musi sprawdzić, ile w tym, co powie, jest rzeczywistej nauki, a ile – pseudonaukowej ideologii. Jeśli więcej tego drugiego, informację można by było dać tylko z adnotacją „Nie ma to nic wspólnego z ustalonymi przez naukę faktami”…

Ale wróćmy do cenzury. Poza wypadkami nawoływania do przestępstw i retoryki nienawiści, jestem – jak już rzekłem – jej przeciwnikiem. Co nie znaczy, że wykluczam odpowiedzialność za słowo – jednak dopiero wtedy, gdy inni mieli się okazję z tym słowem zapoznać. Gdy więc dziennikarz, bloger lub jakikolwiek inny nadawca komunikatu kogoś obrazi lub oczerni (pisząc lub mówiąc o nim poważnie, a nie np. żartując), poszkodowany powinien mieć prawo dochodzenia swoich praw. Ale tylko rzeczywiście poszkodowany, czyli pomówiony lub obrażony z imienia i nazwiska, a nie X, któremu nie spodobało się, jak A nazwał papieża, czy Z, oburzony przysłaną mu przez B karykaturą prezydenta. Abstrakcje i pojęcia nieostre, takie jak symbole (także państwowe) czy uczucia religijne (których istnienia w swym mózgu żaden skarżący się na ich zranienie nie jest na razie w stanie udowodnić), z definicji powinny być spod wszelkiej ochrony prawnej wyłączone. Podeptanie flagi czy obsikanie krzyża, w przeciwieństwie do podbicia oka, nie jest czynem, którego wymierne koszty jesteśmy w stanie oszacować, ba, trudno nam nawet wskazać człowieka, które te koszty poniósł – jeśli zaś nie ma poszkodowanego, jaki sens mówić o przestępstwie?

Tyle w charakterze wprowadzenia teoretycznego; przechodzimy do praktyki. Cenzuruje w Polsce kto może i gdzie może. Przoduje w tym sięgająca ostatnio po rząd dusz prawica. W podległych sobie mediach zdejmuje z anten lub (w najlepszym razie) przesuwa na godziny nocne niezależne lub niewygodne programy. Dziennikarze radia i telewizji trącą pracę za odchylenie lewicowo-internacjonalistyczne lub słowa choćby zawoalowanej krytyki. Gdy gdzieś nożyce nie sięgają (bo np. medium zagraniczne), robi się pokazowe śledztwa i raban na pół Europy, domagając się od lokalnego rządu przeprosin (a niedługo pewnie i ekstradycji dziennikarza). Pod wpływem rządzących cenzurują telewizje prywatne, i to nawet programy nie związane bezpośrednio z polityką (casus Polsatu i Gay Army). Krytyczne publikacje w prasie już niedługo monitorować będzie centralne biuro ds. wizerunku rządu. Wzorem Komunistycznej Partii Chin koalicja zasadza się nawet na Internet, czego przedsmak mieliśmy przy wprowadzaniu pierwszej wersji programu Beniamin. Po wyborach samorządowych pewnie doczekamy się nowego prawa prasowego z koncesjonowaniem zawodu dziennikarza.

Znikąd nie widać ratunku, zważywszy, że nie mniejsze zapędy cenzorskie dają się obserwować i po lewej stronie. Najmocniej wśród feministek płci (podział Christiny Hoff Sommers), które, swego czasu przegrawszy batalię o wycofanie z telewizji komercyjnych reklam z kobietami (niemal każda reklama z białogłową pokazuje albo kurę domową, albo obiekt seksualny; po uwzględnieniu życzeń pani Środy na ekranach zostałyby właściwie tylko spoty z mężczyznami – tym bowiem jakoś nie przeszkadza pokazywanie w TV, jak upijają się na umór, nie radzą z upieczeniem ciasta, czy robią z siebie idiotów), zwróciły się teraz w stronę kampanii społecznych. Na celowniku znalazła się ostatnio reklama nawołująca do rodzenia dzieci zamiast kupowania odkurzaczy. Reklama jest wyjątkowo bałamutna – sugeruje, że nowe dziecko kosztuje mniej więcej tyle, co nowy odkurzacz – feministki wszak zupełnie pokpiły sprawę. Zamiast zgadać się z producentami odkurzaczy (tudzież innych sprzętów) i wypuścić kontrreklamę, zachwalającą ekonomiczność RTV w porównaniu z niemowlakiem (już widzę tę lodówkę, znikającą razem z zawartością po zapełnieniu becika), one w krzyk, że należy zakazać, wyciąć, potępić i ocenzurować. Z jak największym hukiem.

Jeśli za trzy lata kaczyzm przegra, do władzy dojdzie niewiele bardziej otwarta światopoglądowo Platforma, najprawdopodobniej w koalicji m.in. z lewicowymi towarzyszkami. Nie ma co spodziewać się w takiej konfiguracji końca cenzury, co najwyżej zmieni się cenzor i zmienią się obsesje. Wprowadzone przez PiS mechanizmy kontroli pewnie nawet zostaną udoskonalone…

64 komentarze

  1. [Łysakowski:]
    „Być może powinien istnieć jakiś zapis, stanowiący, że za każdym razem, gdy forsujący swój pomysł decydent, sprzedający produkt reklamiarz, blokujący inwestycję ekolog czy zniechęcający młodzież do prezerwatyw biskup chce powołać się na „fakty naukowe”, musi sprawdzić, ile w tym, co powie, jest rzeczywistej nauki”

    A ja myślałem, że czas największych upałów już minął. Tomku: to co napisałeś, to jakiś absurd. Powtórzę to po namyśle: absurd.

    Co niestety mnie zasmuca 🙁

    tuje
  2. Ja sie przylaczam do ubolewan. Idealizacja nauki ktora zdiagnozowalam u kolegi Lysakowskiego okazala sie silniejsza niz mi sie wydawalo i przypomina mi greckie mity o wszechwiedzacej wyroczni. Opamietaj sie Tomku, grzeszysz ciezko przeciw rozsadkowi!

    tenar2
  3. Tuje, dlaczego to absurd? Skoro dziś na papierosach czytamy, co o nich sądzi minister zdrowia, co złego, gdybyśmy na końcu sponsorowanego artykułu o lekach homeopatycznych dowiadywali się, ze nie ma ani jednego badania stwierdzającego ich skuteczność, które udałoby się powtórzyć?

    Tenar, nauka nie dotarła dotąd do granic wiedzy i zapewne długo jeszcze nie dotrze, metaforę z „wszechwiedzącą wyrocznią” uważam zatem za krzywdzącą. Co zaś do rozsądku, to najrozsądniejsze wydaje mi się właśnie poleganie na tym, co empirycznie sprawdzone. Nawet jesli pozornie kłóci się to z naszym zdrowym rozsądkiem.

  4. Tuje, dlaczego to absurd? Skoro dziś na papierosach czytamy, co o nich sądzi minister zdrowia, co złego, gdybyśmy na końcu sponsorowanego artykułu o lekach homeopatycznych dowiadywali się, ze nie ma ani jednego badania stwierdzającego ich skuteczność, które udałoby się powtórzyć?

    Tenar, nauka nie dotarła dotąd do granic wiedzy i zapewne długo jeszcze nie dotrze, metaforę z „wszechwiedzącą wyrocznią” uważam zatem za krzywdzącą. Co zaś do rozsądku, to najrozsądniejsze wydaje mi się właśnie poleganie na tym, co empirycznie sprawdzone. Nawet jesli pozornie kłóci się to z naszym zdrowym rozsądkiem.

    tomek.lysakowski
  5. Typowe bajania demoliberalnego zamordysty, żywcem zerżnięte z GW, Tygodniczka, Polityki czy innych lewicowych brukowców. Oczywiście jestem za wolnością słowa, ALE… I następuje litania: a to szamaniarskie recepty, a to ciemnogrodzki biskup tudzież jeden z największych, kneblujących usta debilizmów jakie w kodeksy wpisało po wojnie wiele postępowych demokracyj czyli tzw. kłamstwo oświęcimskie (a co z kłamstwem grunwaldzkim czy dreźnieńskim?). Odpowiedzialność danego delikwenta za słowo winna być dowodzona i sankcjonowana w drodze powództwa cywilnego, jeżeli rzeczywiście są przesłanki ku stwierdzeniu np. pomówienia. Niemniej tutaj powinna grozić conajwyżej kara finansowa – nigdy więzienie. Są też przypadki kiedy słowo przyczynia się BEZPOŚREDNIO do zaistnienia jakichś szkód – np. gdy ktoś w teatrze, celem wywołania paniki krzyczy „Pali się!”, w wyniku której to paniki ileś tam osób jest poturbowanych, niemniej są to przypadki wybitnie marginalne, których udowodnienie jest niezwykle trudne i w których trzeba wykazać bezsprzeczną zależność w czasie i przestrzeni między słowem a skutkiem. Takiego RedWatcha na ten przykład, na którego to uwzięli się nasi rodzimi cenzorzy, nijak pod to podciągnąć nie można.

    lux_et_veritas
  6. Prawie się zgadzam. Uważam jednak, że penalizacja negacjonizmu (tzw. „kłamstwo oświęcimskie”) to przegięcie, nie wolno nikogo karać za to, że opowiada bzdury, chyba że czyni to np. w celu wzniecenia tumultu.

    Co do karania za obrazę uczuć religijnych to nasz kodeks jest w tym zakresie nieprecyzyjny „kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce…” (art. 196 kk). Rzecz w tym, że dopóki nie będzie w Polsce religii panującej wyznawca kamieni będzie mógł w ten sposób oskarżać rolników za zbieranie głazów z pola, a wyznawca słońca – astronomów za podglądanie. Mało tego – hinduista powinien kazać zamknąć wszystkie ubojnie!

    Gość: Olgierd, 62.29.170.3*
  7. Lux Veritas,

    „tzw. kłamstwo oświęcimskie (a co z kłamstwem grunwaldzkim czy dreźnieńskim?).”

    Jeśli kogoś razi takie kłamstwo, nie widzę przeciwskazań. Niech się procesuje.
    Swoją drogą obok „kłamstwa oświęcimskiego” w kodeksach powinno się chyba znaleźć jeszcze popularniejsze w Polsce czy USA „kłamstwo ewolucyjne”, sprowadzające się do negowania ustaleń 150 ostatnich lat biologii…

    „Niemniej tutaj powinna grozić conajwyżej kara finansowa – nigdy więzienie.”

    Nie pisałem nigdzie, że kogokolwiek należy wsadzać do więzienia za to, co mówi, czy pisze. Niemniej delikwent powinien się liczyć z tym, że jeśli np. napisze, że kobiety są głupie, będzie musiał – jesli zostanie uznany za winnego – zapłacić odszkodowanie każdej kobiecie, która poczuje się obrażona i zgłosi się do sądu. To samo – na zasadzie analogii – z ludźmi obrażającymi wszelkie inne grupy…

  8. Lux Veritas,

    „tzw. kłamstwo oświęcimskie (a co z kłamstwem grunwaldzkim czy dreźnieńskim?).”

    Jeśli kogoś razi takie kłamstwo, nie widzę przeciwskazań. Niech się procesuje.
    Swoją drogą obok „kłamstwa oświęcimskiego” w kodeksach powinno się chyba znaleźć jeszcze popularniejsze w Polsce czy USA „kłamstwo ewolucyjne”, sprowadzające się do negowania ustaleń 150 ostatnich lat biologii…

    „Niemniej tutaj powinna grozić conajwyżej kara finansowa – nigdy więzienie.”

    Nie pisałem nigdzie, że kogokolwiek należy wsadzać do więzienia za to, co mówi, czy pisze. Niemniej delikwent powinien się liczyć z tym, że jeśli np. napisze, że kobiety są głupie, będzie musiał – jesli zostanie uznany za winnego – zapłacić odszkodowanie każdej kobiecie, która poczuje się obrażona i zgłosi się do sądu. To samo – na zasadzie analogii – z ludźmi obrażającymi wszelkie inne grupy…

    tomek.lysakowski
  9. Olgierd, w ogólę uważam, że cały artykuł 196 Kodeksu Karnego („Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”) to jedna wielka pomyłka. Zwłaszcza wziawszy pod uwagę problem z ustaleniem, co jest, a co nie jest takim uczuciem religujnym. Abstrahując od faktu, że posiadacze uczuć religijnych są w myśl tego zapisu traktowani przez prawo polskie lepiej, niż ludzie ich nieposiadający, co samo w sobie konstytuuje dyskryminację. Jak pisała kiedyś prof. Brach-Czaina:

    „artykuł 196 Kodeksu Karnego (…) sam w sobie jest narzędziem zastraszania twórców. (…) Można dziwić się dokonanej przez prokuraturę i sąd interpretacji artykułu 196 K.K. Ale dziwne jest też sformułowania tego artykułu. Akt obrażania jest czynnością wymagającą współdziałania obrażającego się z tym, kto się obraża. Obrażony jest współsprawcą aktu obrazy. Bywają ludzie przewrażliwieni. W skrajnych przypadkach, sprawcą aktu obrazy jest sam obrażony. (…) Dotychczas wszystkie oskarżenia artystów wnosili do prokuratury fanatycy, którzy chcą dostosować życie kulturalne do własnych przekonań i poziomu. Żeby ich zadowolić, sztuka musiałaby ograniczać się do dewocjonaliów. Tymczasem prokurator nie ma sposobu, by stwierdzić, czy rzeczywiście zostali obrażeni, czy tylko sprawnie władają instrumentem przemocy ideologicznej i cenzury religijnej, jakiego dostarcza im prawo.
    Gdy w wychwalanej preambule [Konstytucji] tyle wykazano dbałości, by wymienić tych, którzy wartości upatrują w Bogu i tych, którzy widzą inne ich źródła, to polski kodeks karny nie przewiduje możliwości obrażania uczuć tej drugiej grupy obywateli. Twórców, ich uczucia, wierzenia można obrażać bezkarnie. W preambule byli i ci, i tamci, ale na dwa lata więzienia już tylko jednych można skazać. Artykuł 196 polskiego kodeksu karnego narusza zasadę równości obywateli wobec prawa, zasadę wolności jednostki, w tym: wolności sumienia, myślenia i tworzenia.”

    Wyimek z artykułu „Chrześcijańskie podstawy Europy i polski kodeks karny”, który znaleźć można na stronie http://www.spam.art.pl/_old/nieznalska/bczonie.html

  10. Olgierd, w ogólę uważam, że cały artykuł 196 Kodeksu Karnego („Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”) to jedna wielka pomyłka. Zwłaszcza wziawszy pod uwagę problem z ustaleniem, co jest, a co nie jest takim uczuciem religujnym. Abstrahując od faktu, że posiadacze uczuć religijnych są w myśl tego zapisu traktowani przez prawo polskie lepiej, niż ludzie ich nieposiadający, co samo w sobie konstytuuje dyskryminację. Jak pisała kiedyś prof. Brach-Czaina:

    „artykuł 196 Kodeksu Karnego (…) sam w sobie jest narzędziem zastraszania twórców. (…) Można dziwić się dokonanej przez prokuraturę i sąd interpretacji artykułu 196 K.K. Ale dziwne jest też sformułowania tego artykułu. Akt obrażania jest czynnością wymagającą współdziałania obrażającego się z tym, kto się obraża. Obrażony jest współsprawcą aktu obrazy. Bywają ludzie przewrażliwieni. W skrajnych przypadkach, sprawcą aktu obrazy jest sam obrażony. (…) Dotychczas wszystkie oskarżenia artystów wnosili do prokuratury fanatycy, którzy chcą dostosować życie kulturalne do własnych przekonań i poziomu. Żeby ich zadowolić, sztuka musiałaby ograniczać się do dewocjonaliów. Tymczasem prokurator nie ma sposobu, by stwierdzić, czy rzeczywiście zostali obrażeni, czy tylko sprawnie władają instrumentem przemocy ideologicznej i cenzury religijnej, jakiego dostarcza im prawo.
    Gdy w wychwalanej preambule [Konstytucji] tyle wykazano dbałości, by wymienić tych, którzy wartości upatrują w Bogu i tych, którzy widzą inne ich źródła, to polski kodeks karny nie przewiduje możliwości obrażania uczuć tej drugiej grupy obywateli. Twórców, ich uczucia, wierzenia można obrażać bezkarnie. W preambule byli i ci, i tamci, ale na dwa lata więzienia już tylko jednych można skazać. Artykuł 196 polskiego kodeksu karnego narusza zasadę równości obywateli wobec prawa, zasadę wolności jednostki, w tym: wolności sumienia, myślenia i tworzenia.”

    Wyimek z artykułu „Chrześcijańskie podstawy Europy i polski kodeks karny”, który znaleźć można na stronie http://www.spam.art.pl/_old/nieznalska/bczonie.html

    tomek.lysakowski
  11. Tomku,

    gdzies tu zniknal fragment o instytucji utrzymujacej sie z kar nakladanych na tych ktorzy osmiela sie glosic rzeczy sprzeczne z nauka! (no, chyba mi sie on nie przywidzial poprzednim razem jak czytalam ten tekst, zwlaszcza ze upal u mnie dzis zelzal…

    Tuje! czy moge Cie wezwac na swiadka?).

    Rozumiem, ze ze wstydem sie z niego wycofales. Popieram, ale nie udawaj teraz niewinnego.

    'nauka nie dotarła dotąd do granic wiedzy i zapewne długo jeszcze nie dotrze, metaforę z „wszechwiedzącą wyrocznią” uważam zatem za krzywdzącą.’

    >wlasnie o to chodzi ze nie dotarla, z Twojego tekstu jednak wygladalo jakbys uwazal ja za wyrocznie…

    „Co zaś do rozsądku, to najrozsądniejsze wydaje mi się właśnie poleganie na tym, co empirycznie sprawdzone. Nawet jesli pozornie kłóci się to z naszym zdrowym rozsądkiem.”

    >generalnie sie zgadzam, pamietaj jednak ze empirycznie sprawdzone niekoniecznie znaczy: niepodwazalne. Z calej masy roznych powodow. Nieraz juz obalano teorie uwazane za bez watpliwosci udowodnione.

    tenar2
  12. tuje:

    dzieki! juz sie zastanawialam, czy czasem jakichs zwidow nie dostalam, na przyklad w ramach kary boskiej za spedzenie dnia wczorajszego (niedziela!) w pracy ;D

    a teraz dygresja osobista:

    ten blog powinien miec plakietke od ministra zdrowia, pracy i moze jeszcze kilku innych 'grozi ciezkim uzaleznieniem i zaleglosciami w pracy’!
    :)))

    tenar2
  13. Tenar2, jak już tekst napisałem, to go potem przeczytałem. Po czym doszedłem do wniosku, że wspomniany fragment jest jednak głupi. I wyrzuciłem.

    „’nauka nie dotarła dotąd do granic wiedzy i zapewne długo jeszcze nie dotrze, metaforę z „wszechwiedzącą wyrocznią” uważam zatem za krzywdzącą.’

    wlasnie o to chodzi ze nie dotarla, z Twojego tekstu jednak wygladalo jakbys uwazal ja za wyrocznie…”

    W kwestiach, które dzięki nauce coś już wiemy – w istocie uważam. Na jakichś źródłach wiedzy o śwecie musimy polegać, nie widzę po prostu lepszych źródeł.

    „empirycznie sprawdzone niekoniecznie znaczy: niepodwazalne. Z calej masy roznych powodow. Nieraz juz obalano teorie uwazane za bez watpliwosci udowodnione.”

    Absolutnie sie zgadam, na tym właśnie polega w nauce idea falsyfikacji. Póki jednak doświadczenia nie sfalsyfikują jakiejś uznanej w nauce teorii (lub nie wymuszą jej modyfikacji) – nie mam powodów, by podchodzić do niej sceptycznie.
    W przeciwieństwie np. do zbioru przekonań, który nazywamy religią, zbioru, którego tezy w ogóle nie zakadają ani weryfikacji, ani falsyfikacji na drodze doświadczalnej (bodaj ostatnim, któremu dane tu było przeprowadzić eksperyment naukowy, był Apostoł Tomasz; eksperyment ów nie spełnia dzis jednak warunku powtarzalności, jako że jego przedmiot wedle relacji wstąpił w miedzyczasie do Nieba)…

  14. Tenar2, jak już tekst napisałem, to go potem przeczytałem. Po czym doszedłem do wniosku, że wspomniany fragment jest jednak głupi. I wyrzuciłem.

    „’nauka nie dotarła dotąd do granic wiedzy i zapewne długo jeszcze nie dotrze, metaforę z „wszechwiedzącą wyrocznią” uważam zatem za krzywdzącą.’

    wlasnie o to chodzi ze nie dotarla, z Twojego tekstu jednak wygladalo jakbys uwazal ja za wyrocznie…”

    W kwestiach, które dzięki nauce coś już wiemy – w istocie uważam. Na jakichś źródłach wiedzy o śwecie musimy polegać, nie widzę po prostu lepszych źródeł.

    „empirycznie sprawdzone niekoniecznie znaczy: niepodwazalne. Z calej masy roznych powodow. Nieraz juz obalano teorie uwazane za bez watpliwosci udowodnione.”

    Absolutnie sie zgadam, na tym właśnie polega w nauce idea falsyfikacji. Póki jednak doświadczenia nie sfalsyfikują jakiejś uznanej w nauce teorii (lub nie wymuszą jej modyfikacji) – nie mam powodów, by podchodzić do niej sceptycznie.
    W przeciwieństwie np. do zbioru przekonań, który nazywamy religią, zbioru, którego tezy w ogóle nie zakadają ani weryfikacji, ani falsyfikacji na drodze doświadczalnej (bodaj ostatnim, któremu dane tu było przeprowadzić eksperyment naukowy, był Apostoł Tomasz; eksperyment ów nie spełnia dzis jednak warunku powtarzalności, jako że jego przedmiot wedle relacji wstąpił w miedzyczasie do Nieba)…

    tomek.lysakowski
  15. I jeszcze:

    „ten blog powinien miec plakietke od ministra zdrowia, pracy i moze jeszcze kilku innych 'grozi ciezkim uzaleznieniem i zaleglosciami w pracy’!”

    To pomyśl, co sie musi dziać z autorem bloga, w chwilach, w których ma Internet w zasiegu ręki 😉

  16. I jeszcze:

    „ten blog powinien miec plakietke od ministra zdrowia, pracy i moze jeszcze kilku innych 'grozi ciezkim uzaleznieniem i zaleglosciami w pracy’!”

    To pomyśl, co sie musi dziać z autorem bloga, w chwilach, w których ma Internet w zasiegu ręki 😉

    tomek.lysakowski
  17. Tomek:

    „To pomyśl, co sie musi dziać z autorem bloga, w chwilach, w których ma Internet w zasiegu ręki 😉 ”

    oj, wyobrazam sobie. Dlatego raczej nigdy bloga nie zaloze (chyba ze na emeryturze), bo moglby sie okazac gwozdziem do trumny moich zawodowych planow i ambicji 🙂

    tymczasem pozdrawiam, w ramach terapii antyuzaleznieniowej nie bede poki co odpowiadac na czesc merytoryczna 🙂

    tenar2
  18. Nie chcąc być przez nektórych nazywanym szerzycielem skrajnie antykatolickich poglądów uderzyłem się w piersi i zaczerpnąłem ze skarbnicy Ojców Kościoła. W temacie wyżej poruszanym wygrzebałem taką oto ramotkę:

    [cytat]
    Dobrze bowiem wiecie, Czcigodni Bracia, że w naszych czasach wielu jest takich, co stosując do ludzkiej społeczności przewrotną zasadę tak zwanego naturalizmu ośmielają się głosić, iż najlepsza struktura społeczeństwa i rozwój państwa zgoła wymagają, by ludzka społeczność była kształtowana i zarządzana bez żadnego uwzględnienia religii, jakby ona w ogóle nie istniała, a przynajmniej nie czynią żadnego rozróżnienia między religią prawdziwą a fałszywą. Ponadto nie wahają się twierdzić, wbrew nauce Kościoła i Świętych Ojców, że najlepszą jest taka struktura społeczeństwa, w której władzy państwowej nie przyznaje się obowiązku nakładania ustalonych kar na tych, co występują przeciwko religii katolickiej, z wyjątkiem sytuacji, w których domaga się tego spokój publiczny. Na podstawie tego całkowicie fałszywego pojęcia o władzy w społeczeństwie nie cofają się przed popieraniem owego błędnego poglądu, ze wszech miar zgubnego dla Kościoła katolickiego i narażającego dusze ludzkie na utratę zbawienia, a przez świętej pamięci Grzegorza XVI, Naszego Poprzednika, nazwanego szalonym pomysłem, a mianowicie, że wolność sumienia i kultu jest własnym prawem każdego człowieka, które powinno być ogłoszone i sformułowane w ustawie w każdym właściwie ukonstytuowanym społeczeństwie. A nadto że obywatele mają prawo do wolności w każdej dziedzinie życia, które nie może być ograniczane przez jakąkolwiek władzę, czy to świecką czy to kościelną. Dzięki temu prawu mogą oni swoje poglądy jawnie i publicznie głosić, zarówno poprzez ustne wypowiedzi jak też za pośrednictwem publikacji, czy w jakikolwiek inny sposób. Tak zaś nierozważnie twierdząc, nie zważają zupełnie na to i nie biorą wcale pod uwagę tego, że głoszą „swobodę zatracenia” i że, jeśliby zawsze wolno było bez ograniczeń wygłaszać ludzkie opinie, to nigdy nie zabraknie takich, którzy ośmielą się sprzeciwiać prawdzie i ufać w słowa ludzkiej mądrości, podczas gdy z samej nauki Pana Naszego Jezusa Chrystusa wiara i mądrość chrześcijańska winna wywnioskować, jak należy unikać tej, ze wszech miar szkodliwej, próżności.
    [/cytat]

    Nie jest to jednak ramotka aż tak stara, by jej absurd tłumaczyć „zupełni innymi czasami” co się pojawia jako argument w kontekście wielu rozmów o np. rzeziach albigensów zgotowanych przez katolickich siepaczy.

    Jest to rozdział encykliki Piusa IX „Quanta cura” z roku 1864.

    Zapewne współczesna nauka Kościoła różni się diametralnie od pouczeń wyżej zacytowanych. Tym dziwniejsze są słowa i zachowania, które płyną w kontekście tzw. uczuć religijnych (a zwłaszcza ich obrażania) od współczesnych nam katolików.

    Jak widać „nowinki w Kościele” (tym powszechnym) przyjmują się wolno.

    tuje
  19. Tomku, jedną cenzurę chcesz likwidować a inną wprowadzić 😉
    Myślę, że powinno się karać jedynie za podżeganie do nienawiści i popełniania przestępstw oraz za rzucanie fałszywych oskarżeń. Nie widzę powodu by karać kogoś za nazwanie innej osoby głupkiem. Jak stwierdził Tuwim: „Powiedzieć komuś idiota, to nie obelga, lecz diagnoza.” 😉
    Karanie za podważanie nauki to też głupota, bo trzebaby karać wszelkie osoby, które wypowiadają się na jakiś temat nie mając o nim kompleksowej wiedzy.
    Inaczej jest z lekami homeopatycznymi – to zwykłe naciąganie.


    Polityka, liberalizm, wydarzenia

    grzesie2k
  20. Grzesie2k, nie pisałem o wprowadzaniu cenzury. Za nazwanie głupkiem już dziś możesz się z kimś procesować i wygrać. Spójrzmy do KK:

    „Art. 181.

    tomek.lysakowski
  21. Moim zdaniem, przesadą jest penalizacja bredni, owszem bywają irytujące i oburzające, ale sankcje karne wobec bredzących tylko rozgrzewają atmosferę wokół bredni i nadają im smaczku zakazanego owocu – to w kwestii „Kłamstwa Oświęcimskiego”.
    Co do języka nienawiści, jego zwalczanie uważam za słuszne. Co do najlepszego rodzaju sankcji nie chcę się wypowiadać, bo się na tym nie znam. Bywa.
    Najbardziej niebezpieczne jest w mej opinii przyzwalanie politykom, by decydowali oni, co na ich temat wolno mówić obywatelom. „Obraza konstytucyjnego organu” i tym podobne banialuki są po prostu nadużyciem władzy. Ale żadna władza nie przepada za krytyką, w związku z tym podzielam pesymizm Tomasza. Wszelkie kurioza, jakie w tej dziedzinie obecni rządzący wprowadzą w życie, nie tylko ich przetrwają, ale doczekają się być może twórczego rozwinięcia.
    Specjalne urzędy do tworzenia i ochrony wizerunku uważam za groteskę. Zwłaszcza jeśli twórcy urzędów nie dostrzegają, że przyczyną złego wizerunku może być po prostu zły styl rządzenia.

    logic
  22. malutkie pytanko
    mamy taka piekna instytucje jak Katolicka Rada Radiofonii i Telewizji, ktora to nalozyla na Polsat dwie kary po 500 patykow (coby wiecej nie puszczali tak wstretnych programow, cenzura pelna geba); na stronie KRRITV ciezko cos znalezc, a zwlaszcza – co dzieje sie z kasa pochodzaca z kar ? Idzie ona na telewizje publiczna, jako dary dla domow dziecka, a moze do czyjejs kieszeni jako premia za skuteczne dzialanie w ramach cenzurowania niewygodnych wypowiedzi/programow/innych ?

    Gość: zenobia, user12.145.udn.pl
  23. Kary idą do budżetu, czyli zasilają nam górnictwo, rolnictwo, Kosciół katolicki oraz budżety agencji rządowych, w których miłościwie nam panujący upychają swe liczne rodziny.
    Czyli dzieje się z nimi dokładnie to samo, co z kasą z podatków. Której zresztą, co widać po kolejnych deficytach budżetowych, nigdy politykom za wiele…

  24. Kary idą do budżetu, czyli zasilają nam górnictwo, rolnictwo, Kosciół katolicki oraz budżety agencji rządowych, w których miłościwie nam panujący upychają swe liczne rodziny.
    Czyli dzieje się z nimi dokładnie to samo, co z kasą z podatków. Której zresztą, co widać po kolejnych deficytach budżetowych, nigdy politykom za wiele…

    tomek.lysakowski
  25. to jest właśnie problem naszej sceny politycznej, powodujący dylematy przy każdych wyborach: nie ma na kogo głosować. cały czas te same twarze, nazwiska i poglądy odziane w inne szaty. frustruje mnie to za każdym razem, gdy mam postawić krzyżyk na liście, bo nie jestem przekonana do żadnej opcji.
    czy w innych krajach demokratycznych też tak jest? może by mnie to lekko pocieszyło.
    „wolność, kocham i rozumiem. wolności oddać nie umiem” śpiewało się wiele lat temu. z wiekiem dochodzi kwestia definicji wolności i wszechoogarniające poczucie bezradnosci. jeśli nam idzie dobrze, z jakicholkwiek wzgledów, to tyle ludzi nie potrafi się odnaleźć. z własną wolnością i rezygnuje z niej w imię spokoju. tak bardzo pozornego. i kosztem wolności innych. wolności w wielu wymiarach.

    ml76
  26. „To, że równie ostro nie prześladuje się w Polsce wypowiedzi rasistowskich czy homofobicznych, świadczy o tym, że większość obywateli pozostaje uprzedzona do danych grup i uważa ich obrażanie za naturalne.”

    Polskie orzecznictwo nie uznaje homoseksualistów za grupę społeczną. Za kategorię społeczną też nie. Co do pierwszego część socjologów by się zgodziła, co do drugiego raczej mała część. Co nie zmienia faktu, że to orzecznictwo było wielokrotnie potwierdzane wyrokami sądów w Poznaniu, Krakowie i Warszawie.

    „Nie ma to nic wspólnego z ustalonymi przez naukę faktami”

    Z tym byłby problem. Od czasów ziebieskich szmaragdów Goedla cała empirczna nauka podkuliła ogon i nawet statystyka nie mówi już o potwierdzaniu twierdzeń, tylko sprawdzeniu, „niemożności odrzucenia przy ustalonych warunkach”. To paradoks, że gość który położył indukcję i dedukcję za jednym zamachem, umarł bo paranoicznie bał się, że ktoś go otruje i odmawiał jedzenia. W o góle w nauce trudno o jedno zdanie, co nie zmienia faktu, że argumentacja środowisk Naszodziennikowych odnośnie przekupienia WHO przez lobby gejowskie w trakcie głosowania nad sprawą homoseksualizmu jest o tyle zabawna, o ile jest symptomem procesu zwątpienia w naukę i demokrację.

    'Jak widać „nowinki w Kościele” (tym powszechnym) przyjmują się wolno.’

    No cóż, „Quanta cura” była odpowiedzią między innymi na odkrycia odkrycia nie-Arystotelesowskiej biologii, spóźnioną o 38 lat (i 10 lat względem wcześniejszych ustaleń Kościoła co sądzić o Matce Boskiej). „Wolność sumienia” widniejąca w syllabusie „błędów czasów współczesnych” to jeden z lepszych dowcipów Kościoła.

    Gość: Miko, cke226.neoplus.adsl.tpnet.pl
  27. [miko:]
    „Od czasów ziebieskich szmaragdów Goedla cała empirczna nauka podkuliła ogon i nawet statystyka nie mówi już o potwierdzaniu twierdzeń, tylko sprawdzeniu, „’niemożności odrzucenia przy ustalonych warunkach'”.

    Mógłbyś to rozszerzyć? W szczególności wątpliwy jest dla mnie związek między procedurą weryfikacji hipotez statystycznych (owa 'niemożność’) a bardzo specjalistycznymi pracami Goedla (z niezrozumiałych dla mnie względów przytaczanymi przez wielu na równi z używaniem pojęcia 'relatywizm Einsteina’ w naukach społecznych).

    A więc z zaciekawieniem oczekuję na wyjaśnienie 🙂

    tuje
  28. Ależ Tuje, z „relatywismm Einsteina w naukach społecznych” mamy do czynienia po prostu w przypadku dużych migracji z prędkością podświetlną 😀 A wielbicielom takich kwiatków polecam „Modne bzdury” Bricmonta i Sokala 😀

    logic
  29. No właśnie książkę Sokala czytałem, parę hiptez statystycznych w życiu „obaliłem” ;), liznąłem ciut logiki i dlatego chciałbym dowiedzieć się co [miko] miał na myśli pisząc o związku między statystyką a Goedlem 🙂

    tuje
  30. Wracając do cenzury, właśniem przeczytał:
    [cytat]
    W przyjętej ostatnio ustawie lustracyjnej radykalnie wzmacniającej zakres i konsekwencje lustracji znalazł się taki oto niepozorny zapis: „Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”
    [/cytat]
    Bardzo się zastanawiam, co autor miał na myśli… Co to znaczy np. „pomawiać naród o udział” bądź „pomawiać naród” w ogóle…
    Jakiś horror…

    logic
  31. Też widziałem ów zapis i nieźle mnie ubawił.
    Rozumiem, że po wejściu tego prawa w życie z mocy ustawy wszelką odpowiedzialność za akcje UB, SB, MO i ZOMO zrzuci się na Żydów, Rosjan i Marsjan, z których rekrutowali się ich funkcjonariusze…

  32. Też widziałem ów zapis i nieźle mnie ubawił.
    Rozumiem, że po wejściu tego prawa w życie z mocy ustawy wszelką odpowiedzialność za akcje UB, SB, MO i ZOMO zrzuci się na Żydów, Rosjan i Marsjan, z których rekrutowali się ich funkcjonariusze…

    tomek.lysakowski
  33. Cóż, zamiast tego co robi „Rzeczpospolita” swoją sensowną akcją przeciw „polskim obozom śmierci” – która dla mnie ma godne uznania cechy edukacyjne, nasza władza chcę ganiać takie błędy po sądach – kiepsko raczej wróżę (jeśli o to chodziło w tym zapisie).

    Z drugiej strony ten zapis jest tak pojemny… Ciarki lecą.

    tuje
  34. Jeszcze w kontekście rozszerzenia pojęcia zbrodni komunistycznej, np. o fałszowanie dokumentów SB, zapis ten wygląda jak efekt uderzenia ciężkim przedmiotem tępokrawędziastym w okolice potylicy…

    logic
  35. „Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”
    Rozumiem, ze mozna pomawiac o to inne narody, ale nie polski.

    I czy jest mozliwe pomowic CALY narod o cos? Wiem, ze sa ludzie, ktorzy nie lubia Niemcow (domyslam sie, ze wszystkich), Zydow, Rosjan – niestety nie umiem odtworzyc ich sposobu myslenia.

    crazy_clown
  36. przepraszam, że zmienię temat, ale właśnie przeczytałam, że ktoś chce zmienić przeszłość..

    wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3520653.html

    tak więc już mamy 1984 🙂

    Gość: tama, ena139.neoplus.adsl.tpnet.pl
  37. Logic, dzieki za link. Nie mogłem sie powstrzymac i aż cała notkę wyprodukowałem 😉

    Tama, że też Kwaśniewski nie miał takiego tupetu, i nie zadekretował sobie (za pośrednictwem choćby Wiatra), że jednak ma magistra…
    A serio, to zaczynam sie zastanawiać, kiedy zacznie się unieważnianie matur wrogom politycznym PiS-u i LPR-u? w końcu nie może byc tak, ze ktoś jest niby wykształcony, a nie rozumie dobroci, którą wokół niego roztacza koalicja!

  38. Logic, dzieki za link. Nie mogłem sie powstrzymac i aż cała notkę wyprodukowałem 😉

    Tama, że też Kwaśniewski nie miał takiego tupetu, i nie zadekretował sobie (za pośrednictwem choćby Wiatra), że jednak ma magistra…
    A serio, to zaczynam sie zastanawiać, kiedy zacznie się unieważnianie matur wrogom politycznym PiS-u i LPR-u? w końcu nie może byc tak, ze ktoś jest niby wykształcony, a nie rozumie dobroci, którą wokół niego roztacza koalicja!

    tomek.lysakowski
  39. Tomku,

    to ja w koncu wytlumacze (jesli to jeszcze kogos interesuje w obliczu maturalnych amnestii wstecznych i innych radosnych wydarzen w kraju) dlaczego uwazam za absurd pomysl stemplowania wypowiedzi powolujacych sie na 'naukowe fakty’ a do nauki majacych sie nijak.

    Jak chcialbys prawnie zdefiniowac 'naukowosc’? Ustalilbys liste zrodel (czasopism, wydawnictw, konferencji), ktore glosza 'prawdziwa nauke’? Nikogo chyba nie trzeba przekonywac, dlaczego pomysl taki jest absurdalny. A bez jednoznacznych podstaw dla rozroznienia miedzy tym co naukowe a nienaukowe prawo nie zadziala. Kazdy zwolennik homeopatii, operacji na odleglosc lub terapii antyhomoseksualnej moze sobie zalozyc pisemko 'Acta artetfakta’ albo 'Proceedings of the Academy of Sciences of Kozia Wolka’ i opublikowac tam swoje wyniki, a potem sie na nie powolywac.

    tenar2
  40. No właśnie: i jak przeciętny urzędnik miałby odgadnąć, które z proceedingsów są w porządku, a które są zwykłą hucpą. „Zapis” byłby martwy. A na poziomie ministerstwa schemat ciał doradczych złożonych z naukowców jest chyba wpisany w „defnicję” pracy ministerstwa: cóż z tego, skoro minister może sobie taką radę dobrać wedle uznania, nawet zapewniając wysoką habilitowalność i profesorskość takiej rady (vide szkółka rydzyka – profesorów i doktorów tam od groma).

    Nie tędy chyba droga.

    tuje
  41. i jeszcze:

    „Póki jednak doświadczenia nie sfalsyfikują jakiejś uznanej w nauce teorii (lub nie wymuszą jej modyfikacji) – nie mam powodów, by podchodzić do niej sceptycznie.”

    >to kwestia filozoficzna, o ktora trudno mi sie spierac. Osobiscie jednak uwazam, ze pewna doza sceptycyzmu jest zawsze wskazana, tym bardziej, ze pojecie 'uznanej w nauce teorii’ jest dosyc rozmyte. Jest np. wiele teorii ktore sa bardzo 'eleganckie’ i popularne ale nie ma wystarczajacych danych na ich poparcie.

    tenar2
  42. „Niemniej delikwent powinien się liczyć z tym, że jeśli np. napisze, że kobiety są głupie, będzie musiał – jesli zostanie uznany za winnego – zapłacić odszkodowanie każdej kobiecie, która poczuje się obrażona i zgłosi się do sądu. ”

    Każdej – czyli tej głupiej również?

    Trudno nie odczuwać duszności, kiedy czyta się takie faszystowskie postulaty. Lewica bardzo gromko domaga się „wolności”, jednak ta wolność jest zawsze „wolnością, ale”. Nawiasem pisząc Gospodarz wpadł do własnoręcznie wykopanego masowego grobu, pisząc o ściganiu za oszczerstwa z oskarżenia prywatnego. Jeśli istnieje odpowiedzialność za słowa, to dlaczego miałby jednocześnie istnieć urzędowy kaganiec za np. wyjątkowo nieludzkie tzw. kłamstwo oświęcimskie? Cóż to znowu za barbarzyńska koncepcja karania za stosunek do zdarzeń historycznych? Nie wolno mi wątpić w istnienie komór gazowych, lecz wolno w zwycięstwo Jagiełły pod Grunwaldem – gdzież tu sens? Oczywiście, sensu nie ma – kanoniczna wersja holokaustu to po prostu kwestia polityczna, a nie naukowa, co usiłuje bez powodzenia dowieść Gospodarz.

    xiazeluka
  43. Xiazeluka,
    prywatnie możesz sobie i w jedno, i w drugie wątpić, ile wlezie. Nie postulowałem, żeby wsadzać kogokolwiek za kłamstwo oświęcimskie (czy inne, popularne wsród Rosjan, kłamstwo katyńskie), tylko żeby – analogicznie zresztą może być z owym Grunwaldem – jak ktoś napisze, że w Auschwitz nie mordowano Żydów, albo że był to obóz polski (jedno i drugie uznać można za kłamstwo oświęcimskie, dlaczego jednak w Polsce awantury robi się tylko za wzmianki o polskości Oświęcimia, nie wiem), wymagać od niego, by dał adnotację, że nie ma to nic wspólnego z uznana przez ogół badaczy problemu wiedzą historyczną.

    Pytasz: „Cóż to znowu za barbarzyńska koncepcja karania za stosunek do zdarzeń historycznych?” Nie jestem pewien, czy jestem dobrym adresatem tego pytania, zważywszy że zakazy historyczne ostatnio nagminnie wypuszcza nam koalicja rządząca, do której fanów się nie zaliczam. Toż to w ustawie lustracyjnej napisanej przez PiS znajdujemy omawiany tu już fragment „Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze do trzech lat więzienia.” Jesli zatem masz jakieś wątpliwości co do tego, czy powinniśmy odpowiadać karnie za stosunek do faktów historycznych, wyjaśniaj je raczej na blogach proPiSowskich, np. u Marcina Michty lub Kazimierza Marcinkiewicza.

  44. Xiazeluka,
    prywatnie możesz sobie i w jedno, i w drugie wątpić, ile wlezie. Nie postulowałem, żeby wsadzać kogokolwiek za kłamstwo oświęcimskie (czy inne, popularne wsród Rosjan, kłamstwo katyńskie), tylko żeby – analogicznie zresztą może być z owym Grunwaldem – jak ktoś napisze, że w Auschwitz nie mordowano Żydów, albo że był to obóz polski (jedno i drugie uznać można za kłamstwo oświęcimskie, dlaczego jednak w Polsce awantury robi się tylko za wzmianki o polskości Oświęcimia, nie wiem), wymagać od niego, by dał adnotację, że nie ma to nic wspólnego z uznana przez ogół badaczy problemu wiedzą historyczną.

    Pytasz: „Cóż to znowu za barbarzyńska koncepcja karania za stosunek do zdarzeń historycznych?” Nie jestem pewien, czy jestem dobrym adresatem tego pytania, zważywszy że zakazy historyczne ostatnio nagminnie wypuszcza nam koalicja rządząca, do której fanów się nie zaliczam. Toż to w ustawie lustracyjnej napisanej przez PiS znajdujemy omawiany tu już fragment „Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze do trzech lat więzienia.” Jesli zatem masz jakieś wątpliwości co do tego, czy powinniśmy odpowiadać karnie za stosunek do faktów historycznych, wyjaśniaj je raczej na blogach proPiSowskich, np. u Marcina Michty lub Kazimierza Marcinkiewicza.

    tomek.lysakowski
  45. Tenar2:

    „Jak chcialbys prawnie zdefiniowac 'naukowosc’? Ustalilbys liste zrodel (czasopism, wydawnictw, konferencji), ktore glosza 'prawdziwa nauke’?”

    Ta lista już istnieje. To tzw. filadelfijska lista czasopism naukowych, opracowana i aktualizowana przez Institute for Scientific Information na podstawie wyliczanego wskaźnika cytowań (impact factor). Aktualnie to liczba publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej jest np. podstawą systemu oceny polskich placówek naukowych, jak również oceny osiągnięć naukowców. Oczywiście nie jest tak, że wszystko, co tam napisano, jest prawdą – wiele teorii zostało sfalsyfikowanych po tym, jak obwieściły je uznane czasopisma – wystarczy jednak powiedzieć, że – przynajmniej w odniesieniu do twardych nauk ścisłych (ang. science) – nie jest dziś problemem ustalenie (własnie na podstawie publikacji w czaspismach cytowanych – jaki jest aktualny stan wiedzy o lekach homeopatycznych, energii atomowej czy roślinach modyfikowanych genetycznie, i czy np. prawdą jest, że temu, co zje pietruszkę z genem psa, urodzi sie dziecko z ogonkiem.

    „Nikogo chyba nie trzeba przekonywac, dlaczego pomysl taki jest absurdalny.”

    Mnie jednak trzeba przekonać, bo w nauce pomysł ów sprawdza sie doskonale.

    „A bez jednoznacznych podstaw dla rozroznienia miedzy tym co naukowe a nienaukowe prawo nie zadziala. Kazdy zwolennik homeopatii, operacji na odleglosc lub terapii antyhomoseksualnej moze sobie zalozyc pisemko 'Acta artetfakta’ albo 'Proceedings of the Academy of Sciences of Kozia Wolka’ i opublikowac tam swoje wyniki, a potem sie na nie powolywac.”

    Może, tylko że jeśli nie znajdzie się na liscie filadelfijskiej, nic z tego nie wyniknie. a małe są szanse na to, ze się znajdzie, jeśli wyniki jego publikowanych w owym czasopismie doświadczeń nie będą powtarzalne.

  46. Tenar2:

    „Jak chcialbys prawnie zdefiniowac 'naukowosc’? Ustalilbys liste zrodel (czasopism, wydawnictw, konferencji), ktore glosza 'prawdziwa nauke’?”

    Ta lista już istnieje. To tzw. filadelfijska lista czasopism naukowych, opracowana i aktualizowana przez Institute for Scientific Information na podstawie wyliczanego wskaźnika cytowań (impact factor). Aktualnie to liczba publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej jest np. podstawą systemu oceny polskich placówek naukowych, jak również oceny osiągnięć naukowców. Oczywiście nie jest tak, że wszystko, co tam napisano, jest prawdą – wiele teorii zostało sfalsyfikowanych po tym, jak obwieściły je uznane czasopisma – wystarczy jednak powiedzieć, że – przynajmniej w odniesieniu do twardych nauk ścisłych (ang. science) – nie jest dziś problemem ustalenie (własnie na podstawie publikacji w czaspismach cytowanych – jaki jest aktualny stan wiedzy o lekach homeopatycznych, energii atomowej czy roślinach modyfikowanych genetycznie, i czy np. prawdą jest, że temu, co zje pietruszkę z genem psa, urodzi sie dziecko z ogonkiem.

    „Nikogo chyba nie trzeba przekonywac, dlaczego pomysl taki jest absurdalny.”

    Mnie jednak trzeba przekonać, bo w nauce pomysł ów sprawdza sie doskonale.

    „A bez jednoznacznych podstaw dla rozroznienia miedzy tym co naukowe a nienaukowe prawo nie zadziala. Kazdy zwolennik homeopatii, operacji na odleglosc lub terapii antyhomoseksualnej moze sobie zalozyc pisemko 'Acta artetfakta’ albo 'Proceedings of the Academy of Sciences of Kozia Wolka’ i opublikowac tam swoje wyniki, a potem sie na nie powolywac.”

    Może, tylko że jeśli nie znajdzie się na liscie filadelfijskiej, nic z tego nie wyniknie. a małe są szanse na to, ze się znajdzie, jeśli wyniki jego publikowanych w owym czasopismie doświadczeń nie będą powtarzalne.

    tomek.lysakowski
  47. i jeszcze:

    „jest np. wiele teorii ktore sa bardzo 'eleganckie’ i popularne ale nie ma wystarczajacych danych na ich poparcie.”

    Teoria naukowa ma służyć przewidywaniu faktów, które – jesli jest prawdziwa – w zgodzie z nią powinny w przewidzianych przez nią warunkach wystąpić. W tym sensie teoria ewolucji jest teorią potwierdzalną i potwierdzoną (każdego dnia potwierdza się ją na nowo w laboratoriach, obserwując ewolucje bakterii i muszek), a z kolei kreacjonizm jest teorią niepotwierdzalną (kreacjoniści nie są jak na razie w stanie wymysleć doświadczenia, które im pozwoli laboratoryjnie pokazać, jak Istota Wyższa swiat stwarzała), a zatem i nienaukową. Bynajmniej nie znaczy to, że teoria ewolucji jest dla naukowców na 100 procent prawdziwa – zadna jednak teoria na dziś dzień nie tłumaczy lepiej od niej procesu powstawania gatunków i nie daje lepszych przewidywań. Dlatego to tę teorię uznaje dziś niemal cały świat naukowy, a nie to, co o powstawaniu gatunków napisano w „Teogonii” Hezjoda, „Metamorfozach” Owidiusza czy w biblijnej „Księdze rodzaju”.

  48. i jeszcze:

    „jest np. wiele teorii ktore sa bardzo 'eleganckie’ i popularne ale nie ma wystarczajacych danych na ich poparcie.”

    Teoria naukowa ma służyć przewidywaniu faktów, które – jesli jest prawdziwa – w zgodzie z nią powinny w przewidzianych przez nią warunkach wystąpić. W tym sensie teoria ewolucji jest teorią potwierdzalną i potwierdzoną (każdego dnia potwierdza się ją na nowo w laboratoriach, obserwując ewolucje bakterii i muszek), a z kolei kreacjonizm jest teorią niepotwierdzalną (kreacjoniści nie są jak na razie w stanie wymysleć doświadczenia, które im pozwoli laboratoryjnie pokazać, jak Istota Wyższa swiat stwarzała), a zatem i nienaukową. Bynajmniej nie znaczy to, że teoria ewolucji jest dla naukowców na 100 procent prawdziwa – zadna jednak teoria na dziś dzień nie tłumaczy lepiej od niej procesu powstawania gatunków i nie daje lepszych przewidywań. Dlatego to tę teorię uznaje dziś niemal cały świat naukowy, a nie to, co o powstawaniu gatunków napisano w „Teogonii” Hezjoda, „Metamorfozach” Owidiusza czy w biblijnej „Księdze rodzaju”.

    tomek.lysakowski
  49. Tomku,

    „Ta lista już istnieje. To tzw. filadelfijska lista czasopism naukowych, opracowana i aktualizowana przez Institute for Scientific Information na podstawie wyliczanego wskaźnika cytowań (impact factor). Aktualnie to liczba publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej jest np. podstawą systemu oceny polskich placówek naukowych, jak również oceny osiągnięć naukowców.”

    wyobraz sobie, ze wiem co to lista filadelfijska; jej celem nie jest jednak dzialanie jako cenzura i knebel, ale – jak sam napisales – podstawa do oceny osiagniec naukowcow i placowek. W tej drugiej roli sprawdza sie (choc oczywiscie nie idealnie). W pierwszej bylaby fatalna.
    Poniewaz padam w tej chwili na twarz i w oczach mi sie dwoi, wroce do tematu jutro.

    tenar2
  50. Tenar, z ta cenzura i kneblem to przesadzasz. Nie proponowałem, by komukolwiek zakazać pisania rzeczy sprzecznych z tym, co napisano w owych czasopismach, tylko by nie mógł się powoływać na naukowość, jeśli pisze o teoriach czy badaniach, po których nie ma tam śladu. To nie jest kwestia kneblowania, tylko uczciwości wobec czytelników, którzy – nie posiadając w jakiejś dziedzinie specjalistycznej wiedzy – mogą być podatni na manipulacje pseudonaukowych autorytetów.

    I nie chodzi mi tu o pisanie o problemach, co do których naukowcy się spierają, tylko o takich, co do których nauka dawno zbadała, jak się rzeczy mają. A tak jest i z homeopatią, i z filipińskimi uzdrowicielami, i z leczeniem homoseksualizmu.

  51. Tenar, z ta cenzura i kneblem to przesadzasz. Nie proponowałem, by komukolwiek zakazać pisania rzeczy sprzecznych z tym, co napisano w owych czasopismach, tylko by nie mógł się powoływać na naukowość, jeśli pisze o teoriach czy badaniach, po których nie ma tam śladu. To nie jest kwestia kneblowania, tylko uczciwości wobec czytelników, którzy – nie posiadając w jakiejś dziedzinie specjalistycznej wiedzy – mogą być podatni na manipulacje pseudonaukowych autorytetów.

    I nie chodzi mi tu o pisanie o problemach, co do których naukowcy się spierają, tylko o takich, co do których nauka dawno zbadała, jak się rzeczy mają. A tak jest i z homeopatią, i z filipińskimi uzdrowicielami, i z leczeniem homoseksualizmu.

    tomek.lysakowski
  52. Tomku,

    'To nie jest kwestia kneblowania, tylko uczciwości wobec czytelników, którzy – nie posiadając w jakiejś dziedzinie specjalistycznej wiedzy – mogą być podatni na manipulacje pseudonaukowych autorytetów.’

    >zgadzam sie ze oszukiwanie niespecjalistow pseudonaukowymi bredniami jest obrzydliwe i nie powinno miec miejsca. Nie widze jednak sposobu na prawne rozwiazanie tego problemu. Rozwiazanie ktore proponujesz, moim zdaniem, nie ma szans wlasciwie zadzialac: albo bedzie martwym prawem, albo rodzajem cenzury, i to wyjatkowo absurdalnej. Wyobraz sobie np. botanika, ktory odkryl, ze na gorczanskich polanach drastycznie spada liczebnosc pewnego gatunku storczykow i chce zwrocic na ten smutny fakt uwage miejscowych oraz turystow: gdyby Twoj pomysl wprowadzic w zycie
    („…by nie mógł się powoływać na naukowość, jeśli pisze o teoriach czy badaniach, po których nie ma tam śladu”), nie moglby tego zrobic nie opublikowawszy najpierw na tem temat artykulu w czasopismie z LF!
    Przyklad jest moze absurdalny i oczywiscie jest roznica miedzy storczykami a homeopatia ale Temida jest slepa – jak chcialbys wiec sformulowac prawo aby blokowalo powazne szachrajstwa a nie prowadzilo do absurdow?

    Wyobrazmy sobie, ze prawo to dotyczyloby tylko gloszenia hipotez ktore zostaly jednoznacznie obalone na lamach nalezacych do LF. Pomijajac kwestie, na ile cos mozna obalic jednoznacznie i stuprocentowo, nie powstrzymaloby to raczej ludzi reklamujacych np. operacje na odleglosc. Ciezko mi sobie wyobrazic zeby ktos kiedys opublikowal w powaznym czasopismie artykul obalajacy hipoteze jakoby mozna bylo przeprowadzac operacje na odleglosc…

    Etc., etc…..
    przyznam, ze osobiscie chetnie zamknelabym geby roznym palantom powolujacym sie na 'badania naukowe’ (posel Wierzejski bylby tu tylko pierwszym z brzegu calego morza przykladow). Nie widze jednak mozliwosci aby to prawnie rozwiazac, nie popadajac przy okazji w jakis kompletny absurd

    tenar2
  53. swoja droga jestem ciekawa jak badano odwracalnosc homoseksualizmu (pisanie o leczeniu uwazam za nieadekwatne). Zwolennicy takiej mozliwosci powoluja sie zwykle na roznego rodzaju 'terapie’. Eksperyment obalajacy ich twierdzenia musialby zatem polegac na przeprowadzeniu takiej 'terapii’ i zbadaniu jej skutkow, co po pierwsze byloby raczej wysoce nieetyczne, a po drugie musialo by chyba trwac latami. Geje, ktorzy z roznych powodow nie akceptuja swojej seksualnosci, potrafia przeciez latami wmawiac sobie, ze sa hetero (moj kolega przez kilka lat umawial sie z dziewczynami i odrzucal wszelkie mysli o zwiazku z facetem; ilez jest przypadkow ludzi ktorzy zalozyli rodziny i dziesiatki lat oszukiwali sami siebie; wielu pewnie udawalo sie z tym dotrwac i do grobowej deski). Zastanawiam sie wiec, na ile faktycznie mozna cos takiego eksperymentalnie zbadac?

    tenar2
  54. „dawno w psychiatrii skompromitowana doktryna o wyleczalności homoseksualizmu.”

    Odsyłam na stronę http://www.narth.com . Radzę również zapoznać się ze sposobem, w jaki w 1973 roku skreślono homoseksualizm z listy chorób.
    Jest faktem, że bardzo wiele ( co podkreślam ) przypadków homoseksualizmu da się wyleczyć poprzez terapię.

    Gość: Borys, 195.136.80.21*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *