Październikowa reklama Polski w CNN miała być hitem, dzięki któremu turyści zaleją nasze plaże, puby i kościoły. Wyszło, niestety, tak, jak nakazuje tradycja:

Pierwsze słowa, które przychodzą do głowy po obejrzeniu spotu, to „szablon” i „drętwota”. Na angielskojęzycznych kanałach o zasięgu międzynarodowym oglądamy dziennie takich klipów dziesiątki, jeśli nie setki. Tylko nieliczne z nich są w ogóle możliwe do zapamiętania, bo żeby obejrzany przekaz zamienił się w ślad pamięciowy, trzeba sobie stworzyć jakiś konstrukt, schemat, coś z czymś skojarzyć. Musi być jakaś ciekawa historia, niesamowita twarz, albo po prostu kontrowersja, jak w głośnych przed laty reklamach Tourism Australia, ze względu na frazę „Bloody Hell” zakazanych w Wielkiej Brytanii:

Wróćmy jednak do Szopena i Neptuna. Główną wadą spotu jest fakt, że dla osoby nieobeznanej z polską kulturą to nic więcej, jak tylko seria obrazków. Może i ładnych, ale niewiele mówiących przeciętnemu Amerykaninowi czy Azjacie i – powiedzmy sobie szczerze – nie tylko trudnych do zapamiętania, ale i niewartych tego, by sobie nimi mózg zaśmiecać. Większość odbiorców CNN może i wie, gdzie mapie świata znaleźć piramidy czy wieżę Eiffla, trudno jednak przypuszczać, by potrafiła wskazać lokalizację pokazanych w reklamie plaż czy pomników, które zresztą najbardziej nawet zakręconemu obieżyświatowi nie wydadzą się zbyt apetyczne.

OK, Polacy oglądając ten spot mogą czuć dumę i uniesienie, większość cudzoziemców wzruszy jednak ramionami. Ba, nawet jeśli przez chwilę zachwyci ich jedno czy drugie ujęcie, szybko o tym zapomną, zwłaszcza że w klipie nie ma niczego, co pozwoliłoby się choćby czy zobaczyć, czym Polska w rzeczywistości różni się od reszty świata (tak, tak, na pewno nie są to plaże a la Dubaj). A wystarczyłoby w którymś ujęciu pokazać np. flaszkę Wyborowej i kiszonego ogórka w roli zagrychy…

4 komentarze

  1. A bo ja wiem? Przed wakacjami była taka reklama z piłkarzami, że gra kaszanka, schabowy (coś takiego)… Pamięta to ktoś? Własnie z takim ludycznym spojrzeniem na atrakcje kraju nad Wisłą. Oczywiście Chopina nikt nie zapamięta, ale flaszka Wyborowej i kiszony ogóreczek, to znów stereotyp. Taki przaśno-toporny. Jedno do niczego, a drugie bez sensu.

    pawianprzydrodze
  2. Pawianie, problem w tym, że – jeśli wyłączyć „przaśno-toporność” – na zdrowy rozum nic kraju nad Wisłą nie odróżnia od reszty cywilizowanego świata. Francuzi czy Austriacy jakoś nie mają problemów z tym, by zarabiać na swej specyfice etnicznej… Problem tylko w tym, że tamte narody na ogół się tego nie wstydzą, a w polskim myśleniu o sobie wciąż pokutuje postawa zapatrzonego na Zachód szlachetki/inteligenta, który mimo ust pełnych patriotycznych sloganów z wyższością spogląda na wszystko, co kojarzy mu się z chłopstwem tudzież ludową tradycją…

  3. Chyba to uproszczenie. Czyżbyśmy mieli do wyboru przaśno-topornośc, albo szlachetkę z tych, co Kozietulski? Na specyfice etnicznej zarabiać można, dlaczego nie. Bywało mi miło w małych miasteczkach austriackich, jak kelnerka była odziana w strój ludowy, bo dlaczego nie? Jednakże jest różnica między specyfiką etniczną, a przaśno-topornym wizerunkiem wódy i ogóraska, schabowego z kapustą. Nota bene Chopina i Moniuszkę w polskim imieniu świetnie propagują np. Japończycy i robią to dobrze. Ja po prostu domagam się 😉 trzeciej drogi: ani ogór, ani Chopin. A co? A nie wiem, bo nie jestem specjalistką od reklamy. Jak nas nic nie odróżnia poza przaśną topornością, to coś wymyślmy:
    np. Mamy najmniej autostrad w Europie, a te które mamy są ciągle w remoncie i bardzo drogie. Tak, wiem, jestem złosliwa i to małpio złośliwa 🙂

    pawianprzydrodze
  4. Promowanie się landszafcikami, zimnym i nijakim morzem, czy jedyną reprezentacyjną ulicą stolicy, to kiepski pomysł. W tej kwestii trudno, żebyśmy konkurowali z chociażby wspomnianą Australią. Gdzie natomiast można spędzić miesiąc w słowiańskim, drewnianym grodzie? Gdzie indziej można zobaczyć odtwarzaną co roku bitwę pod Grunwaldem? Tego typu atrakcje można wymieniać bez końca i ciężko znaleźć kogoś, kto również je oferuje (No chyba, że nasi sąsiedzi).

    Zjadacz Węży

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *