Na portalu innastrona.pl Krzysztof Tomasik analizuje program, hasła i działalność SLD na polu zrównania praw polskich lesbijek i gejów z prawami polskich heteryków. Dla niezorientowanych: tak, są nierówne – osoby heteroseksualne mogą na przykład wstępować ze sobą w związki małżeńskie i otrzymywać z tego powodu rozliczne przywileje ekonomiczne i społeczne, nawet jeśli nie wychowują żadnych dzieci, dla dobra których te przywileje im dano. Lesbijkom i gejom, żeby im wytrącić z rąk argumenty, zabroniono i wspólnie adoptować dzieci, i przysposabiać potomstwo partnerek lub partnerów (bezpłodność nie jest skorelowana z orientacją seksualną), argumentując, że ich związki są mniej trwałe. Gdyby nawet z trwałością związków to była prawda (niestety, nie istnieją w Polsce rzetelne i wiarygodne badania na ten temat, jako że niewielu odważnych ośmiela się w tak homofobicznym kraju deklarować współżycie z innym osobnikiem własnej płci), wcale bym się nie dziwił: cementować ich w Polsce nie wolno, więc dziesięcioletnie czekanie na rozwód odpada, a i Kościół w wypadku rozpadu jednopłciowego stadła nie odmawia nieszczęśnikom sakramentów. Tak czy inaczej nie ma związków – bo nie ma dzieci, a nie ma dzieci (których pełno w domach dziecka, ale przecież tam im lepiej niż w domu dwóch kochających lesbijek) – bo nie ma związków. Kiedyś był nawet na takie coś paragraf. Dokładnie: 22.

Tekst Tomasika gorzki, bo mimo szumnych deklaracji i przedwyborczych obietnic w trakcie swej ostatniej czterolatki wyrządził Sojusz polskiej społeczności LGBT więcej złego niż dobrego. Nawet niewątpliwie pozytywne akcje miały zwykle przyczynę inną niż lewicowa atencja dla tolerancji: wprowadzenie do Kodeksu pracy zapisów zabraniających dyskryminacji ze względu na orientację seksualną wymusiła Unia Europejska (choć pozostaje niewątpliwą zasługą postkomunistów, że nie ulegli Giertychowi i nas do niej wprowadzili), zaś wysłanie przez Kalisza policji, by ochraniała „nielegalną” paradę przed „legalnymi” Wszechpolakami, bardziej wynikało z chęci zrobienia na złość Kaczce, niż z troski o dobro mniejszości seksualnych. Tymczasem działania negatywne odsłaniały zwykle prawdziwe, nietolerancyjne i homofobiczne oblicze spadkobierców Bieruta i Moczara. I tak ustawę eseldowskiej renegatki, Senator Szyszkowskiej osobiście uwalił marszałek niższej Izby, aktualny progejowski kandydat na prezydenta, Włodzimierz Cimoszewicz. Miesiąc wcześniej próbowało ją z Sejmu wycofać kilku senatorów SLD, by uczcić śmierć poprzednika aktualnego papieża (wołów czy owiec już się – przynajmniej martwym papieżom – w ofierze nie składa, homoseksualistów jednak i owszem).

Szczególnie mocny kawałek z K.T.: Gdy we wrześniu 2003 r. Komisja Europejska proponowała uproszczenie procedur związanych z przemieszczaniem się obywateli UE i ich rodzin do innych krajów, Polska skutecznie sprzeciwiła się by za członków rodzin uznawać partnerów ze związków homoseksualnych i konkubinatów. „Uważamy to za nasz sukces” – powiedział Krzysztof Krystowski, wiceminister gospodarki pracy ponoć lewicowego rządu. Czyli to, że Jaś mając pracę we Francji może legalnie ściągnąć sobie żonę Małgosię, ale już nie męża Stasia (nawet jeśli wzięli ważny ślub w Kanadzie), zawdzięczamy wyłącznie ekipie pana Millera. Ba, nie tylko my: wszyscy geje i wszystkie lesbijki UE.

Działań negatywnych było znacznie więcej. Nie ma wielkiego sensu wspominać o tym, czego „lewica” nie zrobiła, choć mogła, nawet w ogólnych kwestiach ideologicznych (renegocjacja lub wypowiedzenie konkordatu, opodatkowanie kleru, wprowadzenie do szkół normalnej edukacji seksualnej czy wyprowadzenie z nich ewangelizacji za pieniądze podatników) – lista byłaby doprawdy długa. Nie wspominam o aferach i przekrętach, które – uderzając po kieszeniach wszystkich płacących podatki obywateli – sporo kosztowały i kosztują także kochających inaczej. Zapominam o pogardzie w głosie Błochowiak, gdy mówiła o pedalich skarpetkach, i o Olejniczaku, który, spytany o stosunek do mniejszości seksualnych, potrafił tylko wydukać, że pary jednopłciowe nie powinny adoptować dzieci. Przyznacie, że w takim układzie nic, tylko się cieszyć, że dzięki matactwom Włodka (tudzież Ola, Leszka, Józka i reszty ferajny) dni tej formacji przy korycie wydają się (wreszcie!) policzone.

2 komentarze

  1. Myślę, że czas najwyższy skończyć z nazywaniem SLD i jej odłamów (Borówki, Martensy itp) „lewicą”. Byli ministranci i postpezetpeerowcy lewicą nie są i nie byli. Na prawdziwe lewicowe (niekomunistyczne) poglądy reagują wysypką i etykietką reakcyjności. Powinniśmy być konsekwentni i zawsze określać ich mianem „postkomuna” – nawet w wieczornym paciorku.
    Podobnie jak z orgazmem w rysunku Mleczki.

    b_hunter
    1. Oj, nie do końca się zgodzę – ci panowie i panie chętnie szermują lewicową ideologią, gdy wiedzą, że mogą na niej zarobić (vide: rozdawnictwo, parytety, podnoszenie podatków i składek). Ale to ich specjalnie nie różni od całej reszty naszych partii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *