Na wyniki frapującego badania natknąłem się we wczorajszym New York Timesie. Wynika z niego, że modlitwa nie tylko nie działa, ale prawdopodobnie nawet szkodzi tym, za których się modlimy.
Autorem eksperymentu jest dr Herbert Benson, znany amerykański kardiolog, szef Mind/Body Medical Institute w Bostonie, stolicy najbardziej katolickiego z amerykańskich stanów, jednocześnie badacz wpływu duchowości i modlitwy na zdrowienie. Za badania zapłaciła Fundacja Templetona, szczodrze wspomagająca inicjatywy z pogranicza nauki i teologii tudzież bardziej fundamentalistyczne przedsięwzięcia (swego czasu organizacja zasłynęła wręczeniem czeku na 50 tysięcy dolarów twórcom „Pasji”) oraz zdominowany przez neokonserwatystów i kreacjonistów rząd amerykański (powiedzmy sobie jednak szczerze, żaden szanujący się amerykański uniwersytet na badania z pogranicza PSI pieniędzy raczej nie wyłoży). Z takimi sponsorami wyniki badania wydają się jeszcze bardziej kuriozalne. Ale po kolei:
Doświadczenie, metodologicznie bez zarzutu, przeprowadzono w sześciu szpitalach na pacjentach poddanych operacji pomostowania aortalno-wieńcowego (popularnie zwanego wszczepieniem bajpasów). Za jedną trzecią pacjentów modlono się i im o tym powiedziano, za jedną trzecią modlono się, ale nie powiedziano im o tym wprost (dano im tylko do zrozumienia, że być może ktoś się za nich modli, ale do końca nic nie wiadomo), za jedną trzecią z kolei nikt się nie modlił. Modlili się profesjonaliści z klasztoru św. Pawła w St. Paul, ze Wspólnoty Karmelitów pod wezwaniem św. Teresy w Worcester w stanie Massachusetts i z bractwa modlitewnego Cicha Jedność w Kansas City w stanie Missouri. Próbka pacjentów liczyła 1802 osoby, była zatem wystarczająco duża, by wyniki dały się rzutować na populację ogólną.
A było co rzutować. Jak się okazało, częstotliwość występowania powikłań pooperacyjnych istotnie korelowała z tym, czy chory wiedział, że się za niego modlą. W grupie, w której nikt się za nikogo nie modlił, komplikacje wystąpiły u 52 procent pacjentów, w grupie, w której modlono się nie informując – u 51 procent. Tymczasem spośród chorych, którzy wiedzieli, że są za nich wznoszone modlitwy, powikłania zaobserwowano u 59 procent. W dodatku były to komplikacje o znacznie ostrzejszym charakterze, zanotowano również istotnie więcej przypadków migotania przedsionków.
Choć w dwóch pierwszych grupach liczby wydają się porównywalne, w grupie pacjentów, za których się modlono bez ich wiedzy, aż u 18 procent wystąpiły poważne komplikacje, takie jak atak serca czy zawał, podczas gdy w grupie osób, za które nikt się nie modlił – tylko u 13 procent.
Wniosek: nie módlmy się za bliskich, a jeśli już to musimy to robić, na Boga, nie mówmy im o tym.
—-
Do poczytania:
Opis badania
Artykuł w NYT
Brednia.
„Wniosek: nie módlmy się za bliskich, a jeśli już to musimy to robić, na Boga, nie mówmy im o tym.”
To nie jest żaden wniosek, a przynajmniej nie z tego „eksperymentu”. Co mają wspólnego: modlitwa 'profesjonalistów’ od perpetui czy innej hermenegildy i modlitwa osoby bliskiej? Nic. Oczywiście nie w główce Autora.
Nie wystarczy mieć pretensji do czytania artykułów 'naukowych’, nawet w językach oryginalnych. Należy je jeszcze rozumieć i potrafić wyciągać POPRAWNE z nich wnioski.
Za pokutę, niech sobie Autor odmówi litanię do św. Jana Bez Głowy.
Idź i nie grzesz więcej.
Co mają wspólnego? Choćby to, że obie czynności sam zdefinowałeś / sama zdefiniowałaś jako modlitwy. Dzielą prawdopodobnie zarówno treść (prośba do istoty [naj]wyższej o lepsze funkcjonowanie organizmu innego człowieka), jak i formę (szeptanie lub wygłaszanie w duchu określonych formuł). Ich desygnaty to ta sama klasa zjawisk.
Chyba, że komentujący / komentująca udowodni mi, że chodzi o zupełnie inne zjawiska, że „modlitwa” w wykonaniu bliskich i „modlitwa” w wykonaniu bractwa modlitewnego to tylko homonimy.
Grzeszyć mimo wszystko wciąż zamierzam.
Co mają wspólnego? Choćby to, że obie czynności sam zdefinowałeś / sama zdefiniowałaś jako modlitwy. Dzielą prawdopodobnie zarówno treść (prośba do istoty [naj]wyższej o lepsze funkcjonowanie organizmu innego człowieka), jak i formę (szeptanie lub wygłaszanie w duchu określonych formuł). Ich desygnaty to ta sama klasa zjawisk.
Chyba, że komentujący / komentująca udowodni mi, że chodzi o zupełnie inne zjawiska, że „modlitwa” w wykonaniu bliskich i „modlitwa” w wykonaniu bractwa modlitewnego to tylko homonimy.
Grzeszyć mimo wszystko wciąż zamierzam.
Czy 'trucie’ farmazonów nad czyjąś głową i 'trucie’ arszenikiem podstarzałych koronek to ta sama czynność? A może chociaż podobna? Forma jest zbliżona (sączenie jadu słownego vs zakrapianie trującego środka z antycznej butelczyny), skutek podobny (pogorszenie samopoczucia, a w drugim przypadku to nawet wiekuiste, celem poprawy tegoż u truciciela, albo i w celu odrębnych korzyści uzyskania).
Metodologia, która wyznaje Autor (próbka jak mniemam w komentarzu Łaskawego Autora) zdaje się pozwala na takie karkołomne porównania. Każdy standardowo i poprawnie rozumujący badacz rozróżniłby te przypadki. Nie Autor, niestety.
Modlitwa w wykonaniu bliskich, to często myśli pełne trwogi galopujące przez głowę siedzących przy łóżku chorego, myśli studzone odwołaniami do jakichś bóstw. świętych/bogów obecnych w duchowym świecie osóby modlącej się, troszczącej się, martwiącej się i obecnej przy chorym.
Autor nadal nie odróżnia takiej sytuacji od wynajętych „modlitewnych” taksiarzy od świętejperpetui czy św. Jana Bez Głowy?
Cóż, niektórzy uważają, że głupota nie jest grzechem: Autor może dalej trwać w stanie niepokalanej bezgrzeszności.
Amen.
Jest powiedziane: szatanie! nie będziesz wystawiał na próbę Pana Boga swego!
CZAS UCIEKA WIECZNOŚĆ CZEKA
Na czym polega „frapującość” tego „badania”? Przeciez łatwo przewidziec, że jeśli ludziom ciężko chorym – w dodatku na serce (organ wybitnie „psychosomatyczny”) – powie się ni w pięć ni w dziewięć, że tłum ludzi się za nich modli, to i zawału mogą dostać z przerażenia, że tak już z nimi niedobrze.
Ciekaw jestem jakie byłyby wyniki, gdyby zamiast o modlitwie powiadomiono ich z uroczystymi minami, że w trybie pilnym ściągany jest do nich jakiś wybitny kardiolog? Chyba największym twardzielom by wtedy przedsionki zamigotały…
O tyleż ciekawe, co i z gruntu fałszywe. Jak Boga nie ma, to jaki wpływ ma modlitwa? Żaden.
A jak jest, to przecież nie będzie szkodził.
Skoro umie Pan wyciągnąć wniosek z artykułu NYT to proszę również wyciągnąć wniosek z tego artykułu http://www.bosko.pl/klopotnik/?id=6749&art=908
Skoro umie Pan wyciągnąć wniosek z artykułu NYT to proszę również wyciągnąć wniosek z tego artykułu http://www.bosko.pl/klopotnik/?id=6749&art=908