Przy huku mediów i lamentach dziennikarzy i środowish artystycznych maiasto Warszawa oficjalnie zamknęło klub Le Madame. Po przybytku tym, tak jak i po papieżu, nie płakałem – zostało jeszcze trochę miejsc w Warszawie, co prawda nie tak klimatycznych, ale cały klimat i tak wyparował w moich oczach w ostatnich dniach, gdy patrzyłem na cyrk, jaki odwalają Legierski i Szustow. Rozumiem, że za 17 złotych (a właściwie to za 0 złotych, bo przez ostatni rok za wynajem miastu przecież nie płacili) za metr w takiej okolicy niczego pod równie modny szynk nie znajdą, oni jednak też powinni zrozumieć, że tak jak oni mają swoje interesy, tak i miasto ma swoje. Pech chciał, że jedne z drugimi stoją nie od dziś w sprzeczności. Należy to jednak brać pod uwagę, gdy wybiera się lokalizację klubu, a jak już się wybrało klub na terenie należącym do miasta lub o nie do końca ustalonej strukturze własności, nie narażać się potencjalnemu właścicielowi. Życiorysy Krauzego, Kulczyka, Rydzyka, ba, nawet pierwszy okres kariery Rywina dowodzą, że biznes z polityką w Polsce da się łączyć (także pod szyldem sztuki), nie wtedy jednak, gdy staje się po innej stronie barykady niż ci, co aktualnie rozdają karty.

Zamknięcie lokalu, którego współwłaścicielem był czarny gej, nad którym siedzibę mieli Zieloni, i w którym regularnie odbywały się antykaczyńskie sabaty, było przesądzone od chwili, kiedy Kaczyński został prezydentem. Przed wyborami mógł mieć jeszcze opory, ludek polski wolność przecież – deklaratywnie przynajmniej – ceni. Po wyborach PiS poszedł na całość w całym kraju, jasne więc było, że pójdzie na całość i w Warszawie. Zwłaszcza, że Legierski i spółka robili wszystko, by zapewnić miastu prawo do eksmisji, czyli nie płacili za użytkowanie lokalu, który – nie oszukujmy się – był modną i topową, ale jednak speluną.

PiS potrzebował pretekstu i go dostał, dostał również prawomocny wyrok i z tym wyrokiem przystąpił do egzekucji. Wszelkie protesty bywalców i sympatyków klubu – bez względu na to, ilu by ich tam było – nie miały szans o tyle, że sprawa była na starcie przegrana. Polska jest ciągle państwem prawa, prawo zaś tym razem stanęło – skądinąd słusznie – po stronie sił ciemności. System kapitalistyczny (skądinąd nieobcy klubowi, w którym Breezer kosztował dychę) wymaga uszanowania prawa własności. Robienie cyrku pod tytułem: MAMY W DUPIE PRAWO WŁASNOŚCI, NIE WYPROWADZIMY SIĘ, BO JESTEŚMY CUDOWNI I TYLKO MY ROBIMY W WAWIE PRAWDZIWĄ SZTUKĘ, zalatuje mi moralnością Kalego, nie tak znowu obcą społeczności gejów – czy ogólnie rzecz biorąc, ludzi postępowych – w Polsce. Jak LPR obrażać – źle, jak Biedroń i Szczuka obrażać – dobrze. PiS łamać prawo – źle, Legierski łamać prawo (bo czymże innym jest zajmowanie na dziko posesji, do której nie ma się praw i czerpanie z tego korzyści bez płacenia legalnym właścicielom?) – dobrze. Nie ma tego rodzaju myślenie właściwie granic: Lambda Kraków zalewać szkoły ulotkami o lizaniu odbytu – może niekoniecznie dobrze, ale przecież też nie źle (licealiści i tak to robią, prawda?), Stowarzyszenie Piotra Skargi zalewać szkoły ulotkami o jedzeniu kału – bardzo, bardzo źle.

W tym myśleniu nie są postępowcy odosobnieni. Prawo Le Madame do istnienia (oraz do generowania kapitału właśnie na Koźlej i prawie za darmo) poparło wiele osobistości, czasami o międzynarodowej sławie (nie do końca zorientowany, o co w tym wszystkim chodzi, John Malkovich), czasami też takich, których o popieranie przybytku dla biseksualistów podejrzewałbym w ostatniej kolejności (Rybiński, redakcja Ozonu), co tylko utwierdza mnie w mniemaniu, że jak Kaczory jeszcze z rok porządzą, doczekamy się następnego ruchu na miarę pierwszej Solidarności z dziesięcioma milionami członków, tym razem pod wspólnym przewodem Dziwisza i Jarugi… Tradycyjnie pod klubem stanęli też politycy: Borowski, Olejniczak, nawet Śpiewak z pompującej do Watykanu budżetowe pieniądze Platformy. Politykom w tym zestawie oczywiście się nie dziwię, do obowiązku polityka należy w Polsce sprzeciwianie się egzekucji prawomocnych wyroków sądowych (zabrakło mi pod LM tylko Leppera, który tradycyjnie rozebrałby i wychłostałby komornika, co zresztą przez wielbicieli klubu zostałoby pewnie zaklasyfikowane jako ciekawy happening; niestety były niepokorny wchodzi akurat do rządu i nie w głowie mu rozróby na granicy prawa, którego już niedługo będzie strzegł przed takimi jak Śpiewak czy Borowski), poraziła mnie jednak ich (a także i dziennikarzy) argumentacja o obronie miejsca wolnej wypowiedzi artystycznej. Zastanawiam się, czy panowie ci widzieli np. jakiś performance Małgi Loży? Tutaj przykładowe zdjęcia.

Sztuka uprawiana w Le Madame była sztuką na poziomie Terrence’a i Philipa z pamiętnego South Parku. I to bynajmniej nie jest zdanie tylko moje, profana-socjobiologa, lecz również prywatne zdanie znanego mi profesora-estety, który jednak z uwagi na polityczną poprawność w życiu nie wyartykułowałby tego w mediach. Aktualnie obowiązująca we wszystkich środkach masowego przekazu, których jeszcze nie kontroluje Rydzyk, definicja sztuki brzmi bowiem najwyraźniej: wszystko co jest brzydkie i niezrozumiałe; wszystko, co obraża katolicyzm lub inne religie i seksem ocieka; wszystko, co pokazujemy w Le Madame.

Trochę się zagalopowałem w tej krytyce, bo jednak klubu mi będzie brakowało: niewiele jest równie ciekawych (i wyzwolonych) miejsc na klubowej mapie stolicy.

Ale cóż, może pozostałe nie negocjują wysokości czynszów z miastem w taki sposób…

Jeden komentarz

  1. Czytam Cię od jakiegoś czasu i jestem mocno zaintrygowana Twoją osobą i świetnym piórem. Umilam sobie czas Twoim blogiem. No i nie wyjeżdżaj nigdzie, bo brakuje nam w ojczyźnie takich jak Ty!

    Gość: Ana, gprs9.orange.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *