Wojny rządu RP z genetyką ciąg dalszy. Po przeforsowanym w Sejmie całkowitym zakazie uprawy roślin transgenicznych w kraju przyszedł czas na batalię na arenie unijnej. Oczywiście uwieńczoną sukcesem:

Komisja Europejska zgodziła się, by w Polsce zaczął obowiązywać zakaz uprawy 16 genetycznie zmodyfikowanych odmian kukurydzy. Unijnych ekspertów przekonały argumenty polskiego rządu, że wspomniane 16 rodzajów kukurydzy i tak, głównie z powodów klimatycznych, miałoby małe szanse na uprawę w Polsce, więc zakaz nie będzie miał żadnego wpływu na rynek.

Czekam, aż Komisja Europejska na wniosek polskiego rządu zakaże w Polsce uprawy baobabów i eukaliptusów. Wróćmy jednak do GMO. Decyzji KE rząd może sobie pogratulować, nawet mimo faktu, iż – jak dodaje Wyborcza – nie walczył sam:

Polska od dawna należy do grupy tych państw unijnych, które sprzeciwiają się wprowadzaniu pod uprawy rośliny GMO. Podobnego zdania są m.in. rządy we Włoszech i Francji. Przeciwnicy roślin genetycznie modyfikowanych twierdzą, że współczesna nauka nie dowiodła w sposób całkowicie bezsporny, że żywność GMO nie ma złego wpływu na zdrowie człowieka.

Ostatni człon ostatniego zdania powyższego tekstu jest szczególnie bałamutny. Ludzie w ten sposób argumentujący nie dostrzegają, że współczesna nauka niemal niczego nie dowodzi w sposób całkowicie bezsporny. Dominuje w niej bowiem paradygmat popperowski: każdą teorię możemy w pewnym momencie sfalsyfikować. GMO mogą okazać się oczywiście pewnego dnia szkodliwe dla zdrowia, tak, jak mogą się takimi okazać tampony i szczoteczki do zębów – w jednym i drugim wypadku jakoś nas ta potencjalna szkodliwość nie powstrzymuje od użycia danej rzeczy.

W dodatku na ironię zakrawa fakt, że w życiu otaczamy sie bez skrupułów substancjami, o których doskonale wiemy, że nam szkodzą (wystarczy pojechać na pierwszą lepszą wieś, by zobaczyć całe rzędy chałup w najlepsze azbestem krytych), a niektóre z nich nawet wcinamy całymi kilogramami (jadło w fast foodach, naładowana fosforanami szynka z hipermarketów). Substancje o dawno udowodnionej szkodliwości, takie jak alkohol czy konserwanty, goszczą co dzień na naszych stołach i w naszych żołądkach. Z organizmami modyfikowanymi genetycznie jest jednak zupełnie inaczej: zwykle pomagają. Z transgenicznych dożdży niedawno udało się wyodrębnić lek na malarię, transgeniczne owce produkują enzym leczący stwardnienie rozsiane, trwają prace nad pomidorami ze szczepionką na AIDS i zapalenie wątroby typu B… Mimo to Polacy – w przeciwieństwie choćby do mądrych Chińczyków, reagują na GMO histerycznie. Fakt, że nie są w tych reakcjach zupełnie odosobnieni, GMO-fobia panuje bowiem niemal we wszystkich zaściankach świata, co zresztą dość barwnie odmalował Steven Pinker w „The Blank Slate” (polskie wydanie ukazało się w 2005 w przekładzie Agnieszki Nowak):

Kiedy w 1999 roku wskutek szalejącego w Indiach cyklonu nad milionami mieszkańców tego kraju zawisło widmo głodu, niektórzy działacze ruchów ekologicznych potępili organizacje humanitarne za rozprowadzanie wśród potrzebujących pożywnej mieszanki zbożowej, ponieważ zawierała ona ziarna genetycznie modyfikowanych odmian kukurydzy i soi (warto dodać, że odmiany te trafiły wcześniej na stoły Amerykanów, nie czyniąc im żadnej widocznej szkody). Ci sami aktywiści protestują także przeciwko tak zwanemu „złotemu ryżowi” – genetycznie modyfikowanej odmianie tej rośliny, która mogłaby zapobiec ślepocie u kilku milionów dzieci z krajów rozwijających się i zmniejszyć niedobór witaminy A u kolejnych 250 milionów. Inni działacze demolowali ośrodki badawcze, w których testuje się bezpieczeństwo żywności modyfikowanej genetycznie i tworzy się nowe odmiany. Dla tych ludzi samo przypuszczenie, że taka żywność może być bezpieczna, jest nie do przyjęcia.W 2001 roku w poświęconym temu zagadnieniu raporcie Unii Europejskiej dokonano przeglądu osiemdziesięciu jeden projektów badawczych realizowanych w ciągu piętnastu lat, nie znajdując żadnych nowych zagrożeń dla ludzkiego zdrowia lub dla środowiska naturalnego, które wiązałyby się z uprawami modyfikowanymi genetycznie. Takie wnioski nie mogą dziwić biologa. Żywność modyfikowana genetycznie nie jest bardziej niebezpieczna niż żywność „naturalna”, ponieważ nie różni się od niej pod żadnym istotnym względem. Niemal wszystkie zwierzęta i rośliny sprzedawane w sklepach ze zdrową żywnością były przez tysiąclecia „modyfikowane genetycznie” przez dobór hodowlany i krzyżowanie. Dziki przodek marchewki był cienkim, gorzkim, białym korzeniem. Przodkini kukurydzy miała trzycentymetrową, łamliwą kolbę zawierającą kilka małych, twardych jak kamień ziaren. Rośliny są zwykłymi darwinowskimi organizmami, którym wcale nie zależy na tym, żeby ktoś je zjadł, więc wcale nie usiłowały stać się smaczne, zdrowe i łatwe w uprawie. Przeciwnie – robiły wszystko, co w ich mocy, żebyśmy nie próbowali ich zjadać. W toku ewolucji wytwarzały się w nich substancje drażniące, toksyny i gorzkie elementy. Naturalna żywność nie jest więc szczególnie bezpieczna. (…) Jedną z naturalnych odmian ziemniaka trzeba było wycofać z rynku, okazała się bowiem trująca dla ludzi. (…) Pozyskiwany z pestek brzoskwini „naturalny” aromat migdałowy – benzaldehyd – zawiera ślądowe ilości cyjanku potasu. W procesie syntetyzowania „sztucznego” aromatu migdałowego, ta trująca substancja nie powstaje.

Mimo to strach przed GMO dominuje w Europie, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Co ciekawe, nie ogranicza się bynajmniej do fundamentalistów religijnych. Jak już wspomniał Pinker, największymi przeciwnikami rozwiązania problemu głodu i malarii w Afryce czy niedoboru witamin w Indiach są lewicowe organizacje ekologiczne. Także Polsce najwięcej jadu na organizmy transgeniczne wylewają ultrapostępowi, mieniący się intelektualistami Zieloni 2004. W ich głównym poświęconym GMO apelu znajdujemy kwiatki, od których zwiędną uszy każdemu, komu zostały choćby resztki zdrowego rozsądku i wiedzy biologicznej z podstawówki:

Badania wskazują, że genetycznie modyfikowana żywność może stanowić zagrożenie dla zdrowia i środowiska, choć negatywne skutki ujawnią się zapewne dopiero po dwóch, trzech pokoleniach. – W rzeczywistości brak jakichkolwiek dowodów na szkodliwość GMO. Ujawnienie się skutków po kilku pokoleniach nie jest wykluczone, jego prawdopodobieństwo jest jednak na tyle znikome, że w żaden sposób nie uprawnia użycia słowa zapewne.W gęsto zaludnionej Europie tradycyjne uprawy (wolne od genetycznych modyfikacji) nie mogą współistnieć obok upraw GMO. – Teoretycznie mogą, choć się to nie opłaca.Zalew produktów GMO będzie miał negatywne skutki społeczno-gospodarcze oraz ekologiczne. – Oczywiście. Amerykańska gospodarka też od organizmów transgenicznych upadła, nie mówiąc już o środowisku, prawda?
Rozpowszechnienie dziś upraw GMO byłoby katastrofą dla polskiej gospodarki. W Europie jednym z najpoważniejszych problemów jest nadprodukcja plonów. Zwiększenie produkcji lub importu genetycznie modyfikowanej żywności dodatkowo utrudni sprzedaż produktów rolnych. W Polsce, gdzie jedna czwarta ludności utrzymuje się z drobnotowarowego rolnictwa rodzinnego, zwiększenie podaży żywności przyczyni się do bankructwa drobnych i średnich gospodarstw rolnych. Choć ich udział w handlu jest niewielki, to jednak ma kluczowe znaczenie społeczne, gdyż zapewnia utrzymanie kilku milionom obywateli i obywatelek. Wprowadzenie upraw GMO przyniesie zyski jedynie wąskiej uprzywilejowanej grupie, ale zepchnie w sferę ubóstwa ponad milion mieszkańców polskiej wsi, co będzie miało fatalne skutki dla finansowej sytuacji kraju. – Cywilizacja chłopów nam wykańczała już w „Konopielce”, że o „Awansie” nie wspomnę. Od tej cywilizacji i dziś chronić ich trzeba, bo sobie w konfrontacji z nią nie poradzą i z głodu nam wyginą (na czym oczywiście zyska wąska uprzywilejowana grupa kapitalistycznych krwiopijców). Gdybyśmy mieli Zielonych 2004, gdy na polską wieś wchodziły traktory, kombajny czy snopowiązałki, słyszelibyśmy pewnie podobne peany na cześć sierpa, kosy i kobyłki.

Skąd tak ślepa nienawiść do GMO? W części prawdopodobnie podsycana jest przez dziennikarzy, którzy nie przepuszczą żadnej okazji poinformowania czytelników, widzów lub słuchaczy o badaniach sugerujących np. podwyższoną częstość zachorowań na nowotwory wśród szczurów karmionych potężnymi dawkami czegoś, co zostało genetycznie zmodyfikowane etc. Taki urok ludzkiej psyche, że od mediów oczekuje ona tego, co niezwykłe, zaskakujące lub zagrażające (człowiek tak wyewoluował, iż to właśnie przykuwa uwagę). Ważną rolę odgrywa jednak także fakt, że mamy pewne automatyczne, intuicyjne przekonania dotyczące istot żywych. Pinker wyjaśnia je dość prosto:

Punktem wyjścia dla biologii intuicyjnej jest pojęcie niewidzialnej esencji obecnej w ciałach istot żywych, która nadaje im formę i determinuje ich możliwości. Takie przekonania o istnieniu esencji życia pojawiają się już u małych dzieci, a w kulturach tradycyjnych decydują o sposobach spostrzegania roślin i zwierząt. Owe intuicje są często bardzo użyteczne. Umożliwiają kilkuletnim dzieciom wnioskowanie, że samica szopa, która z wyglądu przypomina skunksa, urodzi małe szopy, że z nasionka jabłka zasadzonego w doniczce pełnej kwiatów wyrośnie jabłoń oraz że zachowania zwierząt zależą od ich wewnętrznych właściwości, a nie od wyglądu zewnętrznego. (…)
Ów intuicyjny „esencjalizm” może również wprowadzać ludzi w błąd. (…) Większość Amerykanów za nic w świecie nie dotknęłaby wysterylizowanego, a nawet plastikowego karalucha ani nie wypiłaby soku, gdyby jakiś przedstawiciel tego gatunku dotykał jego powierzchni choćby przez ułamek sekundy. (…) Wielu biologów początkowo odrzucało teorię doboru naturalnego pod wpływem przekonania, że każdy gatunek jest czystą kategorią określoną przez swą „esencję”. Nie mieściło im się w głowie, że gatunki mogą być populacjami zmiennych jednostek oraz że w toku ewolucji jeden gatunek może się „wtopić” w inny.
W tym kontekście lęk przed żywnością modyfikowaną genetycznie nie wydaje się już zaskakujący, opiera się bowiem na podstawowej ludzkiej intuicji, zgodnie z którą każda istota żywa ma własną „esencję”. Uważa się, że żywność naturalna zawiera czystą esencję danej rośliny czy zwierzęcia, niosąc ze sobą ożywczą moc idyllicznych środowisk, w których wzrastała. Te same intuicyjne przekonania podpowiadają nam, że żywność modyfikowana genetycznie lub zawierająca sztuczne dodatki została rozmyślnie nafaszerowana niebezpiecznymi substancjami, skażonymi przez sam fakt, iż powstały w laboratorium chemicznym lub w fabryce. Ludzie pozostają zwykle głusi na argumenty odwołujące się do genetyki, biochemii, ewolucji i wyników analiz zagrożeń, kiedy zestawi się je z owym głęboko zakorzenionym sposobem myślenia.

Jak zatem przekonywać ludzi do GMO, skoro z góry wiadomo, że racjonalne argumenty do nich nie trafią? Obawiam się, że naukowcom pozostaje tylko straszenie, choćby poprzez przekonanie, że „naturalna” alternatywa jest znacznie groźniejsza dla zdrowia i życia.

Co na ogół zresztą jest prawdą.

33 komentarze

  1. Witam,

    pierwszy od dawna rozsądny głos w dyskusji o GMO.
    Serdecznie pozdrawiam.

    Siemek

    ps. Współczesna nauka nie dowiodła w sposób całkowicie bezsporny, że telefony komórkowe nie mają złego wpływu na zdrowie człowieka. A jednak ich używamy.

    Gość: Siemek, emea-netcache1.oracle.co.uk
  2. Z komórkami to średnio świetne porównanie, bo nie istnieją jakieś naturalne telefony komórkowe, które zostały teraz przez człowieka zmodyfikowane i usiłuje się sprzedawać te zmodyfikowane :>

    Co nie zmienia faktu, że ja histerii na punkcie GMO też specjalnie nie rozumiem, między innymi z powodów wymienionych przez Autora. A jednak… jeden fakt mnie trochę martwi: otóż rośliny GMO mają tendencję do wypierania wersji nie-GMO. Jeśli odkryjemy za, powiedzmy, 20 lat, że kukurydza GMO powoduje raka wątroby, co nam to odkrycie da w zestawieniu z faktem, że kukurydzy niemodyfikowanej już poza laboratoriami nie będzie?

    A teraz wracam do picia szkodliwej herbaty i siedzenia przed monitorem wydzielającym z siebie szkodliwą radiację 🙂

    navaira
  3. Zarowno zwolennicy jak i przeciwnicy GMO robia jeden podstawowy wg mnie blad. Skupiaja sie na wplywie takiej zywnosci na organizm czlowieka. Na tym czy moze wyolywac raka, lub inne schorzenia. Osobiscie bardzo watpie w taki negatywny wplyw.

    Istnieje jednak o wiele wiekszy problem z GMO. Jest nim samo wprowadzenie tak zmodyfikowanych organizmow do srodowiska naturalnego. A srodowisko jest niezwykle skomplikowanym systemem powiazan, w ktorym bardzo zadko wystepuja proste liniowe (tzn. zwiekszenie jakiegos czynnika spowoduje zwiekszenie/zmniejszenie innego) zaleznosci.

    Roslinnosc jest modyfikowana genetycznie przez czlowieka aby np. uodpornic ja na choroby, atak jakiegos pasozyta itp. Problem jednak w tym, ze przerywajac jakis lancuch pokarmowy powodujemy skutki, ktore sa bardzo trudne do przewidzenia. Jesli np. pozbawimy jakiegos robaczka glownego pozywienia, powiedzmy kukurydzy, ktora po zmodyfikowaniu (genow) okaze sie dla robaczka niejadalna, to rownoczesnie pozbawiamy pozywienia ptaszkow zywiazych sie robaczkami, zwierzatek zywiacych sie ptaszkami itd. Nastepuje nieprzewidywalna migracja gatunkow, zasiedlanie nowych srodowisk w ktorych jest wiecej pozywienia. ..

    Widac wiec, ze igranie z tak delikatnym i skomplikowanym systemem jak nasze srodowisko, ktorego czescia jestesmy rowniez my sami, moze doprowadzic do bardzo niedobrych konsekwencji. I nie wiem czy kiedykolwiek bedziemy w stanie ogarnac wiedza taki system. Dlatego tez GMO mowie lekkie nie. Wszyscy hura-optymisci musza tez pamietac, ze za GMO stoja ogromne pieniadze i interesy ludzi, dla ktorych rownowaga i dobro srodowiska nie sa najwazniejszymi problemami.

    Gość: mattek, 194.123.95.1*
  4. Igramy ze środowiskiem od tysiącleci: czasami doprowadzając w niektórych regionach do katastrof: zawsze mnie fascynuje zbieżność – „zapewne przypadkowa” – daty przybycia do Ameryki Północnej pierwszych ludzi (ok.12 tysięcy lat temu) , z czasem, kiedy zaczęło się ginięcie populacji wielkich ssaków na tym kontynencie. Dodajmy, że zaczęło się i szybko skończyło, bo rdzenni Amerykanie szybko sie uporali z ponad 70% procentami rodzajów dużych ssaków. „Zniknęli” m.in. olbrzymiego bizona, dzikiego konia, krótkopyskiego niedźwiedzia, mamuta, mastodonta, szablozębnego kota, olbrzymiego leniwca naziemnego, dzikiego wielbłąda (nazywa się ten pre-indiańskie życie „w zgodzie z naturą” „plejstoceńską eksterminacją” – 'O pochodzeniu cnoty’, Matt Ridley)

    Teraz też są regiony, w których ludzie zarzynają swoje środowisko naturalne – np. wyrębują masowo wielkie połacie lasów – choć mogliby wzorem naszych Lasów Państwowych zarządzać wyrębem racjonalnie. Wcale nie zaskakująco często okazuje się, że im społeczeństwa prymitywniejsze, tym mają mniej skrupułów w niszczeniu swojego środowiska naturalnego: tu z kolei nie mogę się powstrzymać przed wspomnieniem historii brazyliskich Indian Kayapo, którzy wspomożeni forsą od Stinga, miast chronić swoje lasy, sami rozkręcili biznes ich wyrębu, żeby przejść do właściwego „złotego interesu” czyli masowego zakładania i eksploatacji kopalni złota (a tak im się trafiło). Z grubsza zrobili to co Saruman w LOTR. Tylko, że żadne enty im nie pomogą w rekultywacji 'zielonego raju’.

    Współczesna ekologia (ale NAUKA, a nie IDEOLOGIA) nie zajmuje się mitami w stylu „szlachetne dzikusy żyjące w zgodzie z Panią Przyrodą” – bo to mit właśnie.

    Jak to wszystko łączy się według mnie ze sprawą GMO? Ano tak, że jeśli już pozwolić majstrować komuś w przyrodzie (co jest nieuniknione – nie możemy nagle teraz wyrzucić swojch technologicznych zabawek i wrócić do jaskiń, skracając sobie dwu albo i trzykrotnie czas życia. NIKT przy zdrowych zmysłach na to się nie zgodzi) – to niech to będą raczej naukowcy niż politycy, działacze i ideolodzy. Oczywiście trzeba naukowcom patrzeć na ręce (choć akurat najlepiej patrzą sobie na nie oni sami nawzajem). Ingerencja państw mogłaby się ograniczyć do zabezpieczenia przeciętnych konsumentów przed nadmiernym rozrostem i dominacją monopoli – tu akurat nawet najbardziej liberalne gospodarczo państwa taką mediację/walkę/ochronę stosują.

    Postawa „nie, bo się boję” prawie zawsze wywodzi się ze stanu „nie, bo nie wiem”. Naturalnym więc wydawałoby się, że skoro uprawa/hodowla GMO niesie ze sobą tak dużo korzyści, to nad związanymi z GMO zagrożeniami (lub obszarami naszej terra incognita) naukowcy powinni pracować pełną parą PRZY PEŁNYM WSPARCIU swoich mecenasów: i o ile w przypadku badań opłacanych przez np. koncerny nasienne tak jest (choć oczywiście naturalnym wydaje się podejrzenie, że być może koncernom tym nie będzie zbytnio zależało na podkreślaniu wad i minusów GMO), tak w przypadku badań opłacanych przez państwa (i Polska nie jest tu wyjątkiem w Europie) zamiast takiego wsparcia słyszy się i widzi sygnały o ograniczeniu finasowania badań nad GMO – wypowiadają je politycy posiłkując się podobną frazeologią jak np. wzmiankowani Zieloni2004. I to jest absolutny bandytyzm polityczny: a wspólnikami w tym procederze są zarówno „oświeceni” z lewej strony, jak i „prymitywni” ze strony prawej (jeśliby użyć epitetów dominujących aktualnie w polskiech mediach).

    I jedno i drudzy są PO PROSTU prymitywni i antynaukowi, jak ci nieszczęśni Indianie Kayapo. Tyle że na tej antynaukowej polityce tracą nie tylko oni, ale również my wszyscy.

    tuje
  5. Tuje, pole uprawne nijak ma się do środowiska naturalnego. Zauważ, że rośliny uprawne bez uprawy nie przeżują kilku lat – są już tak zmienione przez człowieka, że bez niego nie są w stanie rosnąć.

    Co z robaczkami co się żywią roślinami uprawnymi? Czy się nimi przejmujesz, gdy na polu gdzie od lat uprawiana była kukurydza zacznie się uprawiać ziemniaki i one wtedy wyginą? Rolników najmniej interesują powiązania ekosystemowe, liczy się plon.

    Gdyby GMO (np. szybicje rosnące drzewa tropikalne) wprowadzać do puszczy amazońskiej – to OK, problem z wpływem na ekosystem jest jaknajbardziej realny. Ale jeżeli szukasz natiralnego środowiska na polu to należałoby się cofnąć przynajmniej kilkadziesiąt lat, jak nie kilka wieków – tylko jakie wtdy były plony?

    GMO to przede wszystkim ekonomia. Z ekonomią wiąze się jak wiadomo – polityka. I z tego właśnie mix’u wywodzą się wszelkie problemy.

    Biotech

    Gość: , bdv62.neoplus.adsl.tpnet.pl
  6. Choćby po to, że lepiej rośnie, jest bardziej odporna na szkodniki i bardziej się opłaca.

    Za to jaki jest użytek np. z produkujących lek na malarię drożdży, chyba nie muszę wyjaśniać…

    tomek.lysakowski
  7. Musze powiedzieć, że ja tez mam trochę mieszane uczucia jesli chodzi o GMO. Ale staram się to jakośc racjonalizować, a nie popadać w idiotyczna histerię…

    kurczak

    siemek: przepraszam, czy to jest twoje nazwisko, czy pseudo???

    kurczeblade.pl
  8. Problem leży jak zwykle gdzie indziej 🙂
    Kiedyś chłop wziął zasiał kukurydzę, zebrał plon, część zjadł a część zostawił na zasiew. Z Kukurydzą GMO tak się nie da bowiem żyje ona tylko raz. I za rok chcesz mieć plon? Kup kukurydzę pod zasiew 🙂
    Bardzo łatwo wyobrazić sobie można sytuację gdzie kraje korzystające z GMO uzależniłyby się szybko od koncernów. I nie wierzcie że ktoś za darmo odda drzewa do dżungli amazońskiej które się będą szybciej rozwijać 🙂

    Gość: blekot, florek.man.lodz.pl
  9. Mr. blekot: żyjesz w krainie złudzeń. Owszem chłop co ma hektar pola za płotem to sobie może zasiać, a część uzyskanych plonów zostawić na następny zasiew. Tyle, że chleb, który jesz, pochodzi najpewniej z ziarna zebrango w dużych godpodarstwach – kilkunasto, kilkudziesięcio, kilkusethektarowych. A tam się co roku kupuje nowe ziarno: bo to które się kupuje jest potraktowane środkami grzybobójczymi już na starcie (tzw. „zaprawianie ziarna”), pochodzi z upraw przemysłowych, gdzie produkuje sie wyłącznie wyselekcjonowane odmiany; jakby nie patrzeć: jest to ziarno JEDNOROCZNE, co roku i tak trzeba kupić nowe.

    Poczytać na ten temat można np. tutaj:

    http://www.raportrolny.pl

    No i oczywiście w ustawach zgodnych z ustawodawstwem Unii Europejskiej:

    „Ustawa o nasiennictwie” z 2003r. z późniejszymi poprawkami.

    Tak samo jest z warzywami i owocami uprawianymi nie jako hobby, ale w celach zarobkowych: nasiona buraków czy marchewki się corocznie kupuje, podbnie kupuje się młode drzewka w firmach szkółkarskich.

    Rolnicy i tak są uzależnieni od firm dostarczających ziarno, nasiona, czy młode drzewka.

    Dopuszczenie obrotu i uprawy GMO w tym aspekcie NIC nie zmieni (choć być może są inne dyskusujne pola dopuszczenia uprawy i hodowli GMO).

    tuje
  10. o malarię i drożdże nie pytałem – rozumiem. Ale po co nam lepiej rosnąca odporna na szkodniki kukurydza i insze zboża skoro te gorzej rosnące i nieodporne i tak dają na tyle obfite plony, że część ląduje w śmietniku? Jeśli będzie smaczniejsze, mniej nasączone metalami ciężkimi to jest już jakiś powód. Ale tylko po to, żeby było więcej? Skoro i tak mamy za dużo?

    freelancer1
  11. do freelancera: Ty masz za dużo? Producenci raczej wolą mieć wysoką wydajność „z jednego ha” – nie chodzi wcale o globalną wyprodukowaną ilość tej pszenicy czy kukurydzy, tylko oto, że obsiewając „jeden ha”, mogą zebrać tyle co z „trzech ha” – NIe muszą więc kupować tych „trzech ha”, nie muszą ich orać, nawozić i obsiewać. Jak jeszcze dojdą do tego odmiany bardziej odporne na grzyby i drobnoustroje – tym lepiej dla producentów.

    A dla konsumentów? Cóż, jeśli zamiast cennej ziemi w środku Europy będzie można obsiać jakieś nieużytki, czy grunty na wpół jałowe (oczywiście wykorzystując zmodyfikowane zboża), to myślisz, że będą one droższe niż uprawy tradycyjne?

    – na tańszej ziemi,
    – na mniejszej powierzchni
    – odporne na grzyby i drobnoustroje
    – o zwiększonej wydajności i plenności

    To zresztą nie jest żadna odległa przyszłość, tylko realna aktualność: tyle że teraz manipulacji (tych dopuszczalnych przez oświeconych polityków i zielonych2004) na roślinach i zwierzętach dokonuje się drogą pracochłonnej selekcji i krzyżowania. Metody genetyczne pozwalają

    – oszczędzić czas co najmniej kilkukrotnie
    – zaprojektować dokładnie zmiany, które chcemy wprowadzić do organizmów
    – zadbać o zminimalizowanie skutków ubocznych tych zmian (co jest bardzo częstym problemem przy np. hodowaniu nowych ras krów, czy owiec – podczas krzyżówania wsobnego wzmacniają się zarówno zmiany korzystne i oczekiwane, jak i te niekorzystne).

    Plusów jest mnóstwo, minusów? Cóż, dzięki naszym narodowo-katolickim politykom i Zielonym2004 ekologom minusów może wkrótce nie będzie już można w polskich laboratoriach badać i naprawiać.

    tuje
  12. Czy wy sobie nie potraficie wyobrazić, że mieszanie tego, co Bóg stworzył oddzielnie, nigdy nie kończy się dobrze? Chcecie jeść monstra, które hodujecie w laboratoriach – jedzcie. Tylko że uprawa tych rzeczy sprawia, że normalnych roślin jest coraz mniej. Potem wszyscy to jemy, chociaż wielu nie chce.
    Zadziwia mnie zawsze, jak człowiek, ledwie nauczy się dwie zasady w DNA ziemniaka zmieniać, ogłasza sie panem natury. I mówi, ze nie ma Boga i mozna robic wszystko.

    katolik
  13. Co do GMO, parę drobiazgów.
    Gen to niewiele więcej jak informacja o strukturze białka i sposobie jego wytwarzania. Otwarte uprawy oznaczają tylko niekontrolowane wprowadzenie jakiegoś białka do środowiska.

    Dlatego wszystko zależy od genu. Jeżeli mówimy o przeniesieniu koloru truskawki na ogórka, to drobiazg. Jeśli mówimy o odporności na antybiotyki albo herbicydy, albo o białku pewnej akrtycznej ryby, które powstrzymuje zamarzanie wody to zupełnie inna sprawa.

    Gen w sprzyjających warunkach może zostać przeniesiony np. wzbogacając okoliczne chwasty i uodparniając je na stosowane obecnie pestycydy.

    Proces wprowadzania nowego genu jest obecnie słabo kontrolowany.

    ===>
    w jednym i drugim wypadku jakoś nas ta potencjalna szkodliwość nie powstrzymuje od użycia danej rzeczy.

    Ale mam wybór. Zwracam uwagę, że Monsanto i spółka walczą m.in. o to, żeby zlikwidować konieczność oznaczania żywności modyfikowanej, czyli odebrać mi możliwość wyboru.

    ===>
    Z transgenicznych dożdży [i tak dalej]

    Ale drożdży nie uprawia się chyba na polach? Głównym problemem GMO jest ewentualne zagrożenie dla środowiska (otwarte uprawy roślin) i możliwość wyboru spożywania niemodyfikowanej żywności. Produkcja substancji chemicznych jak np. insuliny to zupełnie inna kwestia.

    ===>
    Mimo to strach przed GMO dominuje w Europie, ze szczególnym uwzględnieniem Polski.

    I bardzo dobrze, zamiast bezmyślnie powtarzać po amerykanach, powinniśmy to wykorzystać. Nasze rozdrobnione, zacofane rolnictwo jest wprost stworzone do produkcji żywności ekologicznej i humanitarnej hodowli. Wprowadzenie takiego zakazu to trzy plusy – reklama „ekologicznie czystej” polskiej żywności, uzyskanie za to co i tak produkujemy „ekologicznie” wyższej ceny oraz ograniczenie działania dużych firm amerykańskich i czas na rozładowanie strukturalnego bezrobocia na wsi, które przy masowych bankructwach rolników stałoby się gigantycznym obciążeniem dla budżetu.

    ===>
    największymi przeciwnikami rozwiązania problemu głodu i malarii w Afryce czy niedoboru witamin w Indiach

    Żywności na świecie jest produkowanej dość, mamy natomiast kłopoty z dystrybucją. Nie bardzo widzę, jak uzależnienie rolników w trzecim świecie od kilku koncernów ma tu pomóc?

    Jeśli chodzi o modyfikowany ryż, który miał być hitem w Indiach to zupełnie się on nie nadaje, gdyż wydaje jałowe ziarno. A tamtejszych rolników zwyczajnie nie stać na coroczne zakupy. Pomijam zupełnie kretyński pomysł, że można opatentować gen, który od wieków występuje w jakiejś roślinie uprawnej i domagać się opłat od ludzi, którzy od pokoleń ją uprawiają.
    Tu można poczytać o Syngencie i złotym ryżu:
    indiatogether.org/2004/feb/dsh-riceyear.htm

    ===>
    Teoretycznie mogą, choć się to nie opłaca.

    Uprawy modyfikowane genetycznie nie mogą współistnieć z uprawami ekologicznymi, bo materiał genetyczny może „wędrować” między jednymi roślinami a drugimi. Jest to uzależnione od stopnia pokrewieństwa a także paru innych czynników jak obecność drobnoustrojów ale w wielu przypadkach pawdopodobieństwo jest całkiem spore. Były przeprowadzane próby polowe, można sobie poczytać.

    ===>
    Oczywiście. Amerykańska gospodarka też od organizmów transgenicznych upadła, nie mówiąc już o środowisku, prawda?

    Może nie upadła, ale żarcie mają naprawdę paskudne i kiepskiej jakości.

    roblyn
  14. „[Mimo to strach przed GMO dominuje w Europie, ze szczególnym uwzględnieniem
    Polski.]
    I bardzo dobrze,”

    Otóż NIE, nie bardzo dobrze. Strach jest w takich decyzjach (i nie tylko w takich) najgorszym doradcą. Najczęściej zresztą strach ten wypływa z niewiedzy lub niekompetencji. Nikt tu nie neguje tego, że wprowdzać GMO do uprawy lub hodowli należy z rozwagą. Tylko że dzięki decyzjom politycznym naszej narodowo-katolickiej koalicji, którym Zieloni2004 przyklasnęli z taką werwą (to zaiste wyjątkowe połączenie: „ciemni” prawicowcy pod rękę z „oświeconymi” lewicowcami) nie będą możliwe nawe sensowne BADANIA nad takimi roślinami, w polskich laboratoriach biotechnologicznych (są takie, owszem) – obrót (nie wspominając o uprawie) wszak takim materiałem siewnym stał się w myśl najnowszej Ustawy o nasiennictwie” zakazany i niemożliwy – i choć na razie nie zmodyfikowano punktu 19d z Art 2. ustawy (która wyłącza spod określenia „obrót” kupowanie GMO przez ośrodki badawcze w celach naukowych), to powiedzmy sobie szczerze: jaki sens ma utrzymywanie przez państwo takich instytutów badawczych, jeśli to samo państwo zakazuje wdrażania do produkcji pomysłów i technologii opracowanych w tych ośrodkach? Jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest zamknięcie takich ośrodków: to co by w nich się działo, byłoby swoistą „sztuką dla sztuki”, bo nawet nie badaniami podstawowymi… A zresztą: po co one komu? Rada dla ekologów: jak następnym razem będziecie lobbować za takimi zmianami w ustawach, to załatwcie sprawę do końca: jest wszak jeszcze kilka innych miejsc, w których „krwiożerczy i opętani naukowcy” pastwią się nad Matką Przyrodą (choćby taki Instytut Biologii Doświaczalnej im. Nenckiego w Warszawie)

    Kolejnym irracjonalnym pomysłem jest propozycja zamiany Polski w pseudoekologiczny skansen, w którym małe gospodarstwa przy pomiocy motyki, ew. konika będą prowadzone w celu wyprodukowania żywności ekologicznej, zdrowej, smacznej i pewnie taniej (bo drogiej nikt by nie kupił, mając do wyboru równie smaczną, a tańszą z importu).

    Jak rozumiem autor nigdy na wsi nie był, i nie orientuje się, że stawianie choć malutkiej mleczarni (no bo jakieś ekologiczne sery by się zjadło, prawda?) jak się ma pięć krówek jest pomysłem kompletenie nieracjonalnym? ekonomicznie, trzeba albo to mleko sprzedawać do jakiejś dużej mleczarni (oczywiście za dużo miniejsze pieniądze – wszak mleczarnia jest kolejnym elementem do nakarmienia w tej 'ekonomicznej piramidzie’), albo trzeba mieć więcej krówek. No ale więcej krówek wymaga więcej paszy – oczywiście absurdem byłoby skupowanie po jej jednym worku kukurydzy od równie ekologicznych sąsiadów nastawionych w swych jednohektarowych gospodarstwach na monokulturową uprawę kukurydzy. Trzeba oczywiście zagwarantować sobie pewność takich dostaw – cóż najlepszy byłby duży plantator i zakontraktowanie kupna jego plonów, lub chociaż możliwość kupienia jednorazowo dużej partii takiej paszy. No ale takich plantatorów nie będzie, bo wszyscy będą dziabali motyczkami te swoje jednohektarowe ogródki…

    tuje
  15. [cd. do roblyna:]

    Warto sobie uświadomić, że to co jemy pochodzi już teraz z dużych hodowli i plantacji. Gospodarstwa fukcjonujące realnie na rynku ekonomicznym, to gospodarstwa co najmniej średnie (a średnie nie oznacza 5, tylko 50, albo 150 hektarów). Dla takich gospodarstw ekologia to np. używanie odmian zbóż bardziej odpornych na grzyby i drobnoustroje wymagających mniejszego opryskiwania pestycydami, czy herbicydami, albo używanie mniejszej ilości nazwozów sztucznych – ale takie ziarna trzeba kupić, a biorą się one… no właśnie. Są wynikiem badań, doświadczeń i manipulacji genetycznych, tyle że takich polgających na krzyżowaniu i selekcji. Podobnie zresztą w hodowli: hodowcy przyznają, że podstawą w osiąganiu zysków z hodowli jest GENETYKA i DOBRE PASZE. Nie ma tu miejsca na żadną radosną „pseudoekologię”.

    Gospodarstwa, które mój przedmówca [roblyn] miał na myśli, to raczj przydomowe ogródki, z których plony idą na rodzinny stół. Tylko, że w takich rodzinach pieniądze zarabia się (o ile w ogóle się zarabia) gdzie indziej: np. na belgijskich budowach, w angielskich knajpach, albo we włoskich sadach.

    tuje
  16. Być może źle mnie zrozumiałeś, więc napiszę wyraźnie.
    Nie bronię tej ustawy w jej obecnym kształcie, bo jest kretyńska.

    Co do krzyżówek – zakładam że widzisz drobną różnicę pomiędzy wprowadzaniem genów z jednej przenicy do drugiej a wprowadzaniem genów z ryb do roślin albo genów odporności na antybiotyki? I problemów, które mogą wyniknąć z niefrasobliwego wprowadzenia tego materiału genetycznego do ekosystemu?

    Co do hodowli i upraw ekologicznych. W ekologicznych uprawach nie ma _żadnych_ oprysków. I masz to zagwarantowane na opakowaniu bułeczki czy soczku.
    Takie uprawy inaczej się sadzi, nie zbiera się ich maszynowo i traci się połowę zbiorów ze względu na szkodniki.

    A w ekologicznej hodowli nie szprycuje się zwierząt hormonami i antybiotykami i nie trzyma całe życie w ciemnym pomieszczeniu na 30 cm2 na sztukę.

    Niektórzy uważają, że to ważne.

    Cały czas pomijamy oczywiście kwestię patentowania genów i co z tego wynika.

    roblyn
  17. [do roblyna]

    Szczerze powiedziawszy wolałbym zjeść coś co na skutek oprysków zostało pozbawione grzybów i drobnoustrojów, niż coś co nie poddane takim opryskom zawiera w sobie prócz witaminek takie grzybowe niespodzianki. A jeszcze chętniej to zjadłbym coś, co na skutek działalności labratoriów biotechnologicznych uzyskało taką odporność i nie wymaga już oprysków, a na grzybki jest odporne.

    Co do miesznia genów: jeśli uczyni się takie ziarno rónocześnie 'bezpłodnym’ – to jaka będzie możliwość jego groźnego oddziaływania na środowisko? Mógłbyś mi to wyjaśnić? (pomiń tylko kwestie tzw. „uzależnienia rolników od koncernów amrykańskich” – po pierwsze juz teraz są uzależnieni, po drugie – gdyby dać szansę polskim laboratoriom na wdrażanie ich pomysłów to byłyby to polskie firmy – chyba, że dla Ciebie jakakolwiek uzależnienie jest złe z definicji – no ale przecież tak być nie może, chyba że jesteś samowystarczalnym rolnikiem ekologicznym, leczącym się naparami własnej roboty – wybacz mój sarkazm).

    Kapitalizm ma to do siebie, że specjalizacja jest w nim kluczem sukcesu: jedni ziarna produkują, a inni je sieją i zbierają: i każdy zarabia na swoim poletku.

    Można taki system nazwać uzależnieniem, ale to tylko mistyfikacja słowna.

    A co myślisz o opcji dużego doinwestowania _polskich_ instytutów biotechnologicznych – może wtedy _polscy_ rolnicy nie musieliby się obawiać monopoli amerykańskich koncernów? (nadużywam słowa _polski_ tylko ze względy na Ciebie – nie, nie jestem wyborcą LPR czy PISu). Oczywiście to miałoby sens tyko wtedy, gdy by ich praca mogła być wdrażana…

    Zgadzam się z jednym: konsumenci powinni mieć możliwość wyboru: a co za tym idzie powinni być informowani o np. wykorzystaniu GMO, ale przecież ekolodzy na takim żądaniu nie poprzestają…

    I tyle.

    tuje
  18. ====>tuje:
    „Co do miesznia genów: jeśli uczyni się takie ziarno rónocześnie 'bezpłodnym’ – to jaka będzie możliwość jego groźnego oddziaływania na środowisko? Mógłbyś mi to wyjaśnić?”

    Geny są przenoszone pomiędzy spokrewnionymi roślinami m.in. przez bakterie, które na nich żerują. Robiono testy polowe ze znacznikami i wyniki nie były zachęcające. Z kukurydzą jest na przykład całkiem nieźle, bo to roślina obca i nie ma spokrewnionych chwastów.
    Poza tym ziarno jest jałowe ale czy pyłki też?

    ====>
    Można taki system nazwać uzależnieniem, ale to tylko mistyfikacja słowna.

    Bynajmniej. Jeśli źródłem ziarna ryżu będzie jedna firma (patrz Syngenta), to będzie to faktyczne uzależnienie. I będzie mogła dyktować ceny i zgarniać większość zysków, tak jak to jest obecnie z Soją i Monsanto.

    Ale wytłumacz mi jeszcze po co nam to?
    Już obecnie mamy w Europie znaczącą nadprodukcję żywności i płaci się rolnikom, żeby jej nie produkowali. To po kiego grzyba mają produkować więcej?

    Bo rozumiem modyfikację bakterii czy świń na produkcję insuliny. To jest zrozumiałe i rozsądne – potrzebna nam substancja chemiczna to ją produkujemy. Tylko nie rozumiem, po co nam zmodyfikowana żywność. Już nie wspominam o kłopotach etycznych czy religijnych (jak się czują muzułmanie czy wegetarianie z soją czy mlekiem zawierającymi świńskie białko? Nie mam pojęcia).

    Co do doinwestowania polskich instytutów – nie wierzę w to. W Polsce nie ma kapitału, który mógłby to potem wykorzystać. Równie dobrze mógłbyś namawiać polskie firmy fonograficzne do konkurowania z wielką piątką na rynku międzynarodowym. No teoretycznie mogą. W teorii wogóle wszystko jest piękne.

    roblyn
  19. [roblyn:]
    „Ale wytłumacz mi jeszcze po co nam to? Już obecnie mamy w Europie znaczącą nadprodukcję żywności i płaci się rolnikom, żeby jej nie produkowali. To po kiego grzyba mają produkować więcej?”

    Nie, nie chodzi o „wiecej”: chodzi o _taniej/wydajniej_ – starałem się to opisać możliwie jasno w poprzednich postach.

    Niepokoje podobne do Twoich powinny np. skłonić ludzi do zamykania fabryk koparek itp. bo skoro jest bezrobocie, a przecież ludzie mogą dół łopatami wyfedrować, to koparki są groźne, niepotrzebne i w ogóle zbędne… Prawda, że to absurdalne?

    [roblyn:]
    „Już nie wspominam o kłopotach etycznych czy religijnych (jak się czują muzułmanie czy wegetarianie z soją czy mlekiem zawierającymi świńskie białko?”

    Zaraz, zaraz: w stosunku do muzułmanów to nie mam pojęcia, bo nie wiem jakie jest podłoże ich niejedzenia-wieprzowiny, ale jeśli chodzi o wegetarian to przecież żadne zwierzęta w żaden sposób nie cierpią, nie umierają, nie żyją w skandalicznych warunkach, żeby geny, które występują w ich organizmach mogły znaleźć się w roślinkach. To jakie tu są przepraszam problemy etyczne? Geny to tylko cząsteczki chemiczne. Nic więcej. One _nie żyją_ samoistnie, a najmniejsze (dyskusyjne) żywe opakowania genów, czyli wirusy, chyba nie podpadają u wegetarian pod zakaz spożywania?

    Jeśli chodzi o Twoją niewiarę w polskie firmy biotech, to chyba o Biotonie i jego sukcesie nie słyszałeś? Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale…

    Twój argument o fonograficznej konkurencji na rynkach światowych jest zupełnie chybiony: jeśli posłużyć się przykładem z branży informatycznej, to przecież nikt ne oczekuje od takich firm, żeby były od razu majkrosoftami. Sam system operacyjny właściwie jest bezużyteczny, ale daje możliwość nieograniczonego pisania i sprzedawnia softu na ten właśnie system. O ile tylko można takim soft sprzedawać, na początku choć i tylko na rodzimym rynku. W przypadu firm biotech – taka sprzedaż jest ZAKAZANA. Widzisz różnicę?

    tuje
  20. ====>
    Niepokoje podobne do Twoich powinny np. skłonić ludzi do zamykania fabryk koparek

    Nie, nie powinny. Już wskazywałem, że jestem przeciwny uprawom polowym z oczywistego względu. Jak ktoś chce sobie produkować w zamkniętym zakładzie soję czy inne drożdże, proszę bardzo.
    Jeśli chodzi o żywność, to już inna sprawa. Po pierwsze taka zmodyfikowana żywność powinna być traktowana tak jak leki – z pełnym cyklem badań klinicznych przeprowadzanych przez niezależne ośrodki. Jeżeli ktoś do pomidora dodaje nowy pestycyd albo antybiotyk to ja chcę mieć pewność, że to mi nie zaszkodzi. I chcę wiedzieć, co na to mój lekarz.
    Po drugie taka żywność powinna być dokładnie ometkowana z pełnym składem ( a przynajmniej z wyszczególnioną zawartością „dodaną” ). Jeśli np. mój kolega dusi się po zjedzeniu ryby (bo ryba zawiera jakieś białko, które mu szkodzi) to musi wiedzieć, że firma x uznała ów alergen za świetny barwnik i włączyła go np. do ryżu.
    Po trzecie chciałbym wiedzieć jaki jest cykl życiowy takiego białka i czy ulega ono biodegradacji czy też m oże w przyszłości spowodować jakąś miłą katastrofę ekologiczną.
    Po czwarte chcę mieć pewność, że jedna czy druga firma nie przejmie kontroli (np. poprzez patenty) nad produkcją żywności określonego typu (soja, ryż) jak to się dzieje obecnie.

    Pomijając te i jeszcze parę innych ważnych kwestii to owszem, produkcja modyfikowanej żywności jest nieco podobna do produkcji koparek.

    ====>
    jeśli posłużyć się przykładem z branży informatycznej(…)

    Ale to jest chybiony przykład. Owszem, zgadzam się, że mamy zdolnych informatyków ale nie mamy kapitału. Wierzę, że polskie firmy z powodzeniem są i mogłyby być podwykonawcami dużych korporacji w rodzaju monsanto ale nie wierzę, że mogłyby zgromadzić wystarczające portfolio genów aby zaoferować konkurencyjną soję czy ryż.
    Jeśli przyjąć analogię z informatyką, polskie firmy mogłyby oferować bakterię przydatną do produkcji jakiegoś leku czy specyfiku ale nie kompletny produkt żywieniowy w rodzaju zboża. A o żywność głównie mi chodzi.

    Zakaz badań czy nawet produkcji i sprzedaży zmodyfikowanych genetycznie produktów jest bezsensowny. Podobnie jak reprezentowane przez hurraoptymistów trywializowanie zagrożeń.

    roblyn
  21. Cóż, metafora koparek dotyczyły wyłącznie Twojego niepokoju związanego z nadprodukcją żywności (jej ilością na rynku). To wąskie znaczenie wydawało mi się to oczywiste, cóż nauka dla mnie: będę musiał w przyszłości unikać metafor.

    Polskie firmy informatyczne funkcjonują tylko i wyłącznie na miarę chęci ich twórców i pracowników (a niektóre doskonale: ostatni kotrakt Comarchu to niezły prztyczek dla amerykańskich gigantów informatycznych). Nie musisz się o nie martwić. Na szczęście nie ma administacyjnych zakazów sprzedaży ich wytworów.

    Co do niepokojów z alergiami: przecież juz teraz kupując czekoladę z orzeszkami widzimy, że jest na niej napisane, że może zawierać śladowe ilości orzeszków. Wprowadzenie (rozciągnięcie) takich przepisów na inne składniki naszej diety z uwzględnieniem nawet szczególnym tych GMO jest rutynową procedurą administracyjną.

    Co do reszty Twoich wątpliwości: zgadzam się z nimi prawie całkowicie. jest tylko jedno małe 'ale’: obrót lekami jest dozwolony (i są określone procedury ich testowania). Wobec GMO nie ma takich procedur: tzn. organy ustawodawcze zamiast pozwolić na określenie takich procedur przez naukowców – komunikat byłby prosty: „proszę przedstawić opis weryfikacji braku zagrożeń dla zdrowia i życia analogiczny jak podczas procedur wprowadzania nowych leków”) temat zamykają na najgłupszy możliwy sposób: ZAKAZ ADMINISTRACYJNY, w dodatku podczas debat senackich i sejmowych (polecam zapoznanie się ze stenogramami) posiłkując się gotowcami z ekologicznych portali.

    Taka samponapędzająca się fobia: „Zakazali->pewnie są groźne-> społeczeństwo nie chce, bo się boi-> bardzo dobrze, że zakazaliśmy-> zakażmy jeszcze więcej!” itd., itd.

    Byłbym ostrożny w przypisywaniu zwolennikom GMO hurroptymizmu (może od razu tego, że chodzą na pasku koncernów? To zdaje się już przerabialiśmy wielokrotnie przy różnych okazjach).

    Moje rozmowy z biologami, czy lekarzami (pewnymi wątpliwości i naukowej ciekawości wobec GMO) pozwalają mi sądzić, że rozwiązanie, które wybrali ekolodzy w tym dyskursie (czyli _nakręcanie i popieranie fobii_) jest najgorszym z możliwych rozwiązań – bo nie ma chyba lepszego określenia np. tego żenującego apelu z portalu zieloni2004, przytoczonego w tekście posta.

    Pamietajmy, że TYLKO zdecydowana postawa ministra Religi i grona największych polskich biologów, biochemików i lekarzy uchroniła nas na razie od całkowitego zakazu „przebywania” na terenia Polski organizmów typu GMO (włączając w to np. hodowle i uprawy na potrzeby naukowe). Tylko, że to jest żenujące widowisko, żeby naukowcy musieli wychodzić na ulicę i krzyczeć: pozwólcie nam pracować w spokoju w naszych laboratoriach.

    Ja już napisałem dużo. Rozumiem, że w wielu sprawach nasze poglądy się różnią, choć są też i takie, w których się zgadzamy. W każdym razie ta wymiana postów była dla mie bardzo ciekawa i pożyteczna.

    Pozdrawiam.

    tuje
  22. GMO to nie tylko rosliny uprawiane w celu spozycia ich. To takze zwierzeta ubojne lub „zywe fabryki”, o ktorych juz wspomniano. Co natomiast z roslinami przemyslowymi? Czy mozna uprawiac takie. Mawia sie ze blizsza koszula cialu, wiec czy rosliny GM spozywcze „NIE!”, a GMO przemyslowe ciche „tak”?
    Na tym polu mozna juz sie czyms chwalic. We Wroclawiu pracuje sie nad lnem o polepszonych wlasciwosciach fizycznych wlokien. Inaczej mowiac: wytrzymalsza i niemnacy sie. Ponadto trwaja tam inne badania nad ulepszeniem wlasciwosci oleju lnianego.
    Chcialbym zobaczyc metke koszuli lnianej, zawierajacej wiecej niz 0.9% wlokien transgenicznego lnu, mowiaca „Produkt GMO”
    Specialnie podalem tutaj wartosc 0,9%. Jest to prawnie ustalony prog domieszki produktow GMO powyzej, ktorego nalezy oznaczyc zywnosc/produkt jako Genetycznie Modyfikowany. Zastanowmy sie przez chwile co to oznaczy w przypadku cukru lub oleju. Czy cukier (chem. sacharoza) mozna poddac genetycznej modyfikacji?… Jesli natomiast w cukrowni przetwarzaja buraki BT (z bialkiem bakterii B.thuringensis-bialko zabojcze dla niektorych owadow) i otrzymuja z nich sacharoze, ktora przechodzi kilka stopni oczyszczania, az do czystosci 99,99%. To czym sie rozni taki cukier od cukru z buraka „typu dzikiego”. Co sie zmieni w parametrach cukru gdy doda sie az 2% „transgenicznego” cukru?…
    Czlowiek wyewoluowal jako stworzenie wszystkozene. Monotonne zywienie sie tez nie jest zdrowe. Zalecana jest roznowodnosc pokarmow. Wraz z tym zroznicowanym pokarmem dostarczamy roznorodne substancje produkowane naturalnie, ale takze takie ktore zostaly dodane/podane w procesach wytwarzania. Jakos sobie razimy z tym, watroba sobie radzi. Pobieramy tez duzo bialek. Wiekszosc z nich jest trawiona i wykorzystawyna do budowy wlasnych bialek. Niektore z bialek moga byc przyczyna alergii lub innych chorob i takich bialek unika sie w diecie. Zatem czy pomidor noszacy gen z marchewki (a takze „marchewkowe” bialko), ktory zwiekszy ilosc beta-karotenu, jest grozny? Przeciez beta-karoten to prekursor witaminy A. Wiele z obecnych modyfikacji to zwiekszenie/zmniejszenie ekspresji istniejacych genow, by w ten sposob zmienic ilosc metabolitu.
    Osobiscie nie boje sie o swoj zoladek jedzac GMO. Mysle ze wiekszym swinstwem jest salata z dzialki przy autostradzie niz rosliny ktore przed wdrozeniem przechodza testy, ktorych nie robi sie na inych produktach, choc ich jakosc pozostawia wiele do zyczenia.

    Gość: Fafnir, w2fs86506.mpimp-golm.mpg.de
  23. roblyn, good point(s) ;P
    ale:

    ====>
    Jeśli chodzi o żywność, to już inna sprawa. Po pierwsze taka zmodyfikowana żywność powinna być traktowana tak jak leki – z pełnym cyklem badań klinicznych przeprowadzanych przez niezależne ośrodki.

    albo czyms podobnym…. tyle, ze tak samo można się przyczepic do co poniektórych krzyżówek albo sprowadzania wynalzaków takich jak Barszcz Sosnkowskiego (czy jak on tam). GMO wcale nie jest tu gorsze od „natury”

    ====>
    Po drugie taka żywność powinna być dokładnie ometkowana z pełnym składem ( a przynajmniej z wyszczególnioną zawartością „dodaną” ). Jeśli np. mój kolega dusi się po zjedzeniu ryby (bo ryba zawiera jakieś białko, które mu szkodzi) to musi wiedzieć, że firma x uznała ów alergen za świetny barwnik i włączyła go np. do ryżu.

    Owszem, ale to jest kwestia która powinna być rozwiązana na podstawie przepisów administracyjnych mówiących jakie informacje MUSZĄ się znaleźć na opakowaniu (tak jak juz się podaje informacje o glutenie, orzeszkach arachidowych i czymś tam jeszcze).

    ====>
    Po trzecie chciałbym wiedzieć jaki jest cykl życiowy takiego białka i czy ulega ono biodegradacji czy też m oże w przyszłości spowodować jakąś miłą katastrofę ekologiczną.

    co to znaczy „może”? Jaki stopień (nie)prawdopodobieństwa takiej katastrofy Ci wystarczy? To jest podobnie jak z elektrowanimi atomowymi – na dłuższą metę są czystsze i bezpieczniejsze od węglowych, chyba, ze tak jak w Czarnobylu ktoś zacznie się bawić pokrętłami… Mamy dużą (zdaniem zielonych) groźbę wysoce (zdaniem naukowców) nieprawdopodobną. Jak chcesz to porównać?

    ====>
    Po czwarte chcę mieć pewność, że jedna czy druga firma nie przejmie kontroli (np. poprzez patenty) nad produkcją żywności określonego typu (soja, ryż) jak to się dzieje obecnie.

    to też jest kwestia do opracowania wymagajca zmian w prawie patentowym.
    Ale moim zdaniem firma powinna mieć prawo do opatentowania przeniesienia takiego a takiego genu z takiego i takiego organizmu do takiego to organizmu taka i taka metodą…

    ====>
    Kwestia nadprodukcji, głodu i dystrybucji:
    Niestety wożenie żarcia z Europy do Afryki w odpowiednich ilosciach jest nieopłacalne i politycznie niewykonalne….
    zgadzam się z tują, ze to ekologiczne żarcie też wiąże się z zagrożeniami i gdybym miał mozliwość, to wybieralbym raczej GMO.
    Natomiast chciałbym roślin o większej wydajności – z jednej strony masz te 10 milionów mieszkańców wsi z czego tylko część się tak naprawdę utrzymuje z upraw, a z drugiej 25 milionów mieszkańców miast, którzy chcieliby tańszej żywności….
    Nie mówiąc o tym, ze przy mniejszym zapotrzebowaniu na ziemię jej cena by spadła i można by ją inaczej spożytkować niż pod uprawy…

    Może GMO nie powinno byc przedmiotem hurraoptymizmu, ale chyba zgodzisz się, ze taktyka straszenia wszystkich przerażającymi skutkami GMO i zakaz badań ( i to nie tylko żarcia ale nawet badań nad zwykłymi myszkami w laboratorium) to taktyka samobójcza!

    Stworzenie banków nasion, wymogi testów klinicznych żywnosci, wymóg oznaczenie wszystkich potencjalnie groźnych czynników, wymóg testów na ryzyko rozpowszechnienia się danego genu i wymóg oznaczenia żarcia modyfikowanego genetycznie – mogę się podpisać pod tym.
    Ale kampania strachu, blokowanie portów i takie ustawy jak ta ostatnia, wprowadzane chyłkiem i z przyczyn ideologicznych, to czysty kretynizm…

    Gość: Gorzki, spider.chem.uw.edu.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *