Gdyby sądy o tym, co się dzieje w Polsce, opierać tym, co pokazują media, trzeba by uznać, że – przynajmniej od tygodnia – naród nad Wisłą żyje głównie dopalaczami. Dla niezorientowanych: chodzi o różnorakie legalne dotąd roślinki i proszki, od mało groźnej szałwii, przez ususzonego muchomora czerwonego (swoją drogą, ciekawe, czy policja planuje naloty na lasy, w których grzyb ten w tym momencie dość obficie owocuje?), po rozmaite chemiczne związki o mniej lub bardziej psychodelicznym charakterze. Pełny rozstrzał legalnych substancji, których jedynym wspólnym mianownikiem jest fakt, że rząd, przy czynnym wsparciu zaprzyjaźnionych koncernów medialnych, wybrał je sobie na kozła ofiarnego w nadchodzącej kampanii samorządowej.
Akcja pod względem pi-arowskim została przygotowana bez zarzutu: najpierw dostaliśmy ostrą nagonkę medialną, wywołaną kilkoma przypadkami hospitalizacji nastolatków, ponoć po dopalaczach. Bez wyróżniania konkretnej substancji i sprawdzenia, jak często młodzi ludzie lądują w szpitalach po przedawkowaniu alkoholu czy np. po wypadkach na deskorolkach czy motocyklach, o niebo bardziej – według tej logiki – zasługujących na delegalizację… Potem przyszły pikiety rodziców przed sklepami z dopalaczami (mało kto podkreślał w wiadomościach, że pikietowali głównie radni PO) i akcje modlitewne młodzieży o delegalizację obrotu tymi substancjami (do których, o dziwo, wzywały media mało z konserwatyzmem kojarzone), wreszcie premier zapowiedział rozprawę ze sklepami „w sposób brutalny” i policję wysłał, by w weekend sklepy pozamykała.
Większość akcji, jak wydaje się już dziś, nie do końca została jednak umocowana w istniejącym prawie, skarb państwa czekają długie procesy ze strony właścicieli sklepów, najpierw w Polsce, a potem pewnie też w Strasburgu. Znając życie, sprawy będą jedna po drugiej wygrywane, a odszkodowanie, jak zwykle, zapłaci nie premier Tusk i nie zarząd PO, tylko budżet skarbu państwa – czyli my, podatnicy (nawiasem mówiąc, kto jeszcze pamięta wakacyjne podwyżki VAT-u i innych danin?). Sklepy też (choć może pod inną nazwą) wrócą, w tej czy innej postaci: liczba rzeczy i substancji, które młodzi ludzie są w stanie zjeść, wciągnąć lub wstrzyknąć sobie tylko po to, by zrobić wrażenie na kolegach bądź „zaliczyć kolejny zjazd”, jest właściwie niewyczerpana. Choć zapewne ich właściciele dla świętego spokoju poczekają z ponownym otwarciem swych przybytków do listopadowych wyborów, które… no jak sądzicie, kto wygra?
A jesli Bratko powiesi się w celi tak jak zabójcy Olejnika?