James Fallon z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine to światowej sławy badacz chorób Alzheimera i Parkinsona, neurobiologii uzależnień i schizofrenii. Dla sporej liczby Amerykanów profesor Fallon to jednak przede wszystkim znany z programów kryminalnych ekspert od mózgów psychopatów. Tym bardziej wiarygodny w swej roli, że – jak jakiś czas temu odkrył (i natychmiast ogłosił światu w Wall Street Journal) – sam ma mózg i geny, które predysponują go, by być jednym z nich.
Do odkrycia doszło – a jakże – za sprawą telewizji, a konkretnie audycji, w której profesor pochwalił się widzom tym, jak to w pewnym badaniu był w stanie poprawnie zidentyfikować 30 psychopatycznych morderców z próbki 70 przypadkowo dobranych osób, i to wyłącznie patrząc na skany ich mózgów.
Po programie zadzwoniła do Fallona własna matka:
– Oglądałam cię i muszę przyznać, że kiedy tak chodzisz, wykładając o psychopatycznych mordercach, brzmisz, jakbyś pochodził z całkiem normalnej rodziny. Widziałeś kiedyś swoje drzewo rodowe?
Profesor poczuł się zapewne w tej chwili jak Mortimer Brewster z „Arszeniku i starych koronek” na wieść o trucicielskich dokonaniach ciotek. Przy pierwszej możliwej okazji zasiadł do wertowania archiwów rodzinnych i odkrył, że jego bezpośredni przodek (ze strony ojca), Thomas Cornell został w 1673 roku powieszony za zamordowanie matki. Smaczku całej sprawie dodawała informacja, że było to pierwsze udokumentowane matkobójstwo w historii angielskich kolonii w Ameryce.
Sprawa zafascynowała profesora, więc kopał dalej. To, co ukazało się jego oczom, było dość przerażające: wśród antenatów znalazł aż 8 skazanych lub domniemanych morderców. Ostatnią czarną owcą w rodzinie była kuzynka prababki, Lizzie Borden, sądzona – i ostatecznie uniewinniona z powodu niewystarczających dowodów – za zarąbanie siekierą własnego ojca i macochy.
Zaniepokojony Fallon pobrał próbki DNA sobie i siedmiu innym członkom swej rodziny, a następnie poddał je analizie. Znalazł aż 12 genów, występujących statystycznie częściej u więźniów i osób ze skłonnością do przemocy. Obecność jednego z nich była szczególnie niepokojąca – chodziło o wariant genu monooksydazy A (MAO-A), zwany genem wojownika. MAO-A reguluje poziom serotoniny w mózgu, bezpośrednio wpływając na to, czy i kiedy czujemy się szczęśliwi oraz co i jak szybko może nas wyprowadzić z równowagi. W Stanach jego występowanie u młodych ludzi powiązano m.in. z przynależnością do gangów, częstotliwością sięgania po broń i skłonnością do zadawania bólu osobom, do których żywi się urazę.
Pojedyncze ze wspomnianych genów powtarzały się u całej rodziny, ale u Jamesa występowało jednocześnie aż pięć kluczowych wariantów – ze swych krewnych to on miał największe szanse zostać „urodzonym mordercą”.
Nic to jednak w porównaniu z wynikami, które przyniosły skany mózgu rodziny, które nastapiły po badaniach DNA. A właściwie jeden ze skanów, w mózgach swoich dzieci, matki i kuzynów nie odkrył bowiem Fallon śladu patologii. Szok przeżył, gdy zobaczył własne wyniki: jego czaszka skrywała modelowy mózg psychopaty, niemal identyczny z tymi, jakie profesor badał od ponad dwóch dekad. Kora oczodołowo-czołowa (orbitofrontal cortex), obszar mózgu odpowiedzialny za kontrolę impulsów i silnych emocji, była u niego silnie zredukowana i praktycznie nieaktywna. Gdyby Fallonowi w trakcie któregoś z jego licznych programów telewizyjnych pokazano zdjęcie takiego mózgu i kazano wskazać jego właściciela, obstawiałby lokatora celi śmierci w Teksasie.
Problem w tym, że profesor nie przypomina sobie, by kiedykolwiek skrzywdził choćby muchę. Przez całe życie nigdy z nikim się nie bił (nawet o kobietę – swą aktualną żonę poznał mając 12 lat), na palcach jednej ręki jest w stanie policzyć odbyte w życiu kłótnie, a jego współpracownicy zaświadczają, że na co dzień jest osobą miłą i uczynną. Wiem, wiem, bliscy tytułowego bohatera serialu „Dexter” (przynajmniej ci, którzy sami nie byli psychopatycznymi mordercami i nie zostali przez niego zabici) też zeznaliby podobnie, umówmy się jednak, że życie Fallona to mimo wszystko nie serial.
I dlatego coś było nie tak. Skoro w mózgach psychopatów i morderców oraz ich genotypach występowały zmiany, które stwierdził u siebie, nie mogły być to jedyne czynniki odpowiedzialne za ich zbrodnie. Musiało istnieć coś jeszcze. Tylko co? Tego profesor Fallon wciąż nie wiedział. Ale bardzo chciał się dowiedzieć.
Wrócił więc do swych przykurzonych archiwów badacza i zaczął analizę. Skoncentrował się na przebadanych przez siebie przestępcach o podobnej do niego budowie mózgu. Porównywał genotyp, dane biograficzne i środowiskowe. W końcu znalazł różnicę miedzy nimi a sobą, która mogła być rzeczywiście istotna. A przede wszystkim była oczywista.
Okazało się, że wszyscy skazani posiadający podobny do niego zestaw genów lub budowę mózgu padli dodatkowo w dzieciństwie ofiarą przemocy w domu lub środowisku, w którym dorastali. Oczywiście, nie od dziś wiadomo, że bycie taką ofiarą nie z każdego automatycznie zrobi kata – najwyraźniej jednak geny i mózgi potencjalnych psychopatów właśnie tego potrzebują, by wyrwać się spod kontroli norm moralnych i społecznych.
Profesor oczywiście na sto procent tego nie wie, bo nie przeprowadził stosownego badania ze ślepą próbą – i nigdy nie przeprowadzi. Idealne badanie tego rodzaju wymagałoby przynajmniej kilku dziesięciu par identycznych genetycznie bliźniąt jednojajowych. Część par musiałaby posiadać sprzyjający zestaw genów rozwojowi psychopatii, a część nie. Z każdej pary bliźniąt jedna osoba powinna następnie wychowywać się w rodzinie patologicznej, drugi bliźniak – w normalnej. Po osiągnięciu dojrzałości można by statystycznie porównać prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa. Jednym słowem badanie długie, trudne i nie do zaakceptowania przez jakąkolwiek komisję etyczną.
Profesor Fallon nigdy więc pewnie nie będzie wiedział na 100 procent, co sprawiło, że z genami gangstera i korą przedczołową niekontrolującego emocji psychopaty, stworzył stabilny dom, odniósł sukces w dziedzinie wymagającej umiarkowanego poziomu agresji i nigdy nikogo nie zabił. Mimo braku pewności oddycha jednak z ulgą, przekonany, że nie wszystko, co robimy, jest zdeterminowane przez zapisane w naszych genach przeznaczenie.
Aktywność mózgu jest nieskończoną grą naszych predyspozycji genetycznych i tego, co ogólnie zaprogramowany przez geny mózg napotka na swej drodze. James Fallon nie wyklucza, że gdyby urodził się w innym miejscu, wychowywał się w mniej przyjaznym domu lub w gorszej dzielnicy, bądź po prostu na swej drodze życiowej napotkał inne bodźce, być może siedziałby dziś w wiezieniu o zaostrzonym rygorze lub celi śmierci. Jednak jego losy przybrały zupełnie inny – lepszy – obrót. Z całego złowrogiego dziedzictwa przodków zostały profesorowi tylko ciarki, które – jak przyznaje – czasem gdy stoi przed lustrem przechodzą mu po plecach. Na myśl, że patrzy w oczy potencjalnego mordercy.
No to lewica będzie mieć pożywkę. Będą sterować dzieciństwem aby nikt nie popadł w te gorsze bodźce.
Jimmy, te wnioski (i to nawet nie z badania) nie dotyczą wszystkich, tylko wąskiej grupy posiadaczy genów sprzyjających rozwojowi agresji i psychopatii. O ile wiem, to nie więcej niż 2-5 proc. społeczeństwa.
A poza tym od dawna wiadomo, że najgorzej przystosowane jednostki wychodzą z domów dziecka i poprawczaków – czyli z miejsc, w których czuwają nad nimi nie rodzice, lecz urzędasy.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy – a co z orientacją seksualną? Nie śledzę najnowszych mód i trendów naukowych dotyczących pochodzenia takiej, czy innej orientacji seksualnej, ale pamiętam, że wariant genowy też było rozważany – a co jeśli mechanizm jest podobny? To znaczy, w genach zapisany, ale wyzwalany przez środowisko? I co mogłoby być takim wyzwalaczem? 🙂
Tuje, na początku lat dziewięćdziesiątych Bailey i Pillard opublikowali badania, które pokazały dość wysoką odziedziczalność homoseksualizmu (52 proc.dla bliźniąt jednojajowych, 22 procent dla rodzeństwa spokrewnionego genetycznie i 11 procent dla rodzeństwa adopcyjnego, niespokrewnionego, ale wychowywanego w jednej rodzinie). W późniejszych badaniach wyniki dla bliźniąt jednojajowych były podobne (najniższy znotowany wynik to 30 proc.), To sporo, bo większość cech psychologicznych (a i trochę cech fizycznych) ma niższy współczynnik odziedziczalności (poza inteligencją, która u bliźniąt jednojajowych koreluje na poziomie 78 procent). Z drugiej strony to nie 100 procent – ale i nie 2-5 proc. (liczba, na jaką szacowany jest odsetek osób homoseksualnych w społeczeństwie), które wchodziłyby w grę, gdyby homoseksualizm był niezależny od genów. Jasne więc, że w grę musi wchodzić jakaś interakcja ze środowiskiem.
Co to jest jednak, dotąd nie ustalono – w grę zresztą może wchodzić więcej niż jeden czynnik, bo homoseksualizmu (tak samo jak inteligencji czy ekstrawersji) do tej pory nie udało się powiązać z jednym konkretnym ludzkim genem. Na dobrą sprawę genów kontrolujących naszą seksualność może być więc i ze dwa tuziny. Kto wie, może zresztą jedne wywołują homoseksualizm bezwarunkowo, a inne wymagają jakiegoś czynnika w środowisku. Na dziś dzień po prostu tego nie wiadomo.
Wbrew temu co się dzisiaj uważa geny nie są takie istotne. Liczy się środowisko i wychowanie.
Naprawdę? To dlaczego wśród dzieci pochodzących z podobnych rodzin (a czasem także z tej samej rodziny) oraz dorastających w tych samych warunkach), notujemy różnice indywidualne? Dlaczego spośród swego rodzeństwa tylko Napoleon był militarnym geniuszem – toż wszyscy synowie Carla Bonapartego dostali bardzo podobne wychowanie…
Twierdzenie, że wychowanie odpowiada za gros zmienności przeczy nie tylko ustaleniom naukowym, ale i zdrowemu rozsądkowi. Gros pediatrów (i rodziców z wiecej niż jednym dzieckiem) potwierdzi, że maluchy już świeżo po urodzeniu różnią się pod wzgledem charakteru: jedne krzyczą więcej, inne ciągle śpią, jeszcze inne częściej się uśmiechają. Jakim cudem tak jest – toż w zgodzie z teorią tabula rasa wszystkie powinny leżeć jak kłody – a przynajmniej być dokładnie identyczne 😉
W momencie gdy faworyzujesz (świadomie lub nie) jedno dziecko ponad drugie – tworzysz różnicę.
No, no, nie sądzę. Nie da się wychować na geniusz byle kogo i na odwrót także, wcale nie jest tak łatwo 'nie rozpalić’ geniuszu na tyle, żeby nie był zauważalny.
Te różnice, które wówczas tworzysz, są jednak dosyć nikłe w porównaniu z różnicami, jakich doświadczą te dzieci, gdy pójdą do innych szkół, lub choćby innych klas w tych samych szkołach, zetkną się z innymi nauczycielami i wybiorą inną ścieżkę kariery. W kulturze zachodniej środowisko domowe jest na ogół dość podobne dla wszystkich dzieci (z małym wyjątkiem różnic międzypłciowych w kupowanych zabawkach, a i to nie zawsze) – no, chyba że rodzice są psychopatami.
A skąd wiadomo, że nie morduje?
Tradycyjnie na Zachodzie uznaje się, że człowiek jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.