Mowa jest srebrem, a milczenie złotem – głosi stare porzekadło, które od teraz będzie dewizą rzeczników prasowych Ministerstwa Zdrowia:
Doprawdy, mimo że nigdy nie miałem zbyt wysokiego mniemania o kumach i znajomkach, których politycy upychają sobie na ważnych urzędach, nie przyszłoby mi do głowy, że reprezentowanie jednego z najważniejszych resortów kraju (kto wie, czy nie najważniejszego, jeśli chodzi o długofalowy PR rządu) można złożyć na barki osoby z poważnymi zaburzeniami mowy, pamięci, i – jak się wydaje – niemal wszystkich innych funkcji komunikacyjnych i społecznych.
No, chyba ze nie o kumoterstwo poszło, lecz ideologię: szef resortu był poprzednio ministrem ds. wykluczonych, i idea walki z dyskryminacją tudzież przeciwdziałania bezrobociu wśród osób upośledzonych werbalnie (a może również umysłowo) musi być bardzo bliska jego sercu. Tylko że, jak widać, nawet TOK FM uznało, że w tym przypadku trochę przesadził.
Kto tę Panią zastąpi, gdy jej pewnego dnia zabraknie w ministerstwie? Kononowicz?
Chciałabym to skomentować, ale chyba zaraziłam się czymś od pani rzecznik. Nie bronię jej, jest beznadziejna pod każdym względem, nawet jej głos jest irytujący, ale pan Janczura też profesjonalizmem nie grzeszy. Jest chaotyczny, wyraźnie zirytowany ( rozumiem, że rozmówczyni jest denerwująca, ale p. Janczura zachowuje się bardziej jak znudzony belfer niż jak dziennikarz.)
Przyznam, że trochę ciężko się tego słuchało :/ Niski, naprawdę niski poziom…