Czasami aż trudno uwierzyć, jak daleko może zajść zidiocenie niektórych jednostek w dobie internetu i Facebooka. Po kolejnych modach (np. na niejedzenie glutenu – jedynego w istocie wartościowego makroskładnika w pieczywie – czy na nieszczepienie dzieci, by mogły sobie radośnie spędzić resztę życia w częściowym paraliżu, jeśli je dotknie choroba Heinego-Medina), przyszła moda na picie wody z kałuży. Bez żadnego filtrowania, bo filtr czy chlor ( w dodatku ponoć rakotwórczy) to przecież cywilizacja. Czyli zło. Przeciwieństwo natury, czyli dobra.
A że trudno o coś bardziej naturalnego, niż woda z wszelkiej maści glonami, mikrobami i grzybami, trudno się dziwić, że takie świństwo w modnych kręgach Kalifornii chodzi teraz po 60$ za butelkę. I tak pewnie pochodzi do pierwszego wybuchu cholery…
I o tym dziś dyskutowaliśmy w Dzień Dobry Polsko: