Wylatując do pracy łapię zwykle do czytania na drogę, co mi w ręce wpadnie. Dziś (na UW i SWPS pracuje się także w weekendy – na szczęście nie w te same) wpadł „Duży Format” z 5 marca.

Teksty w środku standardowe jak na pismo postępowe. Reportaż Lizuta o policjancie wyrzuconym za HIV wstrząsający – w tym dobrym sensie. Zaangażowane dziennikarstwo społeczne trawię (jak niemal każdy) głównie wtedy, gdy i tak się zgadzam z tym, do czego mnie chcą przekonać. Dlatego następującego po nim tekstu Kosy i dredy o wspaniałych młodych idealistach, którzy pojechali bronić przepięknej Rospudy przed prymitywami, którzy nawet Andrzeja Gwiazdy nie potrafią uszanować i o wielkim bohaterze Solidarności mówią, że jak dziad ubrany (ci z Czerskiej chyba naprawdę wierzą, że przeciętny, dotkniety sklerozą czytelnik DF nie ma prawa pamiętać, że na Gwiazdę w organie Michnika wylewano znacznie gorsze pomyje), już do końca nie zmogłem. Zwłaszcza że na następnej stronie zaczął się ciekawy paszkwil na ministra środowiska (A potem Szyszko pędził tę świnię do masarni przez całą wieś)… I zaraz po nim kolejna odsłona „Lapidariów” Kapuścińskiego.

Przyznam, że z Kapuścińskim mam pewien kłopot. Czytałem jeszcze w liceum „Cesarza” (olśnienie) i „Szachinszacha” (zachwyt) oraz drukowany jakoś wtedy w Wyborczej w odcinkach „Heban” (spory szok kulturowy). Z rozpędu zmogłem też część Lapidariów, po drodze stwierdziłem jednak, że to chyba nie to – i już jakoś do Kapuścińskiego nie wracałem. Ostatni kontakt miałem zatem z pisarstwem pressowego „dziennikarza wieku” jakąś dekadę temu, w czasach, gdy wiedzę o świecie miałem nikłą, a gust literacki raczej nieukształtowany. Jak to przeciętny licealista z klasy humanistycznej.

Od tego czasu nie wchodziliśmy sobie z Kapuścińskim w drogę – aż do dzisiejszego poranka, gdy na 13 stronie DF zobaczyłem tytuł Lapidarium VI: Słowa już nie uskrzydlają. Mając jako alternatywę kontynuację propagandówki o zezwierzęceniu mieszkańców Augustowa (jolka była już rozwiązana), zdecydowałem się czytać. Szoku tym razem nie było.

Była za to smutna konstatacja na temat znanej wszystkim psychologom (i sporej rzeczy niepsychologów) reguły autorytetu. Ludzi, którzy są w stanie krzyczeć publicznie, że król jest nagi, jest i zawsze było przeraźliwie mało – no, chyba że to nie ich król. Dlatego pod żadną szerokością geograficzną nie należą do rzadkości sytuacje, w których nad tekstami pełnymi banałów lub naiwnej egzaltacji pochylają się światłe głowy, udając lub wmawiając sobie zachwyt, który wypada odczuwać. W końcu zawsze przychodzi jakiś Gałkiewicz, którego rzecz nie zachwyca, niemniej zawsze można mu wmówić brak gustu lub ciemnotę. Przewaznie się udaje.

Tak czy owak, szóste „Lapidarium” porażało głębią obserwacji. Kawałki w stylu Sztuka, literatura przestały tworzyć wzorce, przykłady czy Piękno języka, jego kunszt, uroda – tracą znaczenie należały, łagodnie mówiąc, do bardziej sensownych – z banałami można dyskutować. Z potworkami logicznymi typu Postępy komunikacji ułatwiają łączność – już niekoniecznie. Oczywiście rozumiem, że dzieł wielkiego, świeżo zmarłego Polaka nikt nie będzie publikował pod tytułem „Humor z zeszytów”, niemniej jakoś ten gatunek literacki w trakcie lektury „Lapidarium” nieodmiennie przychodził mi do głowy.

Nawet kiedy w tekście pojawiają się spostrzeżenia niewątpliwie trafne (Pacyfik: kontakty na tym obszarze między regionami i kulturami są dużo starsze niż związki między Europą i Ameryką), czytelnika nie opuszcza wrażenie wtórności. Prawdy, które Kapuściński odkrywa, dawno już odkryto; drzwi, które wyważa, dawno otwarto.

W tekście bronią się głównie cytaty, te z Dąbrowskiej i te z Lelewela. I kilka z zadęciem zadanych pytań, na które Kapuściński nie zna odpowiedzi. Jak choćby to: Pascal, Kierkegaard, Sołowiow wadzą się z Bogiem. Kto dziś jeszcze wadzi się z Bogiem? Niemniej jeśli ktoś się chce dowiedzieć czegoś o świecie, polecam raczej Feynmana (ostatnio zgłębiam świetną „Przyjemność poznawania”) czy Hawkinga. Większość pytań, które Kapuściński i jemu podobni zadają nam i sobie na temat człowieka i jego kondycji, także już doczekała się naukowych, sprawdzonych odpowiedzi: zbiorczo zestawiają je „Samolubny gen” Dawkinsa i „Tabula rasa” Pinkera. Wystarczy otworzyć i czytać.

Niestety, w „Dużym Formacie” takich rzeczy w odcinkach nie drukują.

14 komentarzy

  1. Niestety. Bardzo ostrożnie używałbym określenia reportaż wobec tego tekstu o policjancie. Stawiam raczej na zlepek paru smutnych historii odpowiednio ubarwionych przez magika rzeczywistości wirtualnej, czyli pana redachtora Lizuta.

    Co nie zmienia faktu, że historie taka jak ta lub smutniejsze mogły się zdarzyć.

    Co do reszty, uhmmmm… może po prostu Tomek odpuść sobie? Jakoś to zupełnie kulawo wyszło. Nie, wcale nie dlatego że do Kapuścińskiego mam jakiś nabożny stosunek, ani dlatego że dopiero co był umarał (choć ten fakt łagodzi moje oceny prawie zawsze, z wyjątkiem sytuacji gdy zdychają wyjątkowe szuje, albo zbrodniarze, którzy zostawili po sobie cierpienia).

    Przeczytałem po prostu wcześniej co pan Jerzy Sosnowski napisał o Kapuścińskim (tutaj i tutaj) i ta Twoja pisaninina jawi mi się przy tym jako coś, za co jednak powinineś choć trochę się wstydzić. Takie mam wrażenie :/

  2. Tuje, powiem szczerze: gdyby nie pierwszy z tekstów, które linkujesz, ta notka pewnie by nie powstała. Jerzy Sosnowski był bodaj jedynym „mainstreamowym” dziennikarzem, który nazajutrz po śmierci Kapuscińskiego nie pisał o nim na klęczkach. A przynajmniej żadnego podobnego tekstu nigdzie wtedy nie widziałem.

  3. No ale popatrz jak to napisał pan Jerzy a jak to napisałeś Ty. Styl jakby inny, tam empatia, tu nonszalancja. A przecież można i druzgocącą krytykę bez tej zbędnej nonszalancji i lekceważenia napisać.

    Nie naśladuj złych dziennikarek i dziennikarzy z Wyborczej czy złego nowego zaciągu z Rzeczpospolitej. Nie musisz silić się na wszystowkiedzący styl żurnalistów z GiWi ani posługiwać się środkami językowymi do których sięgają (tfu!) Terlikowski, czy (tfu!) Zdort paskudzący łamy Rzepy.

    Można inaczej. Pan Jerzy mógł.

  4. He he, moralizatorstwo z dużym kwantyfikatorem kusi pozycją, w której stawia moralizującego. Dlatego chce się w nie wdepnąć. [to zakamuflowany kwantyfikator ode mnie – trzecie dno do tego pudełka]

    Miko
  5. Uważam, że źle podszedłeś do Lapidariów – lapidaria to forma jakby minibloga, w której Kapuściński wynotowywał sobie jakiwś cytaty lub własne przemyślenia. Ciężko je traktować jako jakiś obraz współczesnego świata. Natomiast jego książki reportażowe bronią się same.

    Co do artykułu w Slate czytałem go już kiedyś, wcześniej też w USA pare lat temu czytałem podobny tekst. Nie mogę stwierdzić czy Kapuściński fantazjował, ale wiem jedno nie jeden reporter amerykański mu zazdrościł, bo on nie siedział w hotelu w przeciwieństwie do amerykańskich reporterów tylko przebywał z ludźmi na pustyniu, w buszy, itd. stąd też się brała duża zawiść.

  6. Jakoś od początku domyślałem się, że z wiernością faktom u Kapuscińskiego nie najlepiej, niemniej artykuł w „Slate” mnie poraził. Absolutnie zgadzam się tu z jego autorami – prozy tak swobodnie podchodzacej do faktów nie godzi się nazywać reportażem. Inaczej co stoi na przeszkodzie uznania np. pierwszej części „Ferdydurke” za reportaż o sanacyjnej szkole?

    Co oczywiście w zaden sposób nie świadczy o jakości prozy Kapuścińskiego. Świadczy tylko o jakości jego warsztatu dziennikarskiego.

  7. @Tomek
    A ja czytając nie domyślałem się więc dlatego pytam.

    Miałem wrażenie, że to co pisał reportarze, że on rzeczywiście tam był, ryzykował życie, przedzierał sie przez granice.
    Oprucz tego atykułu w „Slate” jeszcze jeden czytałem anglojęzyczny ale nie moge go znaleźć.

    Powiem szczerze, gdyby to okazało sie prawdą, to mnie by było dużą wadą, że ktos udaje reportarzystę a zmyśla. Jepiej pisać miej efektownie a nie kłamać.

    >Jakoś od początku domyślałem się, że z wiernością faktom u Kapuscińskiego nie najlepiej, >niemniej artykuł w “Slate” mnie poraził. Absolutnie zgadzam się tu z jego autorami – prozy
    >tak swobodnie podchodzacej do faktów nie godzi się nazywać reportażem. Inaczej co stoi na >przeszkodzie uznania np. pierwszej części “Ferdydurke” za reportaż o sanacyjnej szkole?

  8. Czytajac te dyskusje, zaczynam odnosic wrazenie, ze autor (interesujacych) dywagacji o wolaczu posiada klucz do opisywania rzeczywistosci, ktorego zbywalo Kapuscinskiemu…

    A przy czytaniu roznych ksiazek Kapuscinskiego zawsze bylo dla mnie jasne, ze te teksty sa subiektywna, wybiorcza i obfitujaca w interpretacje relacja z przezyc i przemyslen autora. Tym bardziej mnie dziwi, ze Lysakowski tego nie dostrzegl lub to zapomnial.

    Fascynujaca (a czasem przerazajaca) jest ta gorliwosc wielu mlodych publicystow wolajacych o Cala i Swieta Prawde o Rzeczywistosci, bezkrytycznie dajacych sie „porazac” odbrazawiaczom z dolnej polki. Moze lektura ksiazek telefonicznych zdolna bylaby te zadze zaspokoic?

    scarlettohara
  9. Droga [scarlett], pozostając w poetyce scarlettowego westchnienia:

    Czy nie-autorka nawet dysertacji o spójniku (czyli droga nam [scarlett]) ma jakiekolwiek „uprawnienia” do dyskutowania o literaturze? Poza oczywiście pozycją amatorsko-dyletancką?

    Zaskoczyło mnie to droga [scarlett] tym bardziej, że Autor do osoby zmarłego pisarza nie odnosił się wcale, a tylko do tego co i jak tamten pisał. Nie przeszkodziło to jednak drogiej [scarlett] sięgnąć do argumentów godzących w osobę Łysakowskiego, a nie w to co na blogu Łysakowski był napisał.

    Jak już po długich badaniach odnajdziesz droga [scarlett] w notce Autora jakieś odniesienia do osoby pisarza bezpośrednie (a nie te wypływające z tego co i jak pisał), to proszę bardzo, uznam, że będziesz mogła swoich „argumentów” używać – na zasadzie słusznej samoobrony. Nawet jednak wtedy będzie mnie to dziwiło niepomiernie, bo nie dalej jak pół roku temo to przecież [scarlett] przekonywała nas, że jest dwóch Baumanów, pilnując, by się broń boże osoba z dziełem nie pomieszała. Jak widać jednak pamięć u [scarlett] krótka. Ta ułomność może być jednak (i będzie) darowana, wziąwszy pod uwagę mocno absorbujący siły umysłowe przedmiot badań i zarobkowania drogiej nam [scarlett].

    Mimo wszystko to bardzo smutne.

  10. Badam wnikliwie. I coz widze? Krytyke zlosliwa, wybiorcza i nieadekwatna. Dwa pierwsze przymiotniki autor zawdziecza temu, ze oparl sie na jednym, moim zdaniem, najslabszym, tekscie Kapuscinskiego i, jak sam pisze, nie pofatygowal sie zajrzec to tych waznych ksiazek (lub przynajmniej za wazne uwazanych). O nieadekwatnosci jest w moim poprzednim komentarzu.

    Badam dalej. Byc moze autor wie skadinad, jak literatura powinna opisywac swiat. Aby sie o tym przekonac, zagladam na dostarczona przezen zakladke z dorobkiem. I dostrzegam publikacje na temat waskich a wyspecjalizowanych wycinkow rzeczywistosci. Umiejetnosc napisania kompetentnie czegos o wolaczu, muszkach owocowych, Wielkim Wybuchu czy neutrotoksynach – niewatpliwie cenna i na podziw zaslugujaca – nie daje jednak w moim mniemaniu legitymacji do autorytatywnego wypowiadania sie o tym, jak kompetentne swiata opisanie powinno wygladac (mozna lubic lub nie rozne sposoby, Lysakowski wszakze dazy do uogolnien typu „krol jest nagi” i ocen niemal moralnych „jakosc warsztatu dziennikarskiego”).

    Nie wiem, gdzie [tuje] widza atak ad personam. Ja wszak twierdze, ze ani jakosc spisanych argumentow ani niezalezny autorytet autora z innych dziel jego wynikajacy nie usprawiedliwiaja radykalnie miazdzacych wnioskow. Dla mnie Kapuscinski pozostaje autorem tekstow pomagajacych rozumiec swiat – pomimo „Lapidariow”. Dzieki swojemu warsztatowi.

    scarlettohara
    1. Umiejetnosc napisania kompetentnie czegos o wolaczu, muszkach owocowych, Wielkim Wybuchu czy neutrotoksynach – niewatpliwie cenna i na podziw zaslugujaca – nie daje jednak w moim mniemaniu legitymacji do autorytatywnego wypowiadania sie o tym, jak kompetentne swiata opisanie powinno wygladac

      A co robią krytycy literaccy, którzy często nawet o muszkach nie potrafią nic sensownego napisać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *