Koń by się uśmiał, czytając konkluzje niektórych badań amerykańskich psychologów, nawet tych publikowanych w najbardziej prestiżowych czasopismach. I to nawet abstrahując od ich zwykle dość poważnej tematyki: badanie, przez które, gdybym był koniem, niechybnie umarłbym dziś ze śmiechu, dotyczyło depresji wśród dziewcząt.

Pewna amerykańska psycholożka z University of Missouri-Columbia nazwiskiem Amanda Rose przez pół roku badała dzieci między 9 a 15 rokiem życia, obu płci. Przebadała wszystkiego 813 osobników i zaobserwowała pewną korelację (dotyczącą jednak tylko dziewcząt) między depresją a ilością czasu spędzaną na rozpamiętywaniu własnych problemów z przyjaciółkami. Korelacja na zdrowy rozum łatwa do wyjaśnienia w kategoriach neuro- i socjobiologicznych: ponieważ (o czym świadczą setki badań, opisanych choćby w kultowej „Płci mózgu”) kobiety generalnie mają większą tendencję do rozmawiania, także z innymi kobietami, o emocjach i związanych z nimi problemach (faceci raczej nie wypłakują się sobie w rękawy), jasne jest, że kobiety (także te młode i bardzo młode), które te problemy mają większe (a depresja lub to, co do niej prowadzi, to jednak nie byle kłopocik), będą na ich temat dyskutować z przyjaciółkami więcej, niż ich rówieśniczki, które tylu stresów w życiu nie doświadczają. Tylko że badanie prowadzące do takich wniosków, trudno byłoby nazwać przełomowym. I jeszcze trudniej byłoby zainteresować nim jakiekolwiek media.

Jaki wniosek wyciągnęła zatem ze swego badania pani Amanda Rose? Ano taki, że rozmawianie z przyjaciółkami o problemach zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia u dziewcząt depresji. Teza karkołomna, ale jakże medialna. Nic to, że wnioskowanie z czystej korelacji wbrew wiedzy zgromadzonej przez pokolenia psychologów i zdrowemu rozsądkowi, każdemu, kto liznął choć trochę metodologii, wydać się powinno minimalnie choćby podejrzane. Amerykańscy ( i nie tylko) dziennikarze nie mają przeważnie pojęcia o metodologii. Trudno się więc dziwić, że opublikowany w ostatnim numerze „Developmental Psychology” artykuł już wywołał za oceanem gorącą dyskusję – a wydaje się, że najlepsze dopiero przed nami.

A teraz wyobraźmy sobie amerykańską nastolatkę, której nie do końca układa się w szkole czy w związku z chłopakiem. I wyobraźmy sobie jej rodziców, którzy, zapoznawszy się z rewelacjami pani Rose, pełni najlepszych intencji i troski o zdrowie psychiczne córeczki… zabraniają jej rozmawiać o tym nie-układaniu-się z najlepszą przyjaciółką. Albo, jeśli jeszcze na to czas, w ogóle zabraniają jej posiadania przyjaciółki… Chcielibyście być w jej skórze, gdy dorośnie?

Nawiasem mówiąc, opublikowane niedawno wyniki innych badań, którym znacznie bardziej ufam, gdyż pochodzą „Biological Psychiatry”, niedwuznacznie łączą przynajmniej jeden z rodzajów kobiecej depresji – PMDD – z występowaniem pewnego wariantu genu kodującego receptor estrogenowy alfa (ESR1). Środowiskowo nastawionych psychologów i psychoterapeutów to oczywiście pewnie nie przekona i dalej będą leczyć PMDD próbami uzdrowienia relacji z którymś z rodziców lub rozwiązania kompleksu Elektry. I dalej produkować parabadania, mające skłonić mniej rozgarniętych do uczęszczania do ich gabinetów i rozstawania się w nich z nadmiarem pieniędzy.

11 komentarzy

  1. Tak z ciekawości: czy z ostatniego akapitu mogę wywnioskować, że uważasz w ogóle skuteczność psychoterapii za zerową (czy też równą skuteczności tak czy inaczej zabliźniającego rany czasu)? Czy też mówisz konkretnie o leczeniu PMDD?

    idrillo
  2. Idrillo, nie neguję skuteczności niektórych rodzajów psychoterapii w leczeniu niektórych rodzajów zaburzeń, np. terapii poznawczo-behawioralnej w leczeniu fobii. Sęk w tym, że większość chorób psychicznych (z depresją na czele) ma – i dziś to wiemy – podłoże przede wszystkim neurochemiczne. Oczywiście można leczyć psychoanalizą depresję, podobnie jak można nią leczyć cukrzycę czy raka, niemniej skuteczność takiej terapii w metaanalizach wydaje się porównywalna. Jeśli jakiejś substancji (czy to insuliny, czy serotoniny) po prostu w organizmie nie ma, nie przybędzie jej od samego gadania. No, chyba że na skutek efektu placebo – tylko że psychoterapia wściekle próbuje udowodnić, że jest czymś więcej niż samym placebo.

  3. Chyba jednak nie do końca. Jeżeli owej substancji brakuje w organiźmie z powodu fizycznych zaburzeń w jej produkcji (jak niedoczynność gruczołów chociażby) to i owszem – jedynie pigułu pomogą. Ale jeżeli brak po prostu stymulacji – może da radę bez farmakologii? Mimo, że poruszam się w nieznanych mi obszarach (normalnie jestem programistą) jakoś nie jestem przekonany, źe piguła jest dobra na wszystko.

    Tomasz
  4. Hehe… No tak, cóż za wspaniały przykład wnioskowania… Niestety tego typu „rewelacyjne odkrycia” dokonywane są w USA także w innych dziedzinach nauki… (O wyprawie do wnętrza Ziemi już nie wspomnę)

  5. Słusznie spostrzeżenia. Nie cierpię tak dalece idących błędów w interpretowaniu zależności (korelacji) w badaniach aspirujących do naukowych. ❗
    Faktycznie, w Stanach jest sporo tego rodzaju przykładów, kiedy pogoń za popularnością medialną kolosalnie wypacza sens wyciąganych wniosków. I gdyby to jeszcze nie miało wpływu na osoby których to dotyczy (wspomnieni rodzice) to byłoby świetnie. Ale wpływ ma, i śą to z reguły reakcje przesadne (nieadekwatne) 🙁

  6. Z moich prywatnych badań wynika, że większość samobójców w Polsce je chleb na śniadanie, w związku z czym proponuje ograniczyć sprzedaż chleba w Polsce, i dzięki temu ograniczymy ilość prób samobójczych.

    A na poważnie, bardzo fajny artykuł.

  7. Swoją drogą sposób myślenia Tomka Łysakowskiego może jest równie absurdalny co owe pomysły pani Rose.

    cite=”lysakowski”>
    Sęk w tym, że większość chorób psychicznych (z depresją na czele) ma – i dziś to wiemy – podłoże przede wszystkim neurochemiczne.

    Zgadza się… jak by nie patrzeć wszystko wydaje sie mieć podłoże neurochemiczne. Niestety to jest prosta droga do nadużywania Prozacku, jeśli nie doda się do tego ze na większość procesów neurochemicznych ogromny wpływ ma nasze nastawienie emocjonalno-poglądowe. Zarówno na ich wytwarzanie jak i samointerpretacje.

    William
  8. Dla Hitlera głównym ZŁEM tego świata są ŻYDZI, zaś dla LEWAKÓW ludzie WIERZĄCY.

    A najciekawsze w tym wszystkim jest to… że Hitler, podobnie jak prorocy LEWACCY, głosił… że jego głównym celem jest WALKA z największym ZŁEM tego świata, oraz walka o POKÓJ na świecie!

    Jedyna RÓŻNICA miedzy WAMI jest taka, że Hitler WIDZIAŁ główne ZŁO w ŻYDACH, zaś wy, LEWACY, w ludziach WIERZĄCYCH.

    (Bo niewyobrażalne ZŁO skryte za pieknymi i chwytajacymi za serca HASEŁKAMI (szatańska metoda kupowania „cukiereczkami” serc i dusz ludzi naiwnych, głupiutkich, wrażliwych)… zostało zrodzone właśnie z tych CHORYCH i utopijnych ideii.)

    Zez
  9. Psychoterapia? Do budowy mostow wystarcza fizyka Newtona, choc moznaby je budowac lepiej przy pomocy teorii wzglednosci.

    Ale metodologicznie rzeczywiscie klasyk, he he. Prawie jak korelacja efektu cieplarnianego z iloscia statkow pirackich.

    Miko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *