W psychologii społecznej od lat przyjmuje się za pewnik, że zdarzają się sytuacje, w których statystyczny, nie wykazujący cech psychopatycznych Smith, Schmidt czy Kowalski może się dopuścić względem innych ludzi najbardziej odrażających czynów. Zwykle po spełnieniu kilku warunków, które nie stanowią tajemnicy przynajmniej od czasów procesu Eichmanna, a które jednocześnie do dziś pozostają na tyle atrakcyjne (mieszanka zaskoczenia i przemocy robi swoje) dla czytelnika, że żadna poświęcona im publikacja na rynku nie zginie. Zwłaszcza, gdy nad apokaliptycznym tytułem „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?”, pojawi się na niej nazwisko Philipa Zimbardo.

Jeśli ktoś nie wie, Zimbardo to popularny amerykański showman tudzież psycholog, znany światu z właściwie jednego tylko badania: więziennego eksperymentu stanfordzkiego. Badania równie sławnego, co kontrowersyjnego, i to nie tylko ze wzgledów etycznych: do dziś nie milkną zastrzeżenia co do jego rzeczywistej wartości naukowej. Badanie ograniczało się bowiem do małej próbki (24 osoby), nie zostało przeprowadzone do końca, zaś jego wyniki nigdy nie zostały opublikowane w naukowym czasopiśmie recenzowanym (za to szeroko rozpromowane w napisanym przez Zimbardo raporcie do Kongresu USA i w podręczniku do psychologii). Na dobrą sprawę, nawet gdyby pominąć kwestie etyczne, trudno wyobrazić sobie dziś zaprojektowanie eksperymentu, który mógłby sfalsyfikować twierdzenia Zimbardo. Co zresztą samo w sobie wcale nie świadczy o tym, że twierdzenia te są nieprawdziwe (doniesienia takie jak te z Abu Ghrarib są dla wielu wystarczającą rekojmią prawdziwości tez o szatanie tkwiącym w każdym z nas, który tylko czeka na sytuację, która go wypuści) – tylko o tym, że trudno (w przeciwieństwie np. do równie medialnych, a o niebo rzetelniejszych badań Milgrama nad wpływem autorytetu) uznać je za naukowe.

Ale czas płynął, a Zimbardo wkrótce został autorem skądinąd świetnego podręcznika, na którym wychowały się pokolenia psychologów, co zresztą prędzej czy później musiało się odbić na percepcji jego eksperymentu i gotowości badaczy do niekwestionowania jego wyników. Ostatnio zaś postanowił wrócić do korzeni. „Efekt Lucyfera” to analiza tego, co amerykańscy żołnierze robili w Abu Ghrarib przez pryzmat tego, co Zimbardo i jego więźniowie robili w Stanfordzie. Na ile według mnie trafna, przekonacie się, słuchając rozmowy, jaką odbyłem w piątek w TOK FM z Hanną Zielińską:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *