Bezrobotny w Polsce jest według statystyk co piąty obywatel (gdyby doliczyć bezrobotnych ukrytych np. w rolnictwie, to może nawet co trzeci) – wielka to zatem siła polityczna i każdy z kandydatów na prezia jakoś o jej względy zabiega, obiecując sile, że jak dojdzie do władzy to ją zlikwiduje (nigdy jednak nie pytając siły, czy w ogóle chce być likwidowana). Metod likwidacji tyle co kandydatów: jedni chcą to robić podnosząc podatki i zasiłki, inni zmniejszając je; niektórzy sądzą, że wystarczy pomajstrować przy wieku emerytalnym, jeszcze inni uważają, że sprawę załatwi wysłanie Żydów na Madagaskar i zamknięcie granic. Na tym tle na oryginalny pomysł wpadła Henryka Bochniarz z PD. Wykombinowała, że należy po prostu się umówić. Że nie ma bezrobocia. Naprawdę.

Kandydatka na prezydenta Henryka Bochniarz zaproponowała w poniedziałek zawarcie umowy społecznej w celu walki z bezrobociem – „największym polskim problemem”. Według niej, umowa powinna zacząć być realizowana w 2006 roku, a w pracach nad jej kształtem uczestniczyć powinni m.in. przedstawiciele organizacji pozarządowych, związków zawodowych, organizacji przedsiębiorców, liderzy samorządowi i eksperci. (PAP)

Ważne oczywiście, kto się umówi: nie każdego słowa mają moc sprawczą. Bochniarz chce się umawiać z 22 osobami, w tym z Kwaśniewskim (bo prezio), Wałęsą (bo noblista), Religą (bo chirurg), Belką (bo premier) i Cimoszewiczem (bo potrafi jak nikt przekształcać rzeczywistość słowami i oświadczeniami).

Radosnemu umawianiu się wróżę sukces. W końcu pieniądze, praca czy bezrobocie to postmodernistyczne konstrukty społeczne, co może potwierdzić wielu filozofów i intelektualistów chcących głosować na PD. W innym konstrukcie, w wyborach.

Prawda tymczasem jest brutalna (niestety w Polsce nikomu poza Korwinem przez gardło nie przejdzie): nie pracują ci, co nie potrafią (bo Bozia umiejętności i rozumu poskąpiła; nazwijmy ich idiotami) lub nie chcą (bo wysokie zasiłki i milutka opieka socjalna). Nie-idioci i nie-lenie, nawet jak przypadkiem robotę stracą, prędzej czy później i tak ją legalnie lub na czarno znajdą, jak nie w Polsce to w Anglii, w Szwecji lub w Reichu.

Z idiotami nic się nie zrobi, lecz utrzymywać ich powinien nie budżet państwa, tylko organizacje charytatywne czy Kościoły. W ostateczności rencina z ZUS-u, ze składek tych, co nie wierzą w sensowność doboru naturalnego.

Leniom wystarczy zlikwidować zasiłki i pomoc socjalną, a pracę znajdą. I bezrobocie zniknie.

Pytanie, z czego będzie wtedy żyła armia pierdzistołków z urzędów pracy i członków komisji do walki z bezrobociem?

Bochniarz o umowie elit
Franz o walce 17 tysięcy urzędników

18 komentarzy

  1. Retoryka walczacego liberalizmu (wypisana gruba czcionami), zreszta nie tak odmienna od retoryki propagandowej przed-kapitalistycznej. Uszami cieknie banal za banalem.

    Tyle, ze problem bezrobicia naprawde istnieje i nie rozwiaze go ponizanie tych, ktorzy sobie nie radza. A to dlatego, ze to czysty rachunek ekonomiczny, nie? W tej pro-kapitalistycznej re-edukacji i re-socjalizacji zapomina sie ludziom przypominac, ze z definicji nie wszystkim w kapitalizmie moze sie udac (bo start, bo srodki odziedziczone, bo przywileje, itp.) i na sukces jednego musi pracowac (albo nie pracowac) dziesieciu innych. Niewidzialna reka rynku, albo kto tam stoi za sterem, trzyma jednych za pysk, a innych kopie w dupe do przodu. Juz Kalwin to dostrzegl i zrobil z tego wartosc religijna. A Polacy nadal wierza w tandetne haselka promocyjno-ideologiczne. Moze by nas tak na protestantyzm nawrocic?

    srebrny_olowek
  2. >Uszami cieknie banal za banalem.

    Świat nie jest tak skomplikowany, jak się niektórym, nie tylko zresztą socjalistom, wydaje. Zwłaszcza, że rządzą nami nie Hawkingowie czy Wittgensteinowie, lecz prości – choć sprytni – ludzie w typie Busha, Kwacha czy Kaczora.

    Jak widzę pomysł umowy czy komisji, która będzie ją wypracowywała, z daleka czuję zapach kasy płynącej z Brukseli dla zasiadających w komisji krewnych i znajomych naszych królików. Nie wydaje mi się, by jakiemukolwiek bezrobotnemu za sprawą ich posiedzeń się polepszyło, zwłaszcza że wysokie bezrobocie to dla polskich biznesmenów (a co za tym idzie, i będących na ich utrzymaniu polityków) świetny biznes: obniża realne koszty pracy i sprawia, że rośnie przyzwolenie społeczne na traktowanie pracujących jak głupich wołów roboczych. Wołów, które oprócz tego, że harują za grosze (co wynika z pozornej nadpodaży siły roboczej), to jeszcze swoimi podatkami utrzymują mrowiska nierobotnych larw i legiony obsługujących ich w urzędach trutni.

    Uff, ale mi wyszła metafora!

  3. No świetnie, świetnie. A jeśli tych organizacji charytatywnych i kościołów nie starczy, to co? Jesteś zwolennikiem eutanazji osobników intelektualnie nieprzystosowanych? 😉

    Gość: Solaris, nat-dzi.aster.pl
  4. Chciałbym założyć własną firmę. Niestać mnie jednak na pierdolony haracz dla ku*** ZUSu. Czy jestem leniem czy idiotą?

    A W IRAKU WYSADZAJĄ SIĘ PIŁKARZE :o)
    religiapokoju.blox.pl

    alkud
  5. Solaris: Czy wpłacasz całe swe zarobki na głodujące dzieci w Afryce? A jeśli nie, czy to oznacza, że jesteś za ich eutanazją?

    Alkud: ty jesteś ofiarą tego systemu, który stworzyli nasi politycy i urzednicy w wiadomym, biznesowym celu.

  6. no cóż ekonomia ma trochę inną teorię na temat bezrobocia niż „lenistwo”

    w jedym się zgodzę – problem leży w systemie, w prawie – ale czemu się dziwić, nasi posłowie wcześniej też niektórzy byli bezrobotni a teraz robią prawo o prawie, o medycynie i o ekonomii – hahaha
    a przykład z życia:
    w polsce żeby założyć spółkę z.o.o. należy mieć kapitału 50 tys. pln, w wielkiej brytanii 10 funtów od wspólnika
    to taki przykład pomijający choćby świetny zus

    arvata
  7. Zapomniałeś dodać, że interes jednostki jest większości przypadków sprzeczny z interesem społeczeństwa. Jeśli umrzesz nieubezpieczony to problem twojej rodziny, nie państwa. Ale jak jesteś płatnikiem ZUS jesteś problemem całego społeczeństwa. Dlatego, że twoich pieniędzy wpłacanych na ubezpiekę nie ma! I wtedy społeczeństwo płaci za twoją śmierć.
    wyborcza.bo.pl

    andrzy
  8. >Zapomniałeś dodać, że interes jednostki jest większości przypadków sprzeczny z interesem społeczeństwa.

    Tak, na to wpadli już twórcy teorii gier. Niestety, to sposób patrzenia na krótką metę. Długofalowe interesy jednostek i społeczeństwa są zbieżne: opłaci mi się wyciąć drzewo i jeździć samochodem do pracy, lecz jeśli wszyscy tak postąpią, dwutlenek węgla osiągnie takie stężenie, że będzie masakra. Pielęgniarki, kolejarze, górnicy chcą przywilejów emerytalnych, większych wypłat i emerytur – tylko ktoś musi na to wszystko płacić, a jak zapłaci, będzie miał mniej. Ba, więcej ludzi wtedy ubożeje, niż się bogaci, jako że większość pieniędzy w budżecie jest rozkradana bądź marnotrawiona, gdy tymczasem zainwestowane przyniosłyby realny zysk… Et caetera, et caetera. Państwo biednieje, biednieją też obywatele.

    Jak dowodzi Matt Ridley w pracy „O pochodzeniu cnoty”, wcale tak być nie musi. Kierowane rachunkiem ekonomicznym ludzkie społeczności powstały w sposób naturalny na długo przed narodzinami państwa i miały się doskonale, póki nie zaczęły ich dusić coraz wyższe podatki, pseudoubezpieczenia czy koszty pracy…

  9. Rozumiem, ze w tamim wypadku proponujesz rozwiązanie państwa i puszczenie ludzi samopas i jesteś pewny, że łbów sobie nie pourywają. Gratuluje utopijnego myślenia.

    Gość: , 193-0-79-156.noname.net.icm.edu.pl
  10. Trafna obserwacja, choć retorycznie nieczysta (przejaskrawienie). Otóż wpłacam część moich zarobków na ww. dzieci (w Afryce), gdyż z moich podatków opłacana jest (m. in.) polska składka na ONZ, a także okazjonalne rządowe wybryki charytatywne.
    Piszesz, że świat jest prostszy, niż to się socjalistom wydaje. Otóż ponownie się z Tobą zgadzam i widzę dwie – i tylko dwie – możliwości:
    * albo społeczność wspomaga osoby niezdolne do tworzenia wartości dodatkowej (forma do uzgodnienia: renty, dodatki do emerytur, „zasiłki dla bezrobotnych” będące u nas formą pomocy społecznej dla dorabiających w szarej strefie, programy aktywizacji zawodowej, resocjalizacja), albo
    * dokonujemy ich eutanazji: aktywnej lub pasywnej. To drugie oznacza po prostu, że pozwalamy im umrzeć; jest to mniej humanitarne, za to lepiej wygląda w TV.
    Unikam tu zajęcia pozycji etycznej; niech każdy powyższą alternatywę sądzi swoją etyką.

    Gość: Solaris, nat-dzi.aster.pl
  11. No, ale skoro proponujesz tylko „puszczenie polityków i _nadwyżkowych_ urzędasów w skarpetkach”, to oczywiście się zgodzę. Nawet Cimoszewicz by się zgodził ;-ppp
    Clue w powyższym zdaniu to oczywiście słowo „nadwyżkowych”.
    Ach, należy dodać, reprezentuję tu poglądy sprzeczne z moim interesem ekonomicznym ;-))

    Gość: Solaris, nat-dzi.aster.pl
  12. Wiem, liberalny populista zaraz ze mnie wyjdzie. Ale nie mogę się powstrzymać.

    Nie chcę rozczarowywać, ale nikła jest szansa, że kasa, którą nasz kraj wpłaca na głodujące dzieci rzeczywiście do nich dociera w jakiejkolwiek formie. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że lokalny prezydent przesiądzie się za nią do nowej limuzyny. Cóż, c’est la vie, jak mawiają obywatele byłych kolonii francuskich.

    Poza tym jednak zgadzam się, że powolne umieranie z głodu gorsze jest od szybkiej eutanazji, choć wydaje mi się, że trochę wyolbrzymiasz moje tezy. Po pierwsze w artykule nigdzie nie pisałem, że należy odcinać od zasiłków czy rent ludzi niepełnosprawnych, poszkodowanych etc., tylko tych, którzy mając (czego faktycznie jednak nie uściśliłem, przepraszam) sprawne dwie ręce, dwie nogi i umysł z jakichś powodów nie chcą lub nie potrafią znaleźć sobie zajęcia. Takie odcięcie na pewno nieźle by i jednych i drugich zmotywowało: głód do niejednego człowieka popchnie, nawet do pracy. Tak czy inaczej myślę, że zasada laissez faire i żółte (bo na razie jest czerwone) światło dla sprawdzonego już w naturze doboru naturalnego to wcale nie takie złe rozwiązania.

    Wiem, kontrprzykładem jest tu Afryka, gdzie mnóstwo ludzi głoduje bez szansy na pracę… Tylko że w moim mniemaniu jej mieszkańcy sami sobie na to pracują mnożąc się niemal bez opamiętania. Zdarzyło mi się studiować światowe statystyki przyrostu naturalnego i przyrostu PKB. Wychodzi z nich, że ile byś pieniędzy i jadła nie wpompował (przy założeniu, że w ogóle docierałyby do potrzebujących), przy tej dynamice obu wzrostów nie jesteś w stanie doprowadzić do sytuacji, w której PKB będzie dłuższy czas przyrastał w tempie szybszym niż liczba ludności – a co za tym idzie, nie będzie przejadany, tylko inwestowany.

    Tymczasem jednak jeżeli już ktoś musi przejadać lub przepijać moje podatki, wolałbym by robiło to Bogu ducha winne dziecko w Afryce, a nie demolujący mi ulice górnik, który dostanie za to o kolejny tysiąc większą wcześniejszą emeryturę, czy wiecznie spragniony pan spod budki z piwem 🙂

  13. Mimo przemożnej potrzeby polemicznej, nie mogę się z Tobą nie zgodzić 😉 Zauważam jednakże – co proszę odpowiednio skomentować – iż obecnie niepełnosprawność coraz mniej polega na posiadaniu mniejszej niż genotyp przewiduje ilości rąk i nóg, a raczej na umysłowej niezdolności do uczestniczenia w wyzwaniach świata współczesnego(*). I niedługo może okazać się, że 20% populacji (a szczególnie populacji Polski) jest niezdolnym do jakiejkolwiek _przydatnej_ pracy…
    (*) Mam znajomego pi-arowca, karła. Zaawansowany kapitalizm dał mu szansę, jakiej nie miałby nigdy w dziejach – i niech ktoś mi powie, że kapitalizm jest zły ;-))

    Gość: Solaris, nat-dzi.aster.pl
  14. Boję się, że z tymi 20 procentami to masz rację, tylko że nie bardzo jestem w stanie wymyślić coś, co pozwoli ludziom z tym się uporać.

    Słyszałem kiedyś o jakimś amerykańskim stowarzyszeniu nałogowych telewidzów, którzy wpadli na pomysł, że należy im płacić za to, że całymi dniami leżą przed telewizorami. Argumentowali, że przecież oglądają reklamy, a potem konsumują reklamowane produkty, dzięki czemu mają swój udział w wypracowywaniu PKB. Może to jest jakieś rozwiązanie…

    A na poważnie: umysł ludzki jest niesamowicie plastyczny i nawet w podeszłym wieku jest się w stanie uczyć i aktywnie pracować – musi mieć jednak motywację. A tę współcześnie jesteśmy w stanie w ludzi pompować, zarówno programami NLP (ucząc technik radzenia sobie z rzeczywistością), psychoterapią poznawczo-behawioralną (pokazując nowe cele i sposoby ich realizacji), czy wreszcie – co według mnie najbardziej jest skuteczne, bo i najlepiej sprawdzone – specyfikami wpływającymi na gospodarkę dopaminą w mózgu. Należą do nich niektóre antydepresanty, kokaina, amfetaminy oraz leki wzmacniające wolę nowej generacji – jak sprzedawany od lat w USA ritalin.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *