W trakcie lektury poprzedzającej złożenie podpisu, znalazłem we wspomnianym liście taki oto fragment:

Proponowane represyjne metody wychowawcze (…) nie rozwiążą żadnego z problemów polskiej szkoły (…). Grożą ponadto – jak pomysł tworzenia klas dla dzieci „zdolniejszych” i „mniej zdolnych” – wprowadzaniem i pogłębianiem podziałów, stygmatyzacją i wykluczaniem.

Zdziwiło mnie to niepomiernie. Dla mnie Giertych ministrem być nie powinien z tych samych powodów, z których Hitler nigdy nie powinien był zostać kanclerzem. Ludziom opetanym nienawiscią (bez wzgledu na to, czy to nienawiść do Żydów, czy do gejów, ateistów i feministek) władza nie służy. Nie ma potrzeby dodawać tu stwierdzenia, że pan Roman chce bić dzieci w szkole, bo akurat o tym wcale się nie rozgaduje. Gdyby zresztą nawet sie rozgadywał, nie byłoby to specjalnie naganne, zważywszy, że te dzieci, których bicie wchodziłoby w grę, i tak najczęściej same tłuką się, gdy tylko nadarza się okazja, zaś poza szkołą regularnie są maltretowane przez policję, ilekroć zapragną w twórczym dążeniu do autoekspresji zdemolować jakąś Starówkę.

Z punktu widzenia naszego rozwoju społecznego to, czy w dzieciństwie od czasu do czasu dostaniemy od rodziców w skórę (powtarzam: od czasu do czasu, bo regularne katowanie każdego jest w stanie złamać bądź skrzywić psychicznie), a od nauczyciela linijką po łapach, tak naprawdę nie ma znaczenia. Nie staniemy się od tego ani lepsi, ani gorsi (zgadzam się, że mitem jest mówienie o tym, że kary czegoś dzieci uczą – zaobserwowane w przyrodzie zjawisko warunkowania behawioralnego dotyczy kar i nagród o znacznie większym natężeniu, niż zwykły klaps. Szczury do badań głodzi się, aż stracą jedną czwartą masy, dopiero wtedy zaczynają wydajnie się uczyć), tymczasem ktoś, komu zaszliśmy za skórę, bez wątpienia sobie ulży. A przecież to zemsta była powodem wprowadzenia w różnorakich kodeksach kar wszelakich – prawo karne powstało po to, by ludzie nie mścili się na własną rękę, nakręcając spiralę przemocy, a nie po to, by resocjalizować (swoja drogą, resocjalizację można określić chyba największym mitem XX wieku, większym chyba nawet niż komunizm). Szkoły też powstały po to, żeby uczyć, a nie po to, żeby dzieci miały gdzie miło czas spędzać.

Jeszcze większą bzdurą jest to, co napisano w liście o specjalnych klasach dla zdolniejszych dzieci. To właśnie w momencie, gdy w jednej klasie znajdą się dzieci bardziej i mniej zdolne, zaczynają rodzić się podziały i frustracje. To wtedy zaczyna się stygmatyzacja i wykluczenie, czasami tych mniej, czasami tych bardziej zdolnych. Najłatwiej zaś z tym wszystkim poradzić sobie po prostu izolując tych uczących się lepiej od tych uczących się gorzej. Na najbardziej podstawowym poziomie wystarczy po prostu oddzielić dziewczynki (z natury pilniejsze) od chłopców (z natury większych urwisów). Badania naukowe nie pozostawiają wątpliwości co do korzyści z takiego kroku:

W 2001 roku Australijczycy skończyli badanie 270 tys. studentów. Ci, którzy uczyli się w szkołach jednopłciowych, osiągali na studiach wyniki o 15-20 proc. lepsze niż ich koleżanki i koledzy po szkołach koedukacyjnych, a sama nauka sprawiała im więcej przyjemności. Lepsze wyniki w testach osiągają także uczniowie jednopłciowych szkół brytyjskich publicznych i amerykańskich katolickich. W badaniach prowadzonych na zlecenie Narodowej Fundacji Badań nad Edukacją porównywano efekty osiągane przez dzieci uczące się w tym samym typie szkół (tylko publiczne albo tylko prywatne). To ważne, bo przeciwnicy jednopłciowej edukacji powtarzają, że lepsze wyniki uczniów i absolwentów szkół jednopłciowych są związane z tym, że pochodzą oni z zamożnych rodzin, więcej inwestujących w edukację. [źródło: lewicowe Wysokie Obcasy]

Dzieci mniej zdolne mają mniejsze szanse ściągnąć na siebie uwagę nauczyciela. Na lekcjach zostawia się je samym sobie, a jeśli próbują zabrać głos, są traktowane protekcjonalnie lub po prostu ignorowane. Z różnych kierunków docierają do nich wtedy informacje, że są gorsze i tym samym narasta wewnętrzny dysonans (każdy człowiek bowiem daży w zyciu do utrzymania pozytywnego obrazu siebie). Ten dysonans mniej zdolne dzieci redukują sobie prześladując dzieci zdolniejsze, przezywając je „kujonami” czy „lizusami”, nierzadko bijąc. Zważywszy, że mniej zdolni w przeciętnej klasie maja przewagę liczebną, los bardziej zdolnych nie jest w szkole do pozazdroszczenia. O ile oczywiście się nie dostosują, co zresztą dość ochoczo czynią.

Takie dostosowanie rzadko przebiega w kierunku pożądanym przez dorosłych. Z badań wynika, że jeśli dzieci z klasy średniej znajdą się w klasie z dziećmi z marginesu, bynajmniej nie wyciągną tych dzieci na prostą, za to prawdopodobnie same wejdą na drogę przestępczą. Zło jest bardziej atrakcyjne od dobra, także wśród dzieci, o czym wiedzą biedacy gotowi zapłacić każde pieniądze, byle tylko ich dzieci trafiły do szkół innych, niż oprychy z osiedla.

Klasy łączone nie tylko zatem nie pomagają dzieciom mniej zdolnym, ale i – to chyba podstawowy zarzut – upośledzają rozwój dzieci uzdolnionych. Dzieje się tak, ponieważ dzieci zdolne w takich klasach czują się wręcz zmuszone udawać głupsze, by uniknąć ostracyzmu mniej utalentowanych rówieśników. Przy tym zwykle brakuje im w takim środowisku wystarczającej stymulacji intelektualnej, co sprawia, że ich talent rozwija się znacznie wolniej, niż teoretycznie mógłby, czasami wręcz nie rozwija się wcale. Wyżej omówiony model edukacji promuje więc nie wychylanie się i miernotę, przeto nic dziwnego, że ukochali go ceniący sobie równość w każdej dziedzinie Polacy.

Tymczasem ludzie różnią się między sobą ze względu na rozmaite cechy. Jasne jest, ze nie powinni być z tego względu dyskryminowani, co jednak nie znaczy, że mają być wszyscy traktowani dokładnie tak samo (np. przechodząc dokładnie identyczny proces edukacyjny). Nie znaczy również, że przez całe życie mają się męczyć w swoim towarzystwie. Jedne dzieci czytają książki, inne grają w piłkę i chodzą na mecze, jeszcze inne po tych meczach demolują ulice. To zupełnie inne światy, zmuszanie zaś ich członków do koegzystencji w tych samych klasach to niepotrzebne mnożenie cierpienia. Niepotrzebne, bowiem tak jak nie uczynimy ze wszystkich sportowców, tak też nie uczynimy uczonych. Dlatego pozwólmy dzieciom rozwijać talenty, które dała im natura. Niech przyszli sportowcy bawią się z przyszłymi sportowcami, a przyszli naukowcy z przyszłymi naukowcami – tym lepiej w przyszłości będą się sprawdzać w tym, co postanowią robić.

Dyskusję o tym, czy należy integrować w klasach dzieci różnej płci i o różnym poziomie zdolności, poprowadzę dziś o 20:30. Tradycyjnie zapraszam do słuchania i komentowania.

13 komentarzy

  1. …a przyszłe kucharki z przyszłymi kucharkami. Muszę ten tekst przeczytać jeszcze kilka razy (kiedy tylko znajdę szczękę pod krzesłem) i wtedy się odniosę bardziej rzeczowo…

    navaira
  2. Navaira, z kucharkami to zbyt daleko idące uogólnienie, zważywszy że sam ów zawód nie łączy się z jakimiś specjalnymi predyspozycjami – tzn. trudno powiedzieć, czy dane dziecko wyrośnie akurat na kucharkę, a da sie łatwo okreslić, czy np. wyrośnie na fizyka (są np. , nawet w Polsce programy dla dzieci zdolnych, np. fizyków i biologów)…

  3. Cóż: cały ten tekst to raczej spore uogólnienie 🙁 Za mało w nim odniesień do przeprowadzonych badań, za dużo „poezji” Autora. Będzie kontynuacja?

    Uważałbym z tym niedocenianiem kucharek i kucharzy: chyba że Autor stołuje się wyłącznie w makdonaldzie albu kebabiarniach Talent kulinarny jest może i mniej poważany niż talenty naukowe, ale nie życzę nikomu na kolację rozgotowanej zielonej brei makaronowej (zdradzającej niedostatek talentu u jej twórcy), udającej jędrne farfale z delikatnym szpinakowym sosem.

    Poważniej: przecież rekrutacja do gimnazjów i liceów odbywa się na zasadzie: zdolniejsi/ambitniejsi startują i dostają się do lepszych szkół. Jak to jest w podstawówkach to nie wiem, bo może się od dawnych czasów wiele zmieniło. No a nie bardzo sobie wyobrażam jakichś dodatkowych egzaminów (czy testów) wewnątrz gimnazjów i liceów: na to chyba jest tam za mało czasu, a i sens takich wewnętrznych testów uważam za wątpliwy (dodatkowo przecież istnieje system olimpiad przedmiotowych – całkiem spora kuźnia przyszłych zdolnych studentów ).

    Zupełnie innym zagadnieniem jest pytanie, czy pozostawić rzeczy tak jak są teraz, czy w jakiś dodatkowy sposób umożliwiać lepszy rozwój zdolniejszym dzieciom. Niekoniecznie przez wydzielanie specjalnych klas, a np. przez rozbudowanie istniejących już projektów np. w ramach Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci http://www.fundusz.org

    tuje
  4. To znowu ja – wiecznie niezadowolony.

    Poruszyłeś dwie kwestie (o ile uważnie czytałem): wychowania bezstresowego i podziału uczniów.

    Kary mają oczywisty wpływ na rozwój człowieka. Jako przykład podam ci moją klasę z podstawówki w której jako jedynej zastosowano wychowanie bezstresowe (w 1 klasie). Po 4 latach byliśmy dumną najgorszą klasą z całego rocznika pod względem zachowania (nauka nie ma znaczenia bo to kwestia bardziej uczniów nie wychowania).

    Z twoim podziałem się generalnie zgadzam. Ale z drugiej strony jak to się ma do równości wszystkich obywateli, którą nam przecież gwaratntuje konstytucja? Poza tym nie opierałbym się tylko na Wysokich obcasach – raczej nędzne pismo.

    Gość: Johny, abqh220.neoplus.adsl.tpnet.pl
  5. Tomek, nie wiem co powiedziec bo nie chce cie urazic. Ale pisz moze o tym na czym sie znasz? Na dzieciach i edukacji jak widze nie bardzo – stereotyp na stereotypie i stereotypem pogania. Badania, ktore cytujesz byly przeprowadzone w USA, Australii i Wielkiej Brytanii, a wiec w zupelnie innych kulturach niz polska. Szkoly jednoplciowe w tych kulturach powstaly w specyficznych warunkach i w okreslonym celu. Nie ma polskich badan porownawczych i dopoki ich nie bedzie to nie ma o czym rozmawiac. Na Wyspach Brytyjskich mowi sie wrecz o tym, ze istnieje problem zwiazany z segregacja w edukacji. Klopot w tym, ze istnieje segregacja klasowa i dzieci z klasy robotniczej i z nizszych klas spolecznych nie maja szans na edukacje w dobrych szkolach, poniewaz te znajduja sie najczesciej w bogatych dzielnicach. Tutaj caly czas sa miejsca, gdzie autobus jezdzi dwa razy dziennie, a jedyny sklep jest na stacji benzynowej. Segregacja w edukacji panstwowej jest w UK i Irlandii postrzegana jako nierownosc ocierajaca sie wrecz o lamanie praw czlowieka a srodowiska akademickie od dluzszego czasu bija na alarm. Poza tym, co ma segregacja plci do podzialow wedlug uzdolnien? I nastepny stereotyp – dziewczynki sa z natury pilniejsze. A chlopcy sa wiekszymi urwisami? Z natury? Od kiedy? Z jakiej natury? Dzieci sa socjalizowane w okresloby sposob, ale nie ma to nic wspolnego z natura. Chyba, ze jestes zajadlym socjobiologiem, ale wtedy sie nie dogadamy.
    I jeszcze jedno – zrzucasz odpowiedzialnosc za edukacje dzieci na dzieci. Piszesz, ze dzieci przesladuja, ze dzieci gorsze utrudniaja nauke dzieciom lepszym, ze dzieci sie mecza ze soba. Nie rozumiem. Za edukacje dzieci jestesmy odpowiedzialni my: dorosli, rodzice, nauczyciele, specjalisci, politycy. To my powinnismy wiedziec, ze dzieci (te zdolnie i mniej zdolne) ucza sie chetnie kiedy maja do tego stworzone warunki: male klasy (do 12 uczniow), minimum dwoch nauczycieli w grupie, pomoce naukowe, odpowiednie jedzenie, bezpieczenstwo, pozytywna motywacja, kontakt z rodzicami, dobra organizacja pracy i czasu. Pracowalam w szkole prawie dziesiec lat i moge dac slowo, ze „Swietnie. Mozesz to zrobic/powiedziec jeszcze raz bo niedokladnie widzialam/uslyszlam/zrozumialam?” dziala znacznie lepiej niz „Zle. Popraw to.”
    I jeszcze jedno – nie wiem czy pamietasz jak Eliot Aronson prowadzil w Warszawie szkole letnia? Mowil wtedy o programie Jigsaw Classroom. Polecam lekture nt i pozdrawiam.

    zosia761
  6. Zosiu, fakt, że nie specjalizuję się w badaniach dzieci, ale trochę na ten temat przeczytałem. Masz absolutną rację w tym, że dzieci doskonale można zmotywować choćby tym, w jaki sposób podaje się komunikat, gdy prosi się o powrórzenie – jednak przyznasz, że nie jest tak, że z każdego dziecka, choćby nie wiem jak się o nie dbało, wyrasta Feynman czy Chopin. Wybitne umysły rodzą się dosyć rzadko, to zaś, co ja postulowałem w swoim tekście, to fakt, że powinny one byc wyławiane na jak najwcześniejszym etapie. Wyławiane i umieszczane w specjalnych klasach.
    Zgadzam się, że to my, dorośli, jesteśmy odpowiedzialni za naukę i edukację. Jestem absolutnie w stanie przyklasnąć twierdzeniu, że im mniejsza grupa i im więcej w niej nauczycieli, tym proces edukacyjny sprawniejszy – tylko niestety, w polskiej sytuacji ekonomicznej i przy polskich priorytetach budżetowych w postaci różnych Świątyń Opatrzności i dopłat do spadajacych cen zboża, 2 nauczycieli w 12-osobowej klasie to absolutna utopia. Zwłaszcza że człowieka nie da się kształtować w nieskończoność i chyba nikt juz współczesnie nie wierzy Watsonowi, który pisał: „Dajcie mi dziecko spłodzone przez dowolną parę rodziców i dajcie mi pełną kontrolę nad środowiskiem, w jakim będzie ono wzrastać – a sprawię, że wyrośnie na wybitnego uczonego, artystę, politycznego przywódcę czy też, jeśli tylko będę tego chciał, zostanie pospolitym przestępcą”.
    Zakończę opisem kilku badań z książki profesora Krzysztofa Szymborskiego „Poprawka z natury”:
    „Richard Plomin, genetyk (…) w londyńskim Instytucie Psychiatrii (…) przed z górą dwudziestu laty postawił on sobie za cel zidentyfikowanie genów kontrolujących ludzką inteligencję (…). W październiku 1997 roku jego doniesienie o odkryciu pierwszego „genu inteligencji” obiegło szeroko światową prasę. Choć ów szczególny gen – dla ścisłości: jest nim allel (czyli gen konkurujący z innym o to samo miejsce na chromosomie) IGF2R, położony na chromosomie 6 – przyczynia się do ogólnej inteligencji w stopniu stosunkowo niewielkim, jego odkrycie stanowiło dopiero skromny początek. Pod koniec lipca tegoż roku Plomin i jego współpracownicy opublikowali w czasopiśmie „Nature Neuroscience” wyniki kilkuletnich badań świadczące o tym, że szybkość, z jaką dzieci opanowują umiejętność posługiwania się mową, zależy w większym stopniu od czynników dziedzicznych niż od środowiska. Badania zespołu Plomina objęły blisko połowę wszystkich urodzonych w Anglii i Szkocji po 1994 roku bliźniąt, dokładnie 3009 par. Uczeni obserwowali rozwój ich inteligencji, postęp w opanowaniu języka i problemy z zachowaniem, a następnie wybrali spośród nich grupę (obejmującą 5% wszystkich badanych), w której dzieci po upływie dwu lat miały najbardziej ograniczone słownictwo. Plomin i jego koledzy stwierdzili, że w wypadku genetycznie niemal identycznych bliźniąt jednojajowych (które stanowiły około jednej trzeciej badanej próbki) prawdopodobieństwo, iż oba bliźniaki znajdą się wśród „wolno uczących się”, wynosi 80%.”
    Cały tekst Szymborskiego.

  7. Jeszcze a propos uwagi w kwestii pilności dziewczynek i urwisowatości chłopców – toż badań na ten temat jest bez liku. Polecam ksiażkę Debory Blum „Mózg i płeć”, która jest jednym wielkim i dość wyczerpujacym rejestrem badań nad różnicami między płciami, zwłaszcza zaś wrodzonymi różnicami w budowie i funckcjonowaniu mózgu, które według współczesnych badaczy stoją za naszymi reakcjami i zachowaniami.

  8. Johny, a jak sie do gwarantowanej w konstytucji równości wszystkich obywateli ma fakt, że zatrudniając kogoś do pracy, wybieramy osobe najbardziej kompetentną? Albo ze zawody pływackie wygrywa najszybszy zawodnik i to on potem dostaje za to pieniądze…

    Tym, do czego powinniśmy dążyć, to równość wobec prawa, połaczona z wolnością od stereotypizacji, wyrażająca się w tym, że każdy z nas będzie miał takie same prawa i obowiązki wobec państwa i współobywateli, a indywidualne cechy danej jednostki nie będą przysłaniane przez cechy grupy, do której dana jednostka należy. W tym drugim punkcie chodzi o to, że będziemy danego człowieka oceniać po tym, jak jest kompetentny, utalentowany, wydajny, a nie po tym, że jest kobietą, Cyganem czy homoseksualistą. Prawo nie powinno też w takim układzie dyskryminować ze względu na płeć, orientację seksualną, czy nawet ilość posiadanych dzieci, czy to graniczając tylko do mężczyzn wymóg obowiązkowej służby w wojsku, czy uzależniając możliwość wspólnego rozliczania podatków od heteroseksualizmu podatników, czy wreszcie przyznając ulgi podatkowe na więcej niż dwójkę dzieci. Państwo dyskryminuje bowiem w ten sposób jednych obywateli kosztem drugich (tak jak np. dyskryminuje lepiej zarabiających, każąc im płacić znacznie wyższe podatki progresywne).

    Nie widze jednak żadnej dyskryminacji w tym, że podatnicy sponsorując dzieciom edukację mogą sobie życzyć, by te pieniądze były jak najlepiej wydatkowane. Biorąc pod uwagę, jak wielki procent absolwentów państwowych podstawówek i zawodówek kończy we wtórnym analfabetyzmie, można sobie zadać pytanie, czy pieniądze wydane na kształcenie tych ludzi to najlepiej zainwestowany kapitał (zwłaszcza, że nierzadko inne dzieci z tych samych środowisk i szkół odnoszą edukacyjne sukcesy). Na tej samej zasadzie nie oczekujemy, ze firmy HR zatrudniać będą wszystkich, jak leci.

    Konstytucyjną równością obywateli nie ma się tu co przejmować. Jakoś państwo sie nie wali, gdy każdego dnia łamią w tym miejscu Konstytucję ludzie pokroju Kruk czy Wierzejskiego.

  9. Sądzę, ze autorzy listu otworzyli całkiem nieświadomie puszkę Pandory. O ile wszyscy rozsądnych ludzie zgodzą się, co do tego, że pan Giertych na ministra edukacji kandydatem jest no najwyżej niekompetentnym, to co do tego czy w dzieci powinny być dzielone wg klas na bardziej i mniej zaawansowane nie jest to takie oczywiste. Jednoznacznych badań w tym zakresie nie ma i można z łatwością argumentować zarówno jedną jak i drugą stronę.

    Tak na mój gust to takich „kwiatków” lepiej nie wrzucać do protestu, bo niepotrzebnie generuje to dodatkowa różnicę opinii, słuszną zresztą skąd indziej, która jest osobnym tematem od mianowania pana Giertycha.

    Gość: Michal, dhcp074127.res-hall.northwestern.edu
  10. Tomek, ciesze sie ze mozna z toba pogadac 😉 Ja nie pisalam o inteligencji dzieci tylko o przerzucanie na odpowiedzialnosci za edukacje. Nie wolno nam tego robic. Dziecko z IQ nieco nizszym niz srednia ma szanse i potrafi dogonic rowiesnikow i wyrownac (nie we wszystkich dziedzinach ale w wiekszosci) jesli ma stworzone warunki. Znajac polski system – dzieci slabsze beda spychane do gorszych klas, w ktorych nie zawsze znajda sie ci, ktorzy sie wolniej ucza ale przede wszystkim ci, ktorzy sprawiaja klopoty wychowawcze (a oni nie zawsze sa mniej inteligentni). DZieciaki sprawiajace klopoty wychowawcze to niestety najczesciej te, ktore sa w zaniedbane przez rodzicow. Kolo dla slabszych sie zamnknie bo i tak nie beda sie uczyc. Stworzyc warunki do nauki. Nie chodzi mi o laborartorium ale o ludzkie warunki i mozliwosci. Dzieci sobie poradza jesli nie bedzie im sie przeszkadzac. A propos badan – znowu cytujesz Anglikow. Dopoki nie ma polskich badan, nie ma o czym gadac, chyba ze chcesz omowic rozwoj dziecka w ogole, bez kontekstu. Moim zdaniem sie nie da. Zajrzyj do Bronfennbrennera. No i nie zgadzam sie ani z Watsonem (poniewaz jestem psychologiem spolecznym i pracuje naukowo) ani z Blum (bo jest wybiorcza w przegladzie badan i literatury i poniewaz wierzy w statytsyczna potege literki p).

    zosia761
  11. Scarlett, tu nie chodzi o maksymalną eksploatację wrodzonych talentów, tylko o to, by się dzieci zdolniejsze nie męczyły w towarzystwie mniej zdolnych, a mniej zdolne nie nabawiały kompleksów. Czyli chodzi o jak najlepsze samopoczucie.
    Także samopoczucie rodziców, którzy chcieliby , by ich dziecko wyrosło na jak najzdolniejsze i jak najszczęśliwsze. I przy okazji nie wpadło w konflikt z prawem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *