„Język się zmienia” – takie stwierdzenie to banał. „Język polityków się zmienia” – to już zdanie, którego nie traktujemy jako oczywistości, choćby dlatego, że większość naszych mężów stanu wydaje nam się nie dość, że obiektywnie niereformowalna, to jeszcze mocno osadzona w przypisanych sobie kliszach językowych. Tymczasem zarówno dłuższe obserwacje, jak i to, co słyszymy w sytuacjach wyjątkowych (jedną z nich była kilka dni temu śmierć Bronisława Geremka) pokazują coś zgoła innego. Język polityków ewoluuje na naszych oczach: szybko, choć z drugiej strony w sposób przewidywalny – i o tej właśnie ewolucji rozmawiam w dzisiejszym “Dzienniku Polskim” z Włodzimierzem Knapem:

Dziennik Polski: Prof. Bronisław Geremek za życia był przez sporą grupę polityków mocno krytykowany. Część z nich nie przebierała w słowach, mówiąc o nim. Po śmierci wszyscy, niezależnie od opcji, wypowiadają się o nim ciepło, przyjaźnie. Skąd taka zmiana języka?
Tomasz Łysakowski: W polskiej kulturze i tradycji od dawna obowiązuje zasada, że o zmarłych mówi się albo dobrze, albo w ogóle. Krytykowanie, łącznie z „obrzucaniem błotem” ma sens wobec polityka żyjącego, bo takim działaniem można mu zaszkodzić. Wobec zmarłego to nie działa. Więcej, polityk ganiący zmarłego to raczej sobie zaszkodzi, niż pogrąży nieboszczyka. Przekonał się o tym Roman Giertych, gdy powiedział o Jacku Kuroniu, że jego miejsce w podręcznikach historii jest wśród zdrajców narodu. Ta wypowiedź skompromitowała Giertycha nawet w oczach tych, którzy nie darzyli Kuronia za życia sympatią.
DP: Czy można powiedzieć, że język polityków w widoczny sposób się zmienia?
TŁ: W ciągu niecałego roku diametralnie się zmienił. Wyraźnie więcej jest wypowiedzi ogólnikowych, banalnych, a mniej pada zdań konfliktogennych. W dużym stopniu taka sytuacja jest konsekwencją tego, że w parlamencie i rządzie nie ma dzisiaj wielu polityków, którzy w poprzedniej kadencji wzbudzali największe emocje, choćby używając języka nienawiści wobec pewnych grup, np. homoseksualistów. Mam na myśli głównie liderów LPR z Giertychem, Wojciechem Wierzejskim i Mirosławem Orzechowskim na czele. Nie ma też w Sejmie posłów Samoobrony, których język był może i prostacki, ale za to bardzo malowniczy. Dość wspomnieć, że dzięki nim mamy dziś w polszczyźnie takie związki frazeologiczne, jak „lubić seks jak koń owies”.
DP: Ale nie jest też dobrze, gdy z ust polityków padają przeważnie banalne sformułowania?
TŁ: Polacy lubią narzekać. Przed rokiem narzekali, że w języku polityków jest zbyt wiele chamstwa i agresji. Dziś narzekają, że pod rządami Platformy Obywatelskiej język dyskursu publicznego staje się sztuczny, wypłukany i pełen banałów. Pamiętajmy jednak, że nadal nie brakuje polityków posługujących się barwnym i ostrym słowem. Wiedzą bowiem, że albo jest się nudnym, albo kontrowersyjnym i wówczas można liczyć na popularność.
DP: Politycy celowo podkręcają wypowiedzi, by zaistnieć w mediach?
TŁ: To nie ulega wątpliwości. Uwagę ludzi przykuwa to, co niecodzienne, atrakcyjne, szokujące. Polityk szybko się tego uczy.
DP: Sam Pan jednak przekonuje, że w okresie władzy PO język polityków stał się bardziej nudny, powszechny, a tymczasem ta partia nadal cieszy się dużym poparciem społecznym.
TŁ: Jest tak dlatego, że większość z nas lubi, kiedy coś się dzieje, gdy jest barwnie, ale – w myśl powiedzenia: „co za dużo, to niezdrowo” – nadmiar agresji i kontrowersji po prostu nas męczy. Tymczasem rząd Jarosława Kaczyńskiego bombardował nas językiem konfrontacji. Większość Polaków miała tego dość. Obecna ekipa Donalda Tuska działa biegunowo różnie. Gdyby w obozie władzy nie było Janusza Palikota czy Stefana Niesiołowskiego, niemal wszystko, co robi koalicja, byłoby zbyt mało widowiskowe, by przykuć uwagę przeciętnego Polaka.
DP: Posłowie PiS twierdzą, że rząd Tuska działa w sposób mniej demokratyczny niż reżim Łukaszenki. Kiedy natomiast przy władzy było stronnictwo braci Kaczyńskich, to ówczesna opozycja obwiniała go o co najmniej równie straszne rzeczy. Przecież politycy z jednego i drugiego obozu w ten sposób opowiadają głupstwa. Jak takie wypowiedzi odbierają wyborcy?
TŁ: Pozostają na nie obojętni. Mam tutaj na myśli tych, którzy nie są zdecydowanymi zwolennikami obu formacji, a takie osoby wyraźnie przeważają. Zdają sobie oni sprawę z grubej, a czasami astronomicznej przesady. Warto jednak przyjrzeć się interesującemu nas zagadnieniu z innej strony – z punktu widzenia mediów. One muszą sprzedawać widzom interesujące materiały. Monotonnie i w dodatku nieciekawie mówiący polityk nie jest atrakcyjnym „towarem” dla nich. Politycy mają świadomość, że porównując np. Tuska do Łukaszenki, a Kaczyńskiego do Putina, sprawią, iż ich słowa będą cytowane, tym samym trafią „pod strzechy”. Ci z nich, którzy chcą brylować na łamach gazet czy w telewizji, celowo wyolbrzymiają czy wręcz wykrzywiają wypowiedzi. Istnieje rzecz jasna granica, poza którą wyjść nie powinni, bo obraca się to na ich niekorzyść.
DP: Gdyby wziąć polityków jako całość, to czy posługują się oni lepiej językiem polskim niż większość z nas?
TŁ: Z pewnością politycy sprawniej posługują się językiem niż tzw. przeciętny Polak. Muszę przyznać, że osoby, które przychodzą do polityki ze słabą znajomością języka polskiego, bardzo często poprawiają się, nabierają ogłady. Niekiedy widać, że za nią stoi pomoc fachowców od marketingu politycznego, a czasami polityk sam, mniej lub bardziej mozolnie, szlifuje wypowiedzi. Przykładem pierwszego typu jest Andrzej Lepper, który był szybko i trzeba przyznać dość skutecznie szkolony. Drugiego – Waldemar Pawlak. Jego ewolucja trwa już blisko 20 lat. Na początku lat 90. dukał na wzór cyborga. Dzisiaj mówi znacznie składniej i swobodniej.
DP: Którzy liczący się dzisiaj politycy – zdaniem Pana – wyróżniają się pod względem językowym, mówiąc barwnie i kontrowersyjnie?
TŁ: W PiS jest to bez wątpienia Jarosław Kaczyński. On w gruncie rzeczy jest w stanie powiedzieć niemal wszystko. Reszta działaczy tego ugrupowania podąża jego śladem, dostraja się do niego, i dlatego większość z nich często nie „owija w bawełnę”, co wielokrotnie każdy mógł usłyszeć. W PO i SLD jest inaczej. Liderzy obu tych partii są raczej powściągliwi w słowach. Gdy chcą jakąś sprawę nagłośnić, wtedy na plan pierwszy wysuwają „harcowników”. W PO jest to przede wszystkim Janusz Palikot i Stefan Niesiołowski, w SLD – Jolanta Senyszyn.

11 komentarzy

  1. W każdym razie, na pewno nie jedyną, za to miłościwie nas otaczającą 🙂 Zresztą, nie chciałbym, żeby licznych na świecie miłych i przyjaznych chrześcijan oceniać po bandzie pojebów, która lubi brudzić prześcieradła 🙂

  2. wielu nazistów też było „miłych i przyjaznych” ale to nie oni nadawli ton
    chrześcijanie umiarkowani nie stanowią w Polsce ani nigdzie głównego nurtu za to w krajach tolerancyjnych i normalnych chrzescijaństwo jest na wylocie

    marian
  3. Ech, liczność tych zgromadzeń pod Wizytkami skłania mnie do nieprzeceniania ekstremy. Zresztą, co ja mogę wiedzieć, może ci dobrzy ludzie dziękowali za przeniesienie Głódzia do Gdańska? Choć pewnie wtedy chwaliliby się swoim brudnym prześcieradłem pod Florianem i wcześniej 😀

  4. Loghos, co do liczebności, może i przed Wizytkami dużo ich nie było, ale przypomnij sobie, co się działo w trakcie ingresu Wielgusa. Z drugiej strony co do zasady – racja.

    Marianie, spokojnie, mimo wszystko w takiej Holandii wciąż więcej chrześcijan niż np. muzułmanów…

  5. Obecność takich polityków jak Palikot, Niesiołkowski czy Senyszyn jest oczywista. Zawsze znajdą się tacy ludzie. Po za tym Sejm Polski bez kontrowersyjnych osobistości? Toż to się wyklucza 😉

Skomentuj Tomek Łysakowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *