Najbardziej uwielbiany rząd w historii pewnego dziwnego kraju szykował się do drugiej rocznicy pełnego sukcesów rządzenia. Prezes Rady Ministrów, wciąż uwielbiany przez poddanych, chciał uczcić rocznicę czymś naprawdę specjalnym: rozporządzeniem, które w skali niedorzeczności pobiłoby wszystko, co do tej pory zafundował swoim wielbicielom. Orzech wydawał się ciężki do zgryzienia, bo co może pod względem absurdalności konkurować np. z „jednym okienkiem”, które w ramach ułatwiania i upraszczania życia przyszłym przedsiębiorcom wydłużyło proces zakładania własnego biznesu z kilku dni do kilku miesięcy? Premier jednak nie tracił nadziei, zwłaszcza że przy okazji stanął przed jego gabinetem palący problem, z którym mogłoby się zmierzyć nowe ustawodawstwo.

Problem był niezwykle ważny, z czego zresztą mało kto zdawał sobie sprawę. Patrząc na polityków wolimy bowiem nie pamiętać, że każdy rząd, oprócz czuwania nad tym, by koryto dla rządzących (tudzież ich rodzin i kolegów) zawsze było pełne, ma jeszcze jeden, równie ważny (jeśli nie ważniejszy) cel istnienia: dokładanie wysiłków, by maksymalnie skomplikować, utrudnić i obrzydzić życie obywatelom. Tymczasem kryzys światowy mimo starań amerykańskiej administracji powoli dobiegał końca, co już za chwilę mogło zacząć być odczuwane także w Polsce: rząd nie bez racji obawiał się, że lada dzień wzrośnie konsumpcja, za nią płace, i tylko patrzeć, a ludzie staną się szczęśliwsi. Nic dziwnego, że zatroskany o los kraju szef rządu ściągnął do stolicy najtęższe głowy, by wymyśliły, jak przeciwdziałać zbliżającej się katastrofie. Przez wiele tygodni głowy radziły aż furczało, po czym najmędrszy z mędrców stanął przed premierem z rozwiązaniem, które porażało tak prostotą, jak i elegancją:

– Panie, mamy proste i eleganckie rozwiązanie: wystarczy zadekretować minimalną cenę na plastikowe reklamówki. Tak, takie, jakich większość ludzi używa do przenoszenia tego, co kupuje w sklepie, a potem wykorzystuje np. jako worki na śmieci. Skomplikowane wyliczenia pokazują, że Twój problem zniknie, gdy za jedną plastikową torbę będzie trzeba zapłacić w sklepie 4 złote – lub więcej. Oczywiście, cena nie może od razu osiągnąć tego pułapu, bo lud zacznie ze szczęścia i miłości do ciebie popełniać zbiorowe samobójstwa. Najlepiej zatem zacząć od zmuszenia sklepów do liczenia sobie 40 groszy za reklamówkę, a potem dodawać do tego po 10 groszy tygodniowo, żeby konsumenci nie odczuli podwyżki zbyt gwałtownie. Większość Polaków robiąc zakupy wciąż liczy się z każdym groszem (także dzięki Twoim staraniom i podatkom, Panie), więc gdy im się coś do dwóch reklamówek na zakupy nie zmieści, nie kupią tego. W efekcie mniej toreb to mniej zakupów, zwłaszcza tych niepotrzebnych, luksusowych – co wystarczy, by gospodarka nie odżyła. A jeżeli nie wystarczy, podniesie się cenę reklamówki do 40 złotych za sztukę. Wszystko uzasadni tak szlachetny i bezdyskusyjny powód, jak ochrona środowiska naturalnego przed związkami węgla i wodoru, które wydobywają się z każdej reklamówki, gdy ta rozkłada się przez 1000 lat po wyrzuceniu.

– No nie wiem – wahał się premier – rok temu jakiś kanadyjski nastolatek odkrył bakterie, które rozkładają plastikowe torby w 3 miesiące.

– Panie, szukasz dziury w całym. Gdyby Twoi wyborcy wierzyli w publikacje naukowe, a nie w ekopropagandę, myślisz że tak łatwo godziliby się na to, by w czasach, gdy klimatolodzy i astronomowie straszą nadchodzącym ochłodzeniem ziemskiego klimatu, zarzynać polskie hutnictwo pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem?

– Ale mniej zakupów to także mniej podatków – szef rządu wciąż nie był pewny – Może jednak zamiast tego podnieść VAT na jedzenie do 22 procent?

– Spokojnie, VAT-u ludzie nie widzą, więc często o nim zapominają i nie czują, jak bardzo Cię kochają. Zresztą, jak się VAT podnosi, to trzeba jeszcze pretekst znaleźć, choć z tym akurat problem najmniejszy: zawsze są gdzieś jakieś głodne dzieci, którym rząd pomoże opodatkowując dodatkowo chleb i mleko. Gorzej, że im mniej zróznicowane stawki VAT, tym łatwiejsze życie przedsiębiorców i mniejsze pole do kombinacji. Reklamówki za 40 gr (a potem 4 zł) będą jednak lepsze: klientom odbiorą chęć zakupów, a sklepom zmniejszą obroty – ogółem więc zaszkodzą wszystkim. Może nie aż tak, jak zakaz handlu w niedzielę, który nieomal przeforsowali wasi wspaniali poprzednicy, mimo wszystko jednak gra jest warta świeczki. Nawet jeśli ministrowie na tym stracą, bo mniej zostanie do podziału między kumpli i pociotków.

Prezes Rady Ministrów jednak wciąż wił się jak piskorz i widać było, że lada chwila wyskoczy z kolejną wymówką. Poirytowany starzec wstrzymał więc głos, zmarszczył brwi, powoli wyciągnął palec wskazujący w stronę rudzielca, po czym zagrzmiał w uniesieniu niczym biblijny prorok: – Musisz, Panie, pamiętać, że władza to nie tylko konfitury dla najbliższych. Naród wybrał Cię na to stanowisko, byś mu szkodził. I to także wtedy, gdy Ci się to w ogóle nie opłaca.

Premier posmutniał i przez chwilę milczał. Po namyśle jednak zgodził się z mędrcem, wzdychając: Jak to się człowiek musi poświęcać dla Polski…

10 komentarzy

  1. nie rozumiem, jak wyborcy platfusów są teraz w stanie patrzyć w oczy normalnym ludziom
    media, które zrobiły ludziom wodę z mózgu nie są tu bez winy tak jak autor tego bloga, który pluł na pis kiedy ta partia rządziła

    Anonim
  2. Nie rozumiem tak do końca do czego Pan zmierza panie Tomku. Powiedzmy sobie otwarcie, lasy, łąki i rowy przydrożne pięknie w tej naszej Polsce nie wyglądają. Coś by trzeba z tym zrobić. Odruch polegający na zadekretowaniu opłaty jest naturalnie rozczulający swą siermiężną prostotą – ale jakie są alternatywy? Papier? W momencie gdy ktoś przeliczy bilans energetyczny produkcji torby polietylenowej i papierowej – będzie znów wrzask i następna opłata. Palić? Dioksyny. Zostawić tak jak jest (tylko już u nas)? Też jakoś nie tak.

    Pewnym rozwiązaniem byłaby stara, dobra siatka na zakupy. Gdyby nie te negatywne konotacje z przeszłości.

    Nużące to wszystko.

  3. Mr Telemach, ale to nie reklamówki śmiecą, tylko ludzie. Rozwiązaniem problemu nie jest zatem zakazywanie czy obkładanie podatkami tego, co obywatele wyrzucają, tylko edukacja, która pokaze ludziom, co robić, i sankcje prawne, które odstrasza od śmiecenia. Polecam tu świetny przykład: Singapur.

  4. Odpowiedź bardzo mi się podoba. Ze względu na zwarty w niej optymizm, że edukacja jest lepsza niż sankcje prewencyjne w postaci nowej daniny.
    To jest droga wymagająca wyobraźni, pracy, skoordynowanego działania i ponoszenia kosztów. Czyli wykraczająca poza horyzont mentalny i możliwościowy dekretującego powabnie biurokraty.
    Pan to ma jednak wymagania Panie Tomku!

  5. Z tym „jednym okienkiem” to trochę popuściłeś wodze fantazji. Jakie kilka miesięcy?
    Przed wprowadzeniem „jednego okienka” działalność można było założyć w 1 dzień. Po reformie formalnie jest to też 1 dzień, tylko, że po tym jednym dniu nie masz wszystkich papierów – w szczególności regonu, który zresztą nie ma już takiego znaczenia jak przed reformą. Ale działać możesz od momentu złożenia wniosku o wpis do ewidencji.

    Janko
  6. O tych reklamowkach to nawet nie chce mi sie pisac, bo tak mnie ta kwestia wpienia, ze szkoda mi czasu i klawiatury.

    Na co chce tylko zwrocic uwage to to, ze niestety jestesmy w matni. To odnosnie do tych wyborcow. Bo co oni niby moga, nawet gdyby zawierzali naukowym publikacjom, a nie ekopropagandzie? Kolesie przy korycie i tak zawsze beda robic swoje.

    A uswiadamianie spoleczenstwa poprzez edukacje to chyba nazbyt utopijny obraz, zas o sankcjach prawnych rodem z Singapuru niestety mozemy sobie jedynie pomarzyc. Zreszta nawet te nedzne, ktore obowiazuja obecnie i tak do pewnego stopnia nie sa przestrzegane. Pijani kierowcy bez prawd jazdy jak jezdzili po drogach tak jezdza, jak zabijali tak zabijaja… A powtarzanie (edukacja?) Polakom, ze jazda na podwojnym gazie czy z predkoscia dwa razy wieksza niz dozwolona to zagrazanie zdrowiu i zyciu? No coz, nas to nie dotyczy, oprocz oczywiscie tych kilku tysiecy, ktorzy corocznie gina na drodze. A skoro rodacy olewaja tak powazna sprawe, to watpie, zeby sluchali pogadanek o reklamowkach…

    Jeszcze taki jezykowy nit-pick, jesli mozna: orzech do zgryzienia mamy twardy (ewentualnie trudny); waga nie ma tutaj nic do rzeczy. 😉

  7. Janko, jeśli chcesz w ramach działalnosci zrywać truskawki – zapewne tak. Ale spróbuj działać w powaznym biznesie np. bez konta w banku, którego ci bez regonu (mimo że ten juz ponoć niepotrzebny) nie założą… Nie mówiąc juz o tym, że gdy w kwietniu zakładałem działalność, urzędniczka nie była mi w stanie prawie nic wyjaśnić (w czym zresztą nie było jakiejś jej specjalnej winy, biorac pod uwagę, co nasz kochany rząd nawypisywał w ustawie), a ZUS i Urząd Skarbowy (które mam 39 km od miejsca zamieszkania, w miejscowości, w której normalnie nie bywam) i tak musiałem końcem końców wizytować dwa razy (choćby po to, by okreslić, czy chcę płacić VAT). A i tak miałem szczęście (dostając firmę „gotową do użytku” już w początkach maja), bo rejestrowałem zwykłą działalność, ominął mnie więc obowiązek korespondowania przez urzędnika z sądem rejestrowym…

Skomentuj Tomek Lysakowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *