Wielki Piątek na ogół nie jest tu świętowany, ale w tym roku trafia się okazja: dyskusja o cierpieniu, w jakiej przed blisko miesiącem przyszło mi wziąć udział w programie „Między Ziemią a Niebem”:
Oczywiście, tak naprawdę ludzkie cierpienie nie ma głębszego sensu. To odczuwane jako fizyczny ból jest po prostu sygnałem, jakie nasze ciało wysyła za pośrednictwem neuronów do mózgu, informując go, że coś jest nie tak. Z kolei to odbierane jako ból psychiczny, lęk, obniżenie nastroju lub depresja – sprowadza się na ogół do zaburzonej gospodarki serotoniną bądź dopaminą w samym mózgu. Z powodów zdroworozsądkowych i utylitarnych człowiek powinien robić wszystko, by cierpienia unikać – tak jak mają to w zwyczaju niemal wszystkie żywe istoty. Na nieszczęście, wciąż istnieją religie i kapłani, którzy przekonują, że ból i cierpienie są czymś dobrym, wzniosłym i szlachetnym, oraz naiwni ludzie, którzy pod wpływem religijnej indoktrynacji odmawiają przyjmowania środków przeciwbólowych lub – jak w wypadku Świadków Jehowy – nawet w obliczu śmierci nie wyrażają zgody na pewne ratujące życie zabiegi medyczne. W skrajnych wypadkach (islam) taki religijny masochizm może skończyć się wysadzeniem się w powietrze w miejscach uczęszczanych przez niewiernych. Musi to być dość bolesne – ale w końcu na dziewice w Raju trzeba jakoś zasłużyć.
Przy tym wszystkim wiara katolików wydawałaby się dość umiarkowana, zarówno w zadawaniu, jak i gloryfikowaniu cierpienia, gdyby oczywiście nie feblik hierarchów na punkcie uprzykrzania życia gejom i lesbijkom (ostatnio głównie poprzez aktywny lobbing polityczny, promujący dyskryminację ze względu na orientację seksualną, np. w dostępie do instytucji małżeństwa). Rozumiałbym jeszcze ograniczanie się w prześladowaniu do homoseksualistów wierzących (wedle doktryny Kościoła bycie prześladowanym zbliża człowieka do Boga; zgodnie z tą pokręconą logiką Kościół nękając swoich gejów wyświadcza im przysługę), ale szczucie polityków na niewierzących przedstawicieli mniejszości seksualnych to już absolutnie kupy się nie trzyma.
Z drugiej strony, co w doktrynie katolickiej kiedykolwiek się jej trzymało?