Zamachowcy, kierujący samolotami, lecacymi na World Trade Center, wierzyli. Nie tylko w to, że czynią rzecz dobrą, za którą pójdą do nieba. W szerszym wymiarze byli przekonani, że ich czyn posłuży jako wzór: w oczach innych muzułmanów upokorzy Wielkiego Sztatana i tym samym przyczyni do triumfu Wiary w Jedynego Prawdziwego Boga. Możemy zatem powiedzieć, ze do tego, co zrobili, pchnęły ich dwie wiary: ta w nagrodę po śmierci i ta w lepszy świat, który stanie się udziałem ludzkości dzięki ich poświęceniu. Dwie wiary w jednej: szlachetna (dla wyznawców islamu), a jednocześnie złowroga (dla Amerykanów) synteza egoizmu i altruizmu.
W Polsce także wielu ludzi wierzy. I w nagrodę po śmierci, i w to, że należy walczyć o lepszy świat. Ta walka różnie może wyglądać: wielu uważa, że ich wiara usprawiedliwia krzywdzenie, ranienie i niszczenie dorobku tych, którzy wierzą w coś innego. Że można rzucać jajami i kamieniami w maszerujących homoseksu- i intelektualistów. Że należy demolować i zamykać galerie sztuki, jeśli wystawiają coś, co nam się nie podoba. Że nie jest niczym złym wypuszczanie plakatów, na których wierzącym w trochę inne rzeczy kobietom z psich mord wystają kły i cieknie ślina.
Według myślących w ten sposób społeczeństwo trzyma się w kupie tylko dlatego, że istnieje religia. Ludzie nie zarzynają się na ulicach i nie gwałcą swoich dzieci, bo boją się iść do piekła. Dlatego kiedy przestaniemy wierzyć, nastąpi kres i upadek cywilizacji i wszyscy wrócimy do jaskiń. Albo pozabijamy się nawzajem.
Czy jednak źródła moralności zawsze są poza nami? Czy ateista nie może być dobry? Czy jeśli Boga nie ma, wszystko wolno?
Tak naprawdę odpowiedź na to pytanie znalazł już Kant: Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie. Badania współczesnych psychologów ewolucyjnych i obserwacje społeczeństw zachodnich, które w miarę sekularyzacji nie tylko nie rozproszyły się w jaskiniach, ale wręcz to dzięki niej dokonały skoku cywilizacyjnego (nauka zagraża przesądom, Kościół więc kiedy może, próbuje założyć jej kaganiec: za Kopernika i Galileusza wtrącał się nawet do astronomii, dziś usiłuje zablokować rozwój nauk biologicznych, np. poprzez zakazy badań prenatalnych czy eksperymentów komórkach macierzystych) pokazały, że skłonność do zachowań moralnych mamy w genach (tak, jak i skłonność do zachowań niemoralnych, wszystko zależy od sytuacji).
Czy to czyni religię zbędną? Gdzie tam, nigdy przecież nie czują ludzie niedosytu, jeśli chodzi o uzasadnianie swego postępowania. Zwłaszcza dotyczy to popełnianych nikczemności – każdy lubi czuć się w porządku. Choćbym nie wiem jaką był świnią, i tak jestem nieskończenie lepszy (i mam większe szanse na zbawienie) do mego sąsiada, bo ja jestem katolikiem (lub muzułmaninem), a on jest niewierny – i basta. Bóg rozpoznaje swoich.
Zakończę przytoczeniem kolejnego fragmentu „Tabuli rasy”, w którym Pinker, po podzieleniu ludzi na tych o wewnętrznych i tych o zewnętrznych (czyli religijnych) źródłach moralności, zaczyna, jak to ma w zwyczaju, pytać:
Jak należałoby postępować, gdyby Bóg przykazał ludziom, aby byli samolubni i okrutni, a nie hojni i życzliwi? Ci, którzy opierają swój system wartości na religii, musieliby powiedzieć, że w takim wypadku powinniśmy być samolubni i okrutni. Ci, którzy odwołują się do zmysłu moralnego, uznaliby, że powinniśmy odrzucić boskie przykazanie. (…)
Ów eksperyment myślowy nie jest jedynie logiczną łamigłówką, podobną do tych, które uwielbiają trzynastoletni ateiści, na przykład: Dlaczego Bóg miałby się troszczyć o to, jak postępujemy, skoro zna przyszłość i z góry wie, co uczynimy? Historia religii dowodzi, że Bóg rzeczywiście nakazywał ludziom popełniać wszelkiego rodzaju samolubne okrutne czyny – wyrzynać Midianitów i porywać ich kobiety, kamienować prostytutki, skazywać na śmierć homoseksualistów, palić na stosie czarownice, mordować heretyków i niewiernych, wyrzucać przez okno protestantów, wstrzymywać pomoc medyczną dla umierających dzieci, ostrzeliwać kliniki aborcyjne, polować na Salmana Rushdiego, wysadzać się w powietrze na targowiskach i rozbijać samoloty o niebosiężne wieżowce. Jak pamiętamy, nawet Hitler sądził, że wypełnia wolę Boga. Powtarzalność złych czynów popełnianych w imię Boga dowodzi, że nie są one przypadkowymi odchyleniami od normy. Wszechmocny, niewidzialny autorytet jest wygodnym parawanem dla nikczemnych przywódców, pragnących stworzyć armię wojowników o świętą sprawę. A ponieważ ludzie przejmują nieweryfikowalne poglądy od rodziców i rówieśników, a nie odkrywają ich w otaczającym świecie, owe przekonania różnią się w poszczególnych grupach i stają się sprzyjającymi podziałom etykietami społecznymi. (…)
Nawet emocjonalna pociecha, jaką przynosi człowiekowi wiara w życie po śmierci, może działać w dwie strony. Czy życie rzeczywiście stałoby się bezcelowe, gdyby śmierć mózgu oznaczała ostateczny koniec naszego istnienia? Przeciwnie, nic nie nadaje ludzkiemu życiu większego znaczenia niż przekonanie, że każda chwila świadomego istnienia jest bezcennym darem. Jak wielu bójek udało się uniknąć, ile przyjaźni ocalono, ilu godzin nie zmarnowano, ile wykonano serdecznych gestów dzięki temu, iż czasami przypominamy sobie, że „życie jest krótkie”?
jak zwykle interesujacy wywod… ale wydaje mi sie, ze zagadkowe ludzkei trzymanie sie religii nabiera wicej sensu, jesli tlumaczyc je nie potrzeba porzadkujacej stosunki psolecnze moralnosci – ale typowo ludzkim strachem przed wolnoscia. wydaje mi sie, ze nigdzie nei widac tego tak dobrze jak na przykladzie amerykanow, ktorzy – politycznie majac zagwarantowane wiecej wolnosci niz jakikolwiek narod na swiecie – z wlasnej woi odwracaja sie od tychze wolnosci, o ktore przez prawie 300 lat walczyli. czy dlatego, ze boja sie, iz liberalizm zniszczy ich spoleczenstwo? niektorzy moze tak maja, ale ja osobiscie uwazam,ze nic tak skutecznie nie uwalnia malych ludzi od udreki myslenia i korzystania z wolnej woli jak religia. wolnosc rodzi strach, ktory jest jak lek wysokosci – i wiekszosc ludzi woli poddac sie jakiemus rygorowi, ktory zdejmie zich barek czesc odpowiedzialnosci za wlasne wybory niz zyc ze swiadomoscia wolnosci, w ktorej czuja sie zagubieni i samotni. przynajmiej dla mnie taki argument ma sens: jesli ludzie umieliby zyc z wlasna wolnoscia – moralna, polityczna, spoleczna – religie neimialyby MZ zadnej racji bytu.
Hmmm, bigapple1, w Ameryce to, co piszesz, faktycznie się sprawdza, w Europie jednak już niekoniecznie. Wiele niedawno jeszcze bardzo religijnych krajów, jak Hiszpania po śmierci Franco, zlaicyzowało się bardzo szybko, kiedy ludzie odzyskali w nich wolność i osiągnęli dobrobyt. W Polsce czy Stanach taki proces nie następuje, nie ma więc tu chyba żadnych prawidłowości. Komunistyczna Rosja robiła się laicka bez wolności wtedy, gdy komunistyczna Polska podążała ku coraz bardziej konserwatywnemu katolicyzmowi.
Wiara lub jej brak jest sprawą prywatną i zależy od tak wielu czynników natury ekonomicznej, społecznej (konformizm) czy być może nawet genetycznej (niektórzy są „naturalnie” bardziej podatni na sugestie), że obawiam się, iż wyprowadzanie jakichś uogólnień związanych tylko ze stosunkiem do wolności może być niemożliwe.
jako ateista mam pewien spokój.
co nie zwalnia mnie z pewnej wewnętrznej etyki. co samo w sobie stanowi nie lada problem.
w zwiazku z tym, co napisales wyzej o religii jako osobistym, jednostkowym wyborze, wiekszy sens bylby sie przygladac pojedynczym ludziom raczej niz calym narodom… wiec jesli nawet w bardziej globalnej skali w europie tej ucieczki od wolnosci sie nie obserwuje, a przynajmniej w innym niz amerykanskie wydaniu, to nie znaczy, ze ona nie istnieje. poza tym nie mylmy prawdziwej wiary z obrzedowa pokazowka swoj wywod zaczales od wspomnienia o fanatykach-zamachowcach: to jest poziom, nad ktorym warto sie zastanawiac. nie wiem,czy wierzysz w jakis wlasciwy ludziom zmysl dobra/zla (ja jestem widac naiwna, bo wierze), ale mnie religia jako sila sprawcza zaczyna przerazac dopiero tam, gdzie ow naturalny MZ instynkt kruszy sie pod jej presja. owszem, konfromizm to silny motyw, zasadnioczo nikt sie nie lubi wyrozniac – ale takze i on daje sie sprowadzic do poziomu wyboru: wolnosc albo bezpieczenstwo. a wobec takiego wyboru zaledwie nieliczne, najbardziej swiadome i najsilniejsze jednostki sa w stanie sprostac wymaganiom starego, dobrego bena franklina, ktory uwazal, ze wolnosc jest wazniejsza.
uff, to temat na duzy artykul polemiczny, a nie na komentaz, ale ja mam tak malo czasu 🙁
ATSD powinienes pomyslec o publikacji swoich zapiskow w czyms nieco powazniejszymniz bloxowisko, MZ. czesto sie nei zgadzam, ale sdoceniam lekkosc piora i przejrzystosc wywodu.
Bardzo mądry wywód.
pozdrawiam:)
bigapple1, jak zwykle: generalnie się zgadzam, diabeł tkwi w szczegółach. Wierzę zatem w wewnętrzny zmysł dobra i zła, bo taki musiał wyewoluować, by mogło w ogóle powstać społeczeństwo. Nie jestem jednak pewien, czy wszyscy ludzie go mają: istnieją np. psychopaci (w ICD10: antyspołeczne zaburzenie osobowości), którym – jak pokazują badania – z gruntu obce są wyrzuty sumienia i empatia. Dla nich inni ludzie to marionetki lub automaty, tak też traktują oni bliźnich, wykorzystując, kiedy nawinie się okazja (nie mogę się oprzeć wrażeniu, że większość naszej sceny politycznej to nie żadni szaleńcy, tylko właśnie psychopaci). Zarówno istnienie, jak i procent psychopatów w społeczeństwie dobrze tłumaczy zaadaptowana na potrzeby psychologii ewolucyjnej teoria gier – o tym jednak napiszę przy innej okazji (zainteresowanych już teraz odsyłam do książki Ridleya „O pochodzeniu cnoty”)… Nawet jednak ludzie posiadający dobrze rozwiniety wewnetrzny zmysł moralny mogą go jednak stracić w sytuacji podbramkowej: w szoku lub na wojnie, kiedy zabijamy swoich wrogów, niezależnie od tego, jak bardzo są do nas podobni. To też mamy w genach, nasi przodkowie ewoluowali bowiem żyjąc w małych plemionach, które rywalizowały o rzadkie zasoby. Jeżeli zatem perspektywa religijna (ale równie dobrze nacjonalistyczna czy ideologiczna) aktywuje nam w umyśle schematy walki z wrogiem, automatycznie robimy się fanatyczni i agresywni. Skutki widać tak w zamachach religijnych ekstremistów (Londyn, WTC), jak i w działalności różnorakich Czerwonych Brygad czy Khmerów tudzież innych grup walczących o utopijne wyzwolenie ludzkości z jarzma ciemnoty i zacofania:)
coz, wydaje mi sie, ze w gruncie rzeczy mowimy o podobnych rzeczach, moze tylko nazywamy je inaczej. to, co wyzej napisales, ja osobiscie sprowadzilabym do wyboru natury filozoficznej, ktory uwazam za kompletnie fundamentalny – czy chce sie byc wolnym, czy tez wrodzonego prawa do wyboru uzyje sie tylko raz, by wybrac niewole. mimo wielkiego sentymentu do zwolennikow dosc deterministycznego obrazu swiata – np. do pana dawkinsa – jakos nie moge sie przekonac do genetyczno-mechanistycznego wytlumaczenia takich zkawisk jak psychopatia. moze to tylko upor dylentantki, ale jest uporem glebokim i zazartym.
:-))) Książka Dawkinsa jest – wbrew tytułowi – o genetycznych uwarunkowaniach altruizmu. Powiedzmy sobie szczerze: biorąc pod uwagę postęp wiedzy w dziedzinie genetyki i psychologii to już dziś ramotka, ale bardzo miła.
Podziwiam upór i nawracał nie będę, obiecuję. Fakt jednak, ze wyborów typu „wolność/niewola” dokonujemy w ramach pewnych konwencji, bowiem zarówno wolność, jak i niewola sprowadzają się do percepcji własnej sytuacji (mozna być wolnym duchowo za kratkami i czuć się niewolnikiem pieniedzy lub dóbr doczesnych mając ich ilość nieskończoną). Są to więc pewnego rodzaju konstrukty, jakimi posługuje się nasz umysł w ocenie własnej sytuacji. Ludzie, którzy wybierają „zniewalające” ideologie wcale nie popadają w swoim mniemaniu w niewolę – według nich to wolnomyśliciele i libertyni żyją w niewoli zmysłów. Punkt widzenia zależy zatem od punktu siedzenia i od ideologii, przez której okulary postrzega się świat.
Z psychopatią zupełnie inaczej: dziś możemy ją zobaczyć na ekranach tomografów, tak jak chorobę Alzheimera czy depresję. Trudno zatem nazwać ją konstruktem – jest po prostu pojęciem opisującym obiektywnie istniejący stan: odbiegającą od normy budowę obszarów mózgu odpowiedzialnych za emocje, która objawia się takim, a nie innym zachowaniem.
to ciekawe, co piszesz, a przyznam, z epierwsze slysze. gdzie mozna cos poczytac o fizjologicznych uwarunkowaniach psychopatii? moja podejrzliwosc w takich wypadkach – przyznaje od razu – rosnie, bo skoro dokladnei wiadomo,co FIZYCZNIE powoduje pewne zaburzenia, to rosnie pokusa, zeby je rownei fizycznie leczyc. a wtedy to juz tylko stajemi przed oczami 'mechaniczna pomarancza’… i to ta ksiazkowa bardziej niz filmowa.
a co do pana dowkinsa, to rozumiem, ze mowa o 'selfish gene’? dla mnie to jest ksiazka rowniez o wielu innych rzeczach, np. o pewnych mechanizmach kultury, ktore bez wprowadzneiach takich konstruktow jak np. mem nijak nie chca miec sensu. rozwazania to moze sliskie, ale jakze inspirujace :))
Tia, „Selfish gene”. Mem to dla mnie konstrukt chyba trochę za mało ścisły, niemniej ciekawy… Na pewno lepiej tłumaczy zjawiska kultury niż wszystkie psychoanalizy i postmodernizmy razem wzięte. Niestety, memetyka rozkwit swój ma już chyba za sobą: kiedyś w jej ramach badano np. jak w USA od wybrzeża do wybrzeża roznosi się „epidemia” czapek noszonych tyłem do przodu, było to jednak chyba jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. O żadnych nowszych badaniach nie słyszałem.
O fizjologicznych uwarunkowaniach psychopatii można przeczytać w następujących pracach:
Andersen, S. W., Bechara, A., Damasio, H., Tranel, D., Damasio, A. R. (1999). Impairment of social and moral behavior related to early damage in human prefrontal cortex. Nature Neuroscience, 2, 1032-1037.
Blair, J., Cipolotti, L. (2000). Impaired social response reversal: A case of „acquired sociopathy”. Brain, 123, 1122-1141.
Lalumiere, M. L., Harris, G. T., Rice, M. E. (2001). Psychopathy and developmental instability. Evolution and Human Behavior, 22, 75-92.
Lykken, D. T. (1995). The antisocial personalities. Mahwah, N. J.: Erlbaum.
Lykken, D. T. (2000). The causes and costs of crime and a controversial cure. Journal of Personality, 68, 559-605.
Mealey, L. (1995). The sociobiology of sociopathy: Ań integrated evolutionary model. Behavioral and Brain Sciences, 18, 523-541.
Z dotarciem do nich nie powinno być problemu przez scholar.google.com lub bazy EBSCO, zresztą w Ameryce masz to wszystko na miejscu:)
dzieki! hehe, teraz potrzebny mi juz tylko urlop…