Dziś wybory w kraju, od którego ambasadorów zależy podobno, kto może być w Polsce ministrem (a może nawet i premierem). Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będą to pierwsze w XXI wieku wybory, które przegrają Republikanie.
Brygada Busha ledwie zipie w sondażach, głównie za sprawą przeciągającej się wojny w Iraku, która jak na razie chyba nikomu (poza wiceprezydentem Cheneyem, którego firma, Halliburton, zgarnęła ok. 55 procent ze środków na odbudowę Iraku) specjalnych korzyści nie przyniosła, wielkiego skandalu korupcyjnego (lobbysta Jack Abramoff w zamian za przepychanie odpowiednich ustaw załatwiał republikańskim politykom lukratywne wycieczki i utrzymywał m.in. żonę szefa Republikanów w Kongresie, Toma DeLaya) oraz dwóch skandali obyczajowych, które ostatnio wstrząsnęły wierchuszką amerykańskich konserwatystów. Co ciekawe, oba dotyczą miłości męsko-męskiej.
Bohaterem największej jak dotąd afery „miłosnej” był jeden z najbardziej znanych w Stanach Zjednoczonych konserwatywnych kongresmenów, Mark Foley. Niemal wszystko, co Foley robił w Kongresie przez ostatnie 11 lat, obracało się wokół walki z dziecięcą pornografią i wykorzystywaniem seksualnym nieletnich (czyli istot ludzkich poniżej 18 roku życia). Był przewodniczącym podkomisji ds. zaginionych i wykorzystywanych dzieci (House Caucus on Missing and Exploited Children) i autorem projektu ustawy, która zakazywać miała pokazywania nieletnich w mediach w jakichkolwiek sytuacjach wiążących się z seksem. Ustawa ostatecznie przepadła (ponoć za sprawą lobbingu Hollywood), jednak niezrażony kongresman wkrótce potem stał się współautorem tzw. Adam Walsh Child Protection and Safety Act. Na mocy tej ustawy, uchwalonej przez Kongres i podpisanej przez Busha 27 lipca b.r., w USA powstał jeden spójny centralny rejestr pedofilów, dzięki któremu każdy Amerykanin może sprawdzić sobie w Sieci, czy i (ewentualnie) ile dzieci zgwałcił jego sąsiad (nie, żebym kręcił nosem, jednak trochę boli, że z jakichś powodów także w Ameryce tylko pedofilów w ten sposób się wyróżnia – jakoś nikomu nie przychodzi do głowy tworzenie rejestrów złodziei, gangsterów czy zabójców, które moim zdaniem znacznie bardziej by się przydały). Poza tym na mocy Adam Walsh Act nigdzie w Stanach nie można już skazać osoby, która porwie dziecko, na mniej niż 25 lat i osoby, która z takim dzieckiem się prześpi, na mniej niż 30 lat. Nie muszę mówić, że za zwykłe zabicie dzieciaka pozbawione podtekstów seksualnych, można w niektórych wypadkach dostać znacznie mniej. Co kraj to obyczaj.
Niemały był zatem szok w Stanach, gdy się okazało, że wróg pedofilii nr 1 sam gustuje w… niepełnoletnich (czyli w mniej niż 18-latkach). Ba, nie tylko w niepełnoletnich, ale nawet w chłopcach. Do tego nie w zwykłych chłopcach, tylko w najzdolniejszych amerykańskich uczniach. W tych, którzy dostąpili zaszczytu paziowania w Kongresie.
Krótkie wyjaśnienie: jakkolwiek dziwne nam by się to wydawało, Kongres Stanów Zjednoczonych posiada własny korpus paziów (tak chyba wypada przetłumaczyć angielskie pages). Paziowie owi to wskazywani przez poszczególnych członków Kongresu młodzi (16-18 lat) ludzie obu płci, którym państwo amerykańskie w zamian za usługiwanie reprezentantom Narodu funduje prestiżowy pięciomiesięczny program stypendialny. W trakcie stypendium nastolatek zaznajamia się z arkanami polityki służąc jako asystent, dokumentalista lub goniec w organie ustawodawczym największego światowego mocarstwa. O sile uroku, jaki na ludzi rzucają wnętrza Kapitolu, świadczyć może fakt, iż wielu paziów po latach wraca do Izby Reprezentantów lub Senatu, już w charakterze kongresmanów. Nie od dziś jednak wiadomo, że obowiązki pazia nie zawsze ograniczają się do tego, co zapisano w dokumentach programu stypendialnego. Tzn. że paziowie czasami świadczą członkom Izby Reprezentantów usługi, których nie przewidzieli twórcy programu.
W 1983 dwóch kongresmanów: Republikanin Dan Crane i Demokrata Gerry Studds zostało oskarżonych o kontakty seksualne z 17-letnimi paziami. Paź Crane’a był płci żeńskiej, paź Studdsa – męskiej. Sprawa była dosyć gorąca, niemniej stanowić mogła co najwyżej preludium do tego, co miało nastąpić 23 lata później za sprawą Foleya.
Wszystko zaczęło się we wrześniu od maili, które powolutku wyciekały do prasy z różnych instytucji. W mailach tych 52-letni kongresman wypytywał szesnasto- i siedemnastolatków o szczegóły ich anatomii (zwłaszcza o organy płciowe) i domagał się zdjęć. Większość adresatów przechodziła nad listami od staruszka do porządku dziennego, część jednak – jak się okazało – informowała o tym kongresmanów, którzy ich polecili do programu. Ci dziś twierdzą, że o wszystkim donosili szefowi Izby Reprezentantów, Dennisowi Hastertowi, który – jak się okazuje – starannie tuszował, co trzeba.
Proceder trwałby do dziś (mimo że rozsyłane przez źródła powiązane z Demokratami maile Foleya trafiły do głównych redakcji i organizacji pożytku publicznego zajmujących się kwestią pedofilii), gdyby nie… blogi. Żadna z gazet, do której trafiły dokumenty nie była bowiem zainteresowana wzniecaniem skandalu (widząc w tym zapewne jakąś niejasną grę wyborczą), zwłaszcza że materiał dowodowy wydawał się nad wyraz słaby. Nawet organizacje gejowskie, do których trafiały materiały, trzymały język za zębami. W największej z nich, Human Rights Campaign, pracował jednak niejaki Lane Hudson, który po godzinach prowadził sobie bloga Stop Sex Predators. W mailach Foleya zobaczył materiał na ekstra notkę i szansę na gigantyczną promocję, po czym zrobił to, co każdy rasowy blogger zrobiłby na jego miejscu i tym sposobem 24 września świat poznał prawdę. Link do wpisu na Stop Sex Predators zrobił tak wielką furorę w Sieci, że sprawą zainteresowały się media „oficjalne”: cztery dni później o sprawie doniosła telewizja ABC, a za nią wszystkie pozostałe amerykańskie sieci. 29 września Foley zrezygnował z mandatu i z walki o reelekcję (przy okazji ogłaszając, że wszystkiemu winien alkohol, od którego od dawna jest uzależniony, i ksiądz katolicki, który go w dzieciństwie macał). Lane Hudson też stracił pracę: zwolniono go za wykradzenie poufnych materiałów nazajutrz po ich publikacji.
Skandal Foleya wstrząsnął Ameryką. W ciągu kilku tygodni ujawniło się kilkudziesięciu innych byłych paziów, których kongresman nagabywał drogą elektroniczną. Co więcej, w prasie i Internecie zaroiło się od zapisów czatów i maili, w których jurny staruszek kolejnym chłopakom składa coraz mniej moralne propozycje (próbki tutaj). Jakby i tego było mało, okazało się, że 10 lat temu inny republikański kongresman, Jim Kolbe, jeździł z paziami na campingi i na tych campingach dotykał nastolatków w miejsca intymne. Wszystko to Partia Słonia może by to jeszcze jakoś przeżyła, gdyby przy okazji nie wyszło na jaw, że w krycie Foleya, którego skłonności były wśród kolegów tajemnicą poliszynela, zaangażowani byli niemal wszyscy znaczący Republikanie w Izbie Reprezentantów. Ludzie, którym publicznie obrona rodziny i wartości moralnych nie schodzi z ust, okazali się, nie pierwszy raz i nie ostatni, bandą hipokrytów.
Amerykanie wszak nie takie rzeczy wybaczali swoim przywódcom, więc los Republikanów wcale nie wydawał się przesądzony, zwłaszcza że Demokraci bardzo się starali i dzisiejsze wybory przegrać (ekskandydat na prezydenta John Kerry przebił tu wszystkich strasząc kalifornijskich studentów, że jak nie będą się uczyć, to będą głupi i skończą jako amerykańscy żołnierze w Iraku). Niestety dla konserwatystów, prości obywatele postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.
Jeden taki prosty obywatel, 49-letni (ale dobrze zachowany) Mike Jones, pojawił się 2 listopada w programie Petera Boylesa w nadającym w Denver radiu 630 KHOW. Opowiedział tam o swojej karierze męskiej prostytutki i o pewnym niezwykłym kliencie, z którym spotykał się przez ostatnie 3 lata.
Spotkania miały miejsce średnio raz w miesiącu. Mężczyzna przedstawiający się jako Art za każdym razem płacił 200 dolarów za około godzinę igraszek. – To był tylko stosunek fizyczny, bez żadnych uczuć – mówi dziś Jones. Aby spotęgować doznania, przed każdym stosunkiem Art wąchał metamfetaminę, jeden z najbardziej uzależniających i toksycznych narkotyków (jego używanie powoduje m.in. skrócenie drzewa neuronowego w ośrodkowym układzie nerwowym).
Prawdziwe nazwisko „Arta” Jones poznał, gdy zobaczył go w telewizji w programie poświęconym promowaniu poprawki do stanowej konstytucji, o której opowiemy potem. Okazało się, że jego klient to Ted Haggard, żonaty i dzieciaty 50-letni pastor, szef Kościoła Nowego Życia w Colorado Springs, przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia Ewangelików (NSE) oraz… przyjaciel i doradca prezydenta Busha. NSE to największa i jednocześnie jedna z najbardziej konserwatywnych amerykańskich organizacji protestanckich. Zrzesza 52 Kościoły, łacznie posiadające przeszło 30 milionów wyznawców. Co więcej, jest to jedna z nielicznych dziś organizacji w Stanach, która bezwarunkowo popiera politykę administracji George’a Busha. Sam Haggard uchodził na nieformalnego doradcę prezydenta w kwestiach społecznych (mówiono nawet, że jako jeden z nielicznych ma do niego niemal całodobowy dostęp, on sam zaś żartował, że George W. Bush zgadza się z nim we wszystkim, prócz tego, jakim samochodem należy jeździć) i zagorzałego przeciwnika przyznawania homoseksualistom jakichkolwiek praw. Z drugiej strony słynął z wypraw do barów gejowskich w Denver, gdzie, posiłkowany przez współwyznawców, usiłował nawracać grzeszników i przekonywał do wstąpienia do swej kongregacji.
W telewizji Ted Haggard występował dosyć często, jednak głównie na kanałach, których Jones nie oglądał, czyli tam, gdzie udzielali się religijni kaznodzieje. W swych programach przekonywał m.in. do kreacjonizmu, jego Kościół bowiem optował – tak jak rodzina Giertychów – za literalnym odczytywaniem Biblii. Zważywszy, że nie można wykluczyć – przynajmniej dopóki i Giertychów na tę okoliczność się nie przebada – związku tych poglądów z wdychaną przed kolejnymi numerkami z Jonesem metamfetaminą, narkomani wybierający ten narkotyk powinni się dwa razy zastanowić nad tym, co czynią, o ile nie chcą na starość skończyć jak Ted Haggard lub Maciej Giertych.
Choć Jones znał tożsamość swojego klienta od czterech miesięcy, postanowił ją ujawnić dopiero parę dni przed zaplanowanym (razem z wyborami) na dziś referendum, w którym mieszkańcy Kolorado i siedmiu innych stanów mają zdecydować, czy w ich stanowych konstytucjach powinien znaleźć się zapis zabraniający małżeństw jednopłciowych (te na razie są w USA legalne tylko w Massachussetts). O taki przepis walczył od lat właśnie pastor Ted Haggard – poczuwający się do solidarności z innymi gejami Mike postanowił zatem pokazać światu, co to za ziółko.
Haggard (od którego Biały Dom natychmiast się odciął) początkowo zaprzeczył oskarżeniom, zapewniając, że zawsze był wierny swojej żonie i nigdy nie brał narkotyków. Jednak gdy Mike Jones przedstawił publicznie nagrane na swojej sekretarce automatycznej wiadomości głosowe od Haggarda dotyczące zarówno narkotyków, jak i zaplanowanych spotkań, pastor zmienił zdanie. Zrezygnował z przewodniczenia NSE i swemu Kościołowi, przyznając jednocześnie, że kupował od Jonesa narkotyki, ale nie uprawiał z nim seksu (dobrze to ukazuje, jaka jest hierarchia ciężkości grzechów u amerykańskich protestantów). Wczoraj, w niedzielnym liście do wiernych, przyznał się i do tego, przepraszając przy okazji wiernych za swe grzechy i ogłaszając, że bedzie dalej walczył ze swymi słabościami. Nie wątpię, że z równie spektakularnymi sukcesami.
Upadek Haggarda przypieczętował prawdopodobnie los Republikanów. Poparcie dla nich (23 punkty procentowe poniżej Demokratów) było wczoraj najniższe od blisko 30 lat i chyba nikt już nie liczy po tamtej stronie na zwycięstwo w dzisiejszych wyborach. Co niektórzy liczą najwyżej na uratowanie większości w Senacie (w tegorocznych wyborach wybiera się tylko 33 senatorów), właściwie jednak nawet to nie jest pewne.
Pozostaje zatem już chyba tylko modlitwa. Byle nie do Świętego Mikołaja.
Wymiatasz. Gdyby tylko nie te 'punkty procentowe’ 🙂
Przepraszam 🙁
I obiecuję poprawę.
Po blamażu w Iraku i zmarnowaniu nadwyżki budzetowej z czasów Clintona Republikanie polegną z powodu… skandalu obyczajowego. Pffff…
Nic mnie tak nie cieszy jak upadek hipokrytów. Mam nadzieje, że w Polsce też to w końcu się zacznie. PiS i jego liderzy chca być sumieniem narodu, na razie różne skandale związane ze sprawowaniem władzy im nie przeszkodziły, no to może jakieś obyczajowe się zaczną?
Jeden w PiSie już był, ale w poprzedniej kadencji. Kiedy okazało się, że moralizator Walendziak walnął bachora kochance to zrezygnował z mandatu posła. Oczywiście oficjalnie się do tego nie przyznał – to taka podwójna moralność katolików.
Czekam na skandal z Jaroslawem : )
tak brocha! naczelna cechą katolików jest podwójną moralność. umiesz odróżnić wieloryba od delfina udającego wieloryba?
@Novic84: przecież wiadomo, że katolicy mają popiątną moralność, a nie tylko podwójną. Co przypomina dowcip o ludziach o czystym, bo nie używanym, sumieniu.
Tak [Clyde] oczywiście, że wiadomo.
Obrońcy swobód demokratycznych też mają taką – np. Bronisław Geremek, który sugerował dwa lata temu, żeby warszawski Marsz Równości wybrał sobie jakąś trasę w obszarach peryferyjnych Warszaway.
Obrońcy swobód gospodarczych też mają taką – np. Wanda Rapaczyńska ostrzegająca, że „jak tak dalej pójdzie”, to za parę lat „Niemcy będą nam premiera wybierali”.
Obrońcy swobód podstawowych (praw człowieka) też mają taką – jak np. prof. Hołda oceniający zmiany w kodeksie poprzez „te przepisy zachęcają do tego, żeby bogaci bronili swojego mienia, zabijając biednych”.
Nie chce mi się dalej pisać.
Czy z tej wybiórczej litanii wynika coś na temat innych obrońców swobód demokratycznych, gospodarczych, podstawowych? W rozumkach dzieci z piaskownicy może owszem. Każda osoba nieco bardziej poważna co najwyżej wzruszy ramionami na te przykłady debilizmów i spróbuje nie wyciagać stąd miażdzących wniosków na pozostałych broniących i pozostałe broniące.
A ja nigdy tego Teksańczyka nie lubiłam. I już. Ani żadnych zainteresowań, ani kulturyy, ani wziecia. U kobiet, czy u mężczyzn. W politykę się nie mieszam ale za Irak, to bym mu sama krzyżyk postawiła. jeno nie na karcie wyborczej, o nie.
@Tuje: źle się wyraziłem, albowiem i azaliż chodziło mi o kretynizm zarzutu o podwójną moralność.
Brak konsekwencji w postępowaniu występuje u wszystkich ludzi, o czym najlepiej świadczą ostatnie oburzone wpisy na blogach w dyskusji o aborcji i pornografii. Zwolennicy, którzy wręcz by zagryźli przeciwników aborcji powoływali się na to, że zakaz jest przedmiotowym traktowaniem kobiety.
Te same osoby parę dni później ze świętym oburzeniem pisały o zakazie pornografii. W której już kobieta traktowana jest podmiotowo, nieprawdaż?
Mnie sie wciaz nie miesci w glowie, jak dalece zycie seksualne politykow USA moze miec wplyw na polityke. Obok rozdzialu Kosciola od panstwa nalezaloby postulowac rowniez rozdzial seksu od panstwa takoz 😉
Zgadzam się z Tobą Tuje, że większość obrońców rozmaicie rozumianych wartości robią to tylko do momentu, do którego służy to ich własnym interesom. Nie zmienia to jednak faktu, że mnie osobiście najbardziej bawi obnażenie obłudy religijnych obrońców jedynie słusznej „prawdy” (vide: Haggard).
PS Polecam nowy feature FF 2.0 polegający na sprawdzaniu pisowni. 🙂
Tak, czytalem o tym. Matka naszego pastora w Amsterdamie, mieszka w miejscowosci w Szkocji, gdzie lokalny pastor jest znanym homofobem. Staruszka byla cierpliwa, ale gdy po raz kolejny pastor wyglosil 40 minutowa tyrade, wychodzac z kosciola powiedziala mu co ona sadzi o 1) dlugosci i 2) tresci kazania. Podobno widok 80-cio letniej staruszki rugajacej pastora za tresc i forme byl sporym widowiskiem.
Ciekawi mnie, czy on tez ma problemy z wlasna seksualnoscia i w zwiazku z tym przypisuje Bogu wlasne fobie?
tej, a ja dzisiaj przypadkiem słuchałem wiadomości w publicznym radiu (nie wiem który program). było o wyborach w USA, ale ani słowa o skandalach seksualnych. czy ktoś mający lepszą styczność z mediami publicznymi może zreferować, co się w nich mówi o wyborach???
Tuje, piszesz o Geremku. Ja ostatnio napisalem u siebie o panu posle Zemke. W rozmowie z Monika Olejnik powiedzial cos takiego:
„Ja jestem przeciwnikiem wykonywania kary smierci. tylko, ze sad decyzje… kultura i mentalnosc wiaza sie jednak z irakiem, a tam podejscie do i wykonywania kary smierci i orzekania jest inne. Tam jest kara smierci stosowana w dalszym ciagu dosyc masowo.”
i potem:
„Ja uwazam, ze gdyby to w europie mialo miejsce to oczywiscie ta kara nie zostalaby wykonana”
To tyle na temat Hipokryzji. I usprawiedliwiania kary smierci lokalnymi tradycjami. Byc moze powinno sie uznac tez pedofilie jako tradycje pewnych kregow katolickich.
Nie mniej jednak wydaje mi sie ze istnieje jakosciowa roznica pomiedzy Zemkem, ktory pod wplywem emocji i byc moze zadowolenia z mozliwosci ukarania Husseina palnal gafe, a republikanami, ktorzy glownym swoim zalozeniem programowym uczynili walke z pedofilia, jednocesnie sami notorycznie zabawiaja sie z chlopcami.
Ciekawe jestem jak sprawa wyglada u naszych przeciwnikow z LPR.
Kto chce zobaczyc Haggarda na zywo, moze to zrobic za posrednictwem youtube albo google.video. Jest tam filmik Dawkinsa „The root of all evil” w ktorym dawkins rozmawia z Haggardem o kreacjonizmie. Sa tez nagrania filmowe z „mszy” w kosciele Haggarda.
ojej, najmocniej przepraszam za liczne literowki.
Ja obstawiam, że w Polsce jakiś skandalik pójdzie z Rydzykiem, Pospieszalskim albo Giertychem. Ale to jeszcze nie teraz, najpierw muszą się oni zużyć i narazić. Inna sprawa, że u nas osoby które mogłyby powiedzieć wiele na temat prywatnosci hipokrytów milczą, boją sie, mają to gdzieś. Jones wykonał swój obywatelski obowiązek, i to mu się chwali.
U mnie filmiki z Haggardem, dobrane i ułożone do wglądu.
[emigrancik] – jestem przeciwnikiem kary śmierci – saddam w klatce jako atrakcja cyrkowa – why not?
Wiekszośc jednak opinii jaką na ten temat czytałem zwraca uwagę właśnie na to – na lokalne uwarunkowania. To nie musi być głupie – tam jednak jest jednak coś na kształt stanu wojny – obecność wojsk innych państw (może nie w takim rodzaju jak w Afganistanie), zamachy i terroryzm – to moze ustawiać nawias, w którym to prawo wojenne – wojskowe jest niejako obowiązujące.
W ogóle od paru dni mam niezłą zagwozdkę związaną z tekstem z Rzeczpospolitej (niestety już w archiwum płatnym) „Następni do raju” (Plus Minus, nr 253 z 28.10.2006)
Autor John Gray jest profesorem w katedrze myśli europejskiej London School of Economics, autorem książek „Al Kaida i korzenie nowoczesności”, „Po liberalizmie”, „Heresies: Against Progress” i in.
Artykuł zaś to esej związany z ponownym wydaniem „Głównych nurtów marksizmu” Leszka Kołakowskiego.
(wszystkie wytłuszczenia pochodzą ode mnie)
Kilka fragmentów:
Zazwyczaj przyjmuje się, że myślenie utopijne stanowi przypadłość radykalnej lewicy i że w związku z tym zasadniczo zanikło wraz z upadkiem komunizmu. A jednak ponowna lektura „Głównych nurtów marksizmu” Leszka Kołakowskiego – trzytomowej pracy, po raz pierwszy opublikowanej w latach 1968 – 1976, a teraz wydanej ponownie w postaci jednego, imponującego tomiszcza – każe ów pogląd zrewidować. Utopizm bynajmniej nie przepadł razem z komunizmem. Wygląda na to, że znalazł sobie nową ojczyznę w kręgach neokonserwatywnej prawicy. Podobnie jak Marks ci myśliciele neokonserwatywni, którzy wyrobili sobie pozycję pod koniec XX wieku, postrzegają historię jako proces o charakterze postępowym, którego punktem kulminacyjnym ma być ustanowienie określonego systemu ekonomicznego i politycznego w skali całego gatunku ludzkiego. Wierzą oni, że dawną różnorodność kultur i ustrojów musi zastąpić cywilizacja powszechna. Zarazem jednak – też podobnie jak Marks – uważają, że przemiana ta może nastąpić jedynie dzięki rewolucyjnym przewrotom, którym najprawdopodobniej towarzyszyć musi użycie przemocy na wielką skalę.
Ów nadchodzący, zdaniem neokonserwatystów, system powszechny to oczywiście nie komunizm, lecz wyidealizowana wersja „demokratycznego kapitalizmu” po amerykańsku. Również i on jednak, podobnie jak komunizm, zakłada konieczność bezprecedensowego przekształcenia ludzkiej wspólnoty. Tak samo jak Marks i jego dwudziestowieczni uczniowie neokonserwatyści zaangażowali się w projekt, o którym już z góry wiadomo, że nie da się zrealizować. Ich wizja całego świata pod rządami „demokratycznego kapitalizmu” jest nieziszczalna; zdążyła już spowodować katastrofę w Iraku, a dalsze próby jej realizacji mogą poważnie zakłócić cały porządek międzynarodowy.
W epilogu do nowego wydania Kołakowski zwraca uwagę, że pewne elementy marksistowskiej krytyki kapitalizmu odrodziły się w ruchach antyglobalistycznych. Takie echa rzeczywiście dają się słyszeć, ale wydaje mi się, że w wieku XXI najważniejszym ucieleśnieniem odruchów utopijnych, które znalazły swój wyraz w filozofii Marksa, nie jest bynajmniej ów zlepek organizacji antyglobalistycznych. One bowiem potrafią wprawdzie zakłócać różne spotkania, a czasem powodują doraźne zmiany polityczne, ale nie są w stanie zmienić zasadniczego kierunku polityki światowej. Najważniejszą formą politycznego utopizmu jest dziś – powtarzam – pomysł neokonserwatystów, by eksportować liberalną demokrację przy pomocy amerykańskich sił zbrojnych. Jeżeli gdzieś jeszcze dają o sobie znać wpływy Marksa, to właśnie tu.
Utopijny projekt polityczny niekoniecznie musi być z samej swojej natury niemożliwy do zrealizowania. Sama liberalna demokracja nie jest mrzonką: bądź co bądź istnieje na różne sposoby w wielu krajach. Demokracja szwajcarska bardzo się różni od brytyjskiej, brytyjska funkcjonuje inaczej niż amerykańska czy francuska – niemniej we wszystkich tych i jeszcze wielu innych przykładach da się rozpoznać różne wersje liberalnej demokracji. Sama idea demokratyzacji nie jest jeszcze projektem utopijnym. Jest nim natomiast dążenie do narzucania liberalnej demokracji od zewnątrz – i to w warunkach, w których jest oczywiste, że nie ma ona szans funkcjonować i najprawdopodobniej przeobrazi się w coś innego (na przykład w ludową teokrację islamską, jaka kluje się dziś w znacznej części Iraku).
Prawda jest taka, że demokracjęnie wszędzie da się wprowadzić, a być może nigdy nie będzie to możliwe. W gruncie rzeczy nie wszędzie nawet jest ona rozwiązaniem pożądanym; jeśli bowiem idzie o kwestie ludzkiej wolności oraz ryzyko wojny, może okazać się nazbyt kosztowna czy wręcz całkowicie niefunkcjonalna. Próby narzucenia demokracji mogą wywołać poważne wstrząsy społeczne, w wyniku których wolność zostanie jeszcze mocniej stłumiona, niż to miało miejsce za wcześniejszego reżimu autorytarnego. Wprowadzenie demokracji w kraju rządzonym wcześniej po dyktatorsku bywa też często pierwszym impulsem do rozpadu państwa. Demokracja w różnych wersjach rozpowszechniła się w krajach postkomunistycznych; często odbywało się to w sposób pokojowy, ale czasem następowało dopiero po wojnach i czystkach etnicznych – przykładem Bałkany.
No i właśnie. Z jednej strony oburzam się na tłumaczenia chińskich aparatczyków, którzy jeszcze nie zmyli krwi z Tybetu czy Tienanamen – raz po raz przypominają o różnicach w pojmowaniu praw człowieka w kulturze zachodniej i kulturze chińskiej. Od razu sie ciśnie na usta pytania, czy ten katalog swobód i praw podstawowych jest uniwersalny, czy raczej trzeba go przykrawać do lokalnych warunków? A moze są warunki, w których jego stosowanie podlega ograniczeniom?
Pro i kontra w tej sprawie dobrze zarysowują np. takie dwie opinie:
Leopolda Ungera
Proces Saddama miał być jednym z założycielskich aktów demokratycznego Iraku. Nie będzie. Miał się przyczynić do pojednania mieszkańców Iraku. Nie przyczyni się. Szkoda.
i Hatifa Janabi
Co powinien zrobić prezydent Dżalal Talabani, który wcześniej zapowiadał, że nie będzie zatwierdzał wyroków śmierci?
– Gdybyśmy mieli do czynienia z przywódcą normalnego kraju, w którym jest demokracja, a prawo jest szanowane, byłbym za darowaniem życia Saddamowi. Ale ponieważ chodzi o Irak, w którym trwa walka o respekt dla prawa, uważam, że prezydent powinien podpisać wyrok.
Znacząca jest kontynuacja tej rozmowy w Rzepie:
Co zmieni powieszenie Husajna?
– Obawiam się, że niewiele, ale przecież nie o to chodzi, że dyktatora trzeba zabić, bo doprowadzi to do przełomu w Iraku. Ci, którzy stosowali terror – czy to wobec demokratycznych władz w Bagdadzie, czy wobec sił koalicji – będą nadal go stosować. Oni mają tylko jeden cel: zdestabilizować kraj. I w dalszym ciągu będą to robić.
Amerykanie powinni wreszcie zdać sobie sprawę z tego, że zbyt łagodnie z nimi postępują. Im dłużej ekstremiści będą za pomocą terroru domagać się wpływów politycznych, tym gorzej dla kraju, bo radykałowie – czy to szyiccy, czy sunniccy – nie zmienią swoich poglądów po wejściu do rządu. Za to koniecznie trzeba zacząć rozmawiać z tymi, którzy nie dopuszczają się stosowania przemocy, ale i tak wciąż nie mają realnego wpływu na politykę. Na pewno nie chodzi mi o członków partii Baas, bo oni już rządzili i robili to za pomocą siły. Nie nadają się do demokracji, tak samo jak nie nadaje się do niej al Kaida czy jej podobne organizacje terrorystyczne.
Wedle jednej opinii – samo wykoniae wyroku ma być porażką rodzącej się deomkracji. Według drugiej – wprost przeciwnie. W dodatku obaj komentatorzy się zgadzają, że demokracja w Iraku powstaje (lub powstanie).
Zestawiając to z wąpliwościami zawartami w eseju Johna Graya – dochodze do wnisoku, że przestaję mieć w tej sprawie jakieś sensowne zdania. Jak to wszystko pogodzić? Czy to się w ogóle da pogodzić?
[czescjacek]
Aż tak pilnie publicznego radia nie słucham, no może poza trójką. Za to czytam pilnie prywatne i półprywtne gazety (zwłaszcza oskarżaną o prawicowe odchylenie przez jakichś frustratów Rzeczpospolitą).
Wynik kwerendy „haggard” w wyszukiwarkach Rzepy i GW:
Rzeczpospolita – 1
Gazeta Wyborcza – 0
Chociaż tytuł tekstu w Rzepie jest cokolwiek durnowaty – „Zemsta geja”.
Może źle szukam? Nie wiem w jakim stopniu sprawa Foleya albo Haggarda zaszkodziła republikanom – ale zdaje się kondyncja gospodarki USA, zaangażowanie w Iraku, trochę kłamstw itp zrobiło swoje, prawda?
A już wydaje mi się, że to co w sprawie Foleya mogło zaszkodzić, to tuszowanie wszystkim wiadomej sprawy, a nie sprawa jako taka. Przypadek Haggarda traktuję jako ciekawostkę, nie bez pewnej złośliwej satysfakcji oczywiście, ale raczej bez łączenia tegoż z sytuacja wyborczą republikanów.
(BTW: Radia publicznego można słuchać oczywiście przez internet)
„Zemsta geja” to chyba najdurniejszy tytuł jaki można było nadać tej sprawie….
Kto to wymyślił??
Nie wiem. Znam durniejsze.
==> Tuje – a propos „warunków lokalnych”.
Poruszyłeś bardzo interesujący problem i przytoczyłeś ciekawe głosy. Wielce korespondują one z moimi dość już starymi przemyśleniami, że żaden ustrój „przyniesiony w (takiej czy innej) teczce” a nie wyewoluowany w sposób naturalny w danym kręgu kulturowym nie będzie funkcjonował tak samo, jak w miejscu, skąd go zaczerpnięto. Temat ten kilkakrotnie poruszałem głównie w kontekście bolączek funkcjonowania demokracji i „demokratycznego państwa prawnego” w Polsce, tłumacząc, że jako twór przyjęty po ’89 przez społeczeństwo pozbawione wielowiekowego treningu w jego powstawaniu i praktykowaniu MUSIAŁ się wypaczyć do formy Republiki Kolesiów (a raczej zbioru różnych Republik na różnych szczeblach bytu państwowego i społecznego – począwszy od społeczności lokalnych aż do władz centralnych).
Oczywiście to prawidło tym bardziej obowiązuje w przypadku próby wprowadzenia obcych rozwiązań w społeczeństwach tak kulturowo innych od eureopejskich (będących wszak kolebką demokracji) jak islamskie. Akurat w ich przypadku demokracja równa się zwycięstwu fundamentalizmu religijnego i likwidacji demokracji :-)) – więc wiara, że tam uda się ex caethedra demokrację wprowadzić jest szczególnie naiwna.
Główna przyczynę widziałbym w odpowiednio szerokim istnieniu i sprawnym funkcjonowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Otóż zwykle podkreśla się, że to jeden z czynników warunkujących prawidłowe działanie demokracji. Uważam, że to zbyt mało – według mnie to najbardziej elementarna przesłanka powstania demokracji w ogóle. Ważna więc jest tutaj kolejność; najpierw społeczeństwo obywatelskie, potem powstanie demokracji jako formy sprawowania rządów. W przypadku odwrotnym demokracja funkcjonować dobrze nie może, bo pozbawiona jest podstawowej gałęzi sprzężenia zwrotnego miedzy rządzącymi a rządzonymi, umożliwiającej utrzymanie niezbędnego stopnia homeostazy społecznej.
To oczywiście bardzo trywialny zarys problemu, nieuwzględniający choćby stosunku społeczeństwa do państwa i prawa, stosunku również bardzo istotnego dla funkcjonowania państwa a powiązanego wielorakimi konotacjami i implikacjami z istnieniem i zasięgiem społeczeństwa obywatelskiego. Nieuwzględniający również poziomu sił wytwórczych i stopnia zróżnicowania społecznego (uważam i to za bardzo istotne, ale i tu nie będę zagłębiał się w szczegóły).
A ta wspomniana przez Ciebie dziecinna a trącąca fukuyamowskim „końcem historii” wiara neokonsów w nowe „ostateczne rozwiązanie” – ostateczne a uniwersalne dla całego świata – jakim ma być „demokratyczny kapitalizm” – w rzeczy samej przypomina marksistowskie urojenia o marksistowskim „ostatecznym rozwiązaniu” dla (również) wszystkich: bezklasowym a pozbawionym konfliktów ustroju komunistycznym jako finale drogi człowieka przez dzieje :-))…
Tuje:
Milo ze poruszyles utopizm neokonserwatystow. Chcialbym polecic ci jeden film dokumentalny adama curtisa: The Power of Nightmares
Autor opisuje ruch neokonserwatystow i ruch islamistow od ich powstania. Okazuje sie, ze obydwa ruchy postrzegaly te same elementy liberalizmu jako zagrozenie dla spoleczenstw ich krajow. Z jednej strony neokonserwatysci podazajacy za filozofia Leo Straussa, z drugiej strony egipski nauczyciel Kutub (chyba ta sie to pisze), wypowiadajacy walke z liberalizmem.
Wedlug obydwu grup liberalizm prowadzi do rozpadu spoleczenstw poprzez postepujaca atomizacje jednostek. Odpowiedzia ma byc gloszenie mitow spajajacych spoleczenstwo. Wedlug Straussa sa dwa rodzaje mito: wspolny wrog i misyjna rola wlasnego narodu oraz religia.
Wiecej w pierwszej czesci tego filmu.
[Emigrancik]
W eseju, o którym wspomniałem i fragmenty zacytowałem napisane jest coś innego – utopią nie jest istnienie demokracji liberalnych, tylko próba przeszczepienia tegoż na bagnetach żołnierzy amerykańskich – to różnica dość zasadnicza.
One more time:
Najważniejszą formą politycznego utopizmu jest dziś – powtarzam – pomysł neokonserwatystów, by eksportować liberalną demokrację przy pomocy amerykańskich sił zbrojnych. Jeżeli gdzieś jeszcze dają o sobie znać wpływy Marksa, to właśnie tu.
Utopijny projekt polityczny niekoniecznie musi być z samej swojej natury niemożliwy do zrealizowania. Sama liberalna demokracja nie jest mrzonką: bądź co bądź istnieje na różne sposoby w wielu krajach. Demokracja szwajcarska bardzo się różni od brytyjskiej, brytyjska funkcjonuje inaczej niż amerykańska czy francuska – niemniej we wszystkich tych i jeszcze wielu innych przykładach da się rozpoznać różne wersje liberalnej demokracji. Sama idea demokratyzacji nie jest jeszcze projektem utopijnym. Jest nim natomiast dążenie do narzucania liberalnej demokracji od zewnątrz – i to w warunkach, w których jest oczywiste, że nie ma ona szans funkcjonować i najprawdopodobniej przeobrazi się w coś innego (na przykład w ludową teokrację islamską, jaka kluje się dziś w znacznej części Iraku).
Trudno mi sobie wyobrazić co miałoby zastąpić demokrację liberalną – co nie znaczy, że nie można poprawiać jej wad (o ile jeszcze za „wady” się je uzna) – w kolejne zakłopotanie wprawił mnie tekst polecany na blogu jednego z czytelników bloga niniejszego:
The rich, the poor and the growing gap between them
Ja niestety raczej nie jestem skory, żeby zagłębiać się w analizę „co jest jeszcze, a co nie jest już liberalizmem” – zresztą na tym blogu cytowano zawodowych polityków, którzy z tym mają chyba jeszcze większe problemy i nie widać, by się palili swoje braki w znajomości doktryny uzupełniać.
Tym niemniej jeśli ktoś mi mówi „liberalizm jest zły”, to oczekuję podania kilku co najmniej przykładów, z różnych dziedzin, najlepiej jeszcze z porównaniem z tym, jak się sprawy z nimi mają w innych systemach politycznych.
Aha, do filmu dostępu nie mam :/
Drogi Tuje,
alez nie uznalem spoleczenstw liberalnych jako utopie.
Opisalem jedynie w jaki sposob wedlug Curtisa do spoleczenstwa liberalnego odnosili sie pierwsi neokonserwatysci oraz pierwsi islamisci (z okresu powojennego).
Trudno mi tez powiedziec na ile mozna by nazwac utopijnymi pomysly obydwu tych ugrupowan i nie zamierzam w tym miejscu tego analizowac.
Co sie zas tyczy wcielania utopii spolecznych w zycie, to glownie w dziewietnastym wieku dominowala wiara w taka mozliwosc. Zaowocowalo to powstaniem nazizmu i komunizmu. Chyba dlatego z tego co wiem, w pozniejszym czasie podejscie do utopii zmienilo sie. Zaczeto traktowac ja raczej jako metode uwalniania swojej wyobrazni od wplywow rzeczywistosci obowiazujacej tu i teraz. Stad, poczawszy od H.G. Wellsa literatura SF. Z tego co wiem nikt pozniej nie bral powaznie pod uwage wprowadzania utopii w zycie.
Co sie tyczy „zla liberalizmu”, nie jestem pewien czy pijesz do mnie. Przynajmniej w moim poprzednim poscie nie odnioslem sie do liberalizmu w ten sposob. Wogole uwazam ze takie wartosciowanie liberalizmu czy komunizmu zazwyczaj prowadzi do nikad. Wiekszosc dyskutantow na forach i blogach zazwyczaj posluguje sie zupelnie innymi definicjami obojga zjawisk.
Wracajac do filmu:
http://www.imdb.com/title/tt0430484/
Tu na imdb jest wiecej informacji na jego temat. Moze kiedys bedziesz mial okazje by go zobaczyc. Warto przynajmniej ze wzgledu na wglad w historie powstania ruchu islamistcznego.
@btd: 23 procent i 23 punkty procentowe.
Jeśli masz dwie wielkości: np.: 50% i 25% różnica między nimi wynosi 50% (50% * 50% = 25%) i jednocześnie 25 punktów procentowych (50% – 25pp. = 25%). W punktach procentowych chyba nie ma błędu (no chyba, że różnica nie wynosiła 23p% i ja się niepotrzebnie czepiam).
A tekst fantastyczny.
Pozdrawiam.
AB
Zawsze wiedziałem, że zaciekli przeciwnicy czegoś mają to coś na sumieniu. Normalny człowiek, który nikogo nie krzywdzi, nie walczy z czymkolwiek siejąc histerię i wymyślając jakieś drakońskie prawa.
„skrócenie drzewa neuronowego w ośrodkowym układzie nerwowym”
a mnie zaciekawiło co znaczą takie brednie… Jakiego drzewa neuronowego i dlaczego to jest niebezpieczne?
jak dla mnie… Bomba!