Dziś święto flagi, orła, czekolady i różowego balonika, więc będzie o patriotyzmie. Troszkę niezręcznie o tym pisać (zważywszy, jaka jest z oczywistych względów przynależność narodowa tych, co tu wchodzą), bo być Polakiem to generalnie obciach, zwłaszcza jeśli przy tym żyje się w Polsce i na okrągło styka z Polakami, zwłaszcza tymi na świeczniku.
Zacznijmy od tego, że z punktu widzenia psychologii bardzo łatwo patriotyzm wyjaśnić: jako identyfikację grupową, którą w różnych sytuacjach mogą czuć w stosunku do siebie przedstawiciele naszego gatunku. Mogą, ale nie muszą: sam na widok biało-czerwonej flagi jakoś nigdy nie odczuwałem niczego szczególnego – gdyby los mi kazał, jutro bez najmniejszych wyrzutów sumienia mógłbym stać się Kanadyjczykiem, Nowozelandczykiem czy Urugwajczykiem. Nacje to znacznie bardziej od Polaków otwarte i o niebo sympatyczniejsze, a poza tym, przynajmniej w wypadku dwóch ostatnich, zamieszkujące w okolicach znacznie cieplejszych między wrześniem a kwietniem. Cóż, nie sztuką być Polakiem w czerwcu!
Osobiście nie czuję się patriotą jednak przede wszystkim dlatego że patriotyzm to identyfikacja z państwem i miłość do tego bytu, a państwo (przynajmniej w naszym, polskim rozumieniu – bo już nie np. szwajcarskim) to politycy i urzędnicy (zwykli obywatele są co najwyżej ich własnością). A ponieważ do żadnej z tych grup zbyt wielką (pozytywną) namiętnością nie pałam (jak większość rodaków, darzę obie grupy delikatnym miksem zazdrości z pogardą), nie śmiem się nazwać patriotą. I nie wiem nawet, czy gdyby ktoś mnie tak nazwał, dobrze bym się poczuł.
Mimo to zaprosili mnie dziś do programu w TVP Warszawa o patriotyzmie. Wynik może nie był zbyt spektakularny, ale jak ktoś nie ma w święta nic lepszego do oglądania, zapraszam. Jakby coś, ja głos zabieram w 2 minucie: