W internetowej wersji największego hiszpańskiego czasopisma popularnonaukowego „Muy Interesante” przyciągnął kilka dni temu mą uwagę tytuł ¿Qué tipo de „trabajador quemado” eres? (dosł. Jakim typem „wypalonego pracownika” jesteś?). W artykule znalazłem m.in. wyniki świeżutkich badań nad typologią wypalenia zawodowego, które dadzą do myślenia nie tylko managerom i HR-owcom.
Czym jest wypalenie zawodowe, wie zapewne każdy pracownik z dłuższym stażem: fakt, iż po latach wykonywania tych samych zadań spada u niektórych osób motywacja do ich wykonywania (a same zadania, nawet jeśli były wcześniej lubiane, zaczynają coraz bardziej męczyć), zaobserwowano już w starożytności. Swoją drogą, do niedawna zjawisko zniechęcenia do pracy, jakiego ofiarą pada znaczna część pracowników ze stażem, postrzegano jako w miarę jednorodne. Przyjmowano, że wywołuje je przede wszystkim chroniczny stres, połączony z wyśrubowanymi celami, jakie na pracownika nakładają przełożeni. Ważną rolę miało też według badaczy odgrywać wyczerpującą codzienną komunikacją: bądź z klientami, bądź z przełożonymi i kolegami (dość wcześnie zauważono, że na wypalenie zawodowe bardziej narażeni są przedstawiciele zawodów, w których jest kontakt z ludźmi – sprzedawcy, nauczyciele, lekarze, managerowie – niż ci, którzy na ogół pracują we własnych czterech ścianach). I tyle.
Zespół naukowców, którym kierował Jesús Montero-Marín z Aragońskiego Instytutu Nauk o Zdrowiu (Instituto Aragonés de Ciencias de la Salud) pokazał, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Przede wszystkim Hiszpanie udowodnili, że tak naprawdę nie mamy do czynienia z jednym typem wypalenia, ale przynajmniej z trzema, które nie tylko różnią się one etologią i objawami, ale i prawdopodobnie wymagają zupełnie innej terapii.
Montero-Marín i jego koledzy przebadali 409 losowo wybranych pracowników Uniwersytetu w Saragossie. Pytania o satysfakcję z pracy i powody jej braku pomogły zidentyfikować u badanych trzy typy wypalenia, powodowane przez trzy, częściowo wykluczające się zespoły czynników:
- brak lub niedostatek wyzwań i celów (typ underchallenged, zwany dalej urzędniczym),
- brak lub niedostatek czynników motywujących przy obecności wyzwań (typ worn-out – dosł. 'zużyty’),
- nadmiar wyzwań i/lub czynników motywujących (typ frenetyczny).
Ze względów narracyjnych omówimy je poniżej w nieco zmienionej kolejności:
Nadmiar wyzwań (typ frenetyczny)
Hiszpanie ustalili, że u ludzi zmagających się z tym rodzajem wypalenia, mamy do czynienia i z obecnością wyzwań lub zadań, i z właściwą motywacją do ich wykonania (pracownik czuje, że jest dobrze opłacany). Problemem jest tu nadmiar obowiązków lub godzin pracy, z którymi człowiek nawet pracując na pełnych obrotach, po prostu się nie wyrabia. W ten sposób funduje sobie dodatkowy stres, który na dłuższą metę odbije mu się na zdrowiu, ale także na psychice.
Konsekwencje zdrowotne są łatwe do przewidzenia: po jakimś czasie przepracowany pracownik pada że zmęczenia, i to zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Pojawiają się kłopoty z zasypianiem, zapamiętywaniem, w gorszym scenariuszu również z krążeniem i sercem, oraz inne brzydkie przypadłości. Jeżeli praca polega na kontaktach z ludźmi (tak jak to ma miejsce np. w przypadku telemarketerów, przedstawicieli handlowych czy ogólnie pracowników obsługi klienta), może to zaowocować coraz większych cynizmem, chłodem i brakiem zaangażowania w komunikacji, co szybko odbija się na wynikach sprzedaży (casus handlowców) lub choćby na zadowoleniu klientów z komunikacji (przypadek urzędników tudzież pracowników administracji i biur obsługi klienta w prywatnych przedsiębiorstwach). Prędzej czy później albo mówi sobie stop i odchodzi do wolniejszej (względnie mniej psychicznie wyczerpującej) pracy, albo rozwija rozmaite zaburzenia psychosomatyczne. W najgorszym razie przedwcześnie schodzi na zawał.
W badaniu zespołu Montero-Marína wypalenie frenetyczne dotykało przede wszystkim pracowników badawczych i korelowało nie tyle z wynikami naukowymi czy publikacjami (pracownicy naukowi z europejskich uczelni rzadko kiedy wynagradzani są w zależności od wyników, w przeciwieństwie do ich amerykańskich kolegów, pracujących na akord robotnic w fabryce czy opłacanych z prowizji sprzedawców), ile z liczbą godzin spędzonych w pracy. Korelacja była tu prosta: ci, którzy spędzali w pracy więcej niż 40 godzin, notowali prawdopodobieństwo wypalenia się aż 6 razy większe niż ci, którzy pracowali 35 godzin lub mniej (pamiętajmy, że chodzi o Hiszpanię – kraj śródziemnomorski, czyli taki w którym obywatele z zasady się nie przepracowują, wiedząc doskonale, że nawet jeśli żyjąc na kredyt narobią długów, i tak Niemcy i inni Polacy spłacą ich długi). Przy okazji aragońscy naukowcy ustalili, że aragońscy naukowcy to ludzie niezwykle ambitni i urodzeni perfekcjoniści, któż bowiem inny sam z siebie pracowałby nad Ebro po 40 godzin tygodniowo?
Męczące nicnierobienie (typ urzędniczy)
Ze zrozumiałych względów wypalenie typu frenetycznego dotykało rzadziej pracowników administracji i sekretariatów. Co jednak wcale nie oznacza, by statystycznie byli oni bardziej zadowoleni ze swej pracy. Wypalali się jednak z zupełnie innego powodu, a mianowicie… z bezczynności. Okazuje się, że człowiek do poprawnego funkcjonowania potrzebuje jakich takich bodźców, celów i wyzwań, a praca, która ich nie zapewnia, może być – przynajmniej dla niektórych – równie frustrująca jak przysłowiowe galery.
W biurze czy sekretariacie człowiek się na ogół nie przemęcza, a mimo to wielu osobom taka praca szybko brzydnie. Spora część uniwersyteckich biurokratów skarżyła się wprost, że w ich pracy zieje nudą, i że brak bodźców na dłuższą metę bardzo ich wyczerpuje. Na pozór wydaje się to absurdalne, bo przecież we współczesnych biurach są na ogół komputery, więc w ostateczności można wyobrazić sobie, że pracownik administracji sam sobie takie bodźce skołuje… Z drugiej strony jednak, ileż można, gdy nie ma nic do roboty (a przesiedzieć 7 godzin za biureczkiem trzeba), grać w pasjansa czy wpatrywać się w profile innych urzędasów na Facebooku?
Wypalenie z bezczynności może jednak mieć nieco głębszą przyczynę niż nuda i brak wyzwań. Kiedy nic nie robisz albo się nudzisz, po pierwsze zaczynasz dość mocno odczuwać upływ czasu i koncentrować się na tym, zwłaszcza gdy masz na tyle rozumu, że widzisz, że czas przecieka ci przez palce i już dawno na tym stanowisku przestałeś/aś się rozwijać. Po drugie, prędzej czy później pojawiają się myśli o sensie egzystencji i nieuchronne (zwłaszcza dla większości humanistycznie wykształconych biurokratów) wnioski o braku takiego sensu. To zaś z definicji frustruje i wypala.
Brak motywacji (typ „zużyty”)
Trzeci zidentyfikowany typ wypalonych to ci niedocenieni. Co ciekawe, wcale nie chodzi tu o obiektywną wysokość pensji, czy liczbę ustnych pochwał, tylko o subiektywne poczucie pracownika, że od organizacji, dla której pracuje, dostaje tyle samo lub więcej niż sam jej z siebie daje.
Zresztą w samych zarobkach też bardzo często mamy do czynienia z punktami odniesienia. Badania pokazują, że ludzie postawieni przed wyborem dwóch opcji:
1) zarabiać 100 000 dolarów rocznie, podczas gdy cała reszta średnio zarabialiby 200 000 $ lub
2) zarabiać 50 000 dolarów rocznie w sytuacji, gdy inni średnio zarabialiby 25 000,
na ogół decydują się na pierwszą opcję. W efekcie możesz zarabiać kiepsko, ale czuć się zmotywowany (bo wszyscy wokół ciebie mają jeszcze gorzej) lub zarabiać świetnie, ale czuć się niedocenianym, gdy znacznie mniej przykładający się współpracownik dostaje awans i podwyżkę, na które liczyłeś.
Pracownik, który ma poczucie, że pracuje więcej niż inni i/lub zarabia mnie niż oni, szybko traci motywację do działania, i nawet jeśli wcześniej lubił dane miejsce pracy (ba, może nawet o nim marzył), teraz zaczyna go nienawidzić. Co, oczywiście, szybko odbija się na jego zaangażowaniu i wynikach, oraz na ogólnej satysfakcji z faktu, że pracuje na danym stanowisku.
Co znamienne, trzeci typ wypalenia dotyka nie tylko pracowników najemnych, ale ludzi, którzy bezinteresownie (lub interesownie) angażują się w niemal każdą działalność społeczną. Weźmy choćby takich blogerów. Na początku mają przeważnie wysoką motywację do pisania – nawet jeśli nikt ich nie tylko nie opłaca, ale nawet nie czyta – po jakimś czasie jednak zaczynają się schody. W miarę pisania blogujący zdobywa czytelników i komentatorów (w niektórych wypadkach, tak jak tutaj, także klientów), jeśli ci jednak się nie pojawią, zapał szybko zgaśnie. Ba, czasami zgaśnie nawet mimo ich pojawienia się, gdy człowiek dojdzie do wniosku, że czas i środki, jakie inwestuje w pisanie za darmo, nie przekładają się na wzrost dochodów, liczby partnerów seksualnych czy czegokolwiek, po co się pisze.
Co jeszcze?
Badania Hiszpanów nie ograniczyły się do ustalenia typologii. Badacze zidentyfikowali również główne czynniki ryzyka. Jednym z nich było wykształcenie badanego – lub jego zupełny brak. Zespół Montero-Marína znalazł bowiem bardzo ciekawą korelację: im bliżej człowiekowi pod względem wykształcenia było do średniej, tym mniejsze było prawdopodobieństwo, że się wypali zawodowo. Co więcej, zarówno wśród osób najlepiej, jak i najgorzej wykształconych dominował ten sam typ wypalenia: zużyty i niedoceniany.
Bliższe przyjrzenie się kwestionariuszom nie pozostawia wątpliwości co do pochodzenia tego wyniku. Osoby najmniej wykształcone często frustrowały się, gdyż ich praca nie była zbyt dobrze opłacana, na ogół nie miały też szans na awans. Osoby najlepiej wykształcone i o największych osiągnięciach miały z kolei poczucie, że w relację z uniwersytetem wkładają zbyt dużo (i otrzymują za to zbyt mało), co na dłuższą metę również rodziło frustrację.
Tyle na temat badań zespołu z Saragossy – jak czas pozwoli, już wkrótce wrócę do tematu, bo ciekawych artykułów w temacie ostatnio zatrzęsienie. W międzyczasie szerzej zainteresowanych problematyką zapraszam na trening z praktycznych metod radzenia sobie z wypaleniem zawodowym i do lektury innych zamieszczonych tu artykułów z kategorii Psychologia.