Zgodnie z tym, co zapowiadałem ponad tydzień temu, w środę 16 stycznia BBC nadała pierwszy odcinek drugiego sezonu „Torchwooda”. Dla niezorientowanych: „Torchwood” to spin-off „Doktora Who”, tasiemcowej (blisko 750 odcinków) produkcji science-fiction, od 45 lat bijącej rekordy popularności wśród brytyjskich nastolatków. Serial opowiada o działającej w Cardiff grupie rządowych agentów specjalnych, którzy w ramach obowiązków zawodowych dzielnie zmagają się z pozaziemskimi stworami, od których – o czym wie każdy Anglik – aż roi się w stolicy Walii.

Zaplanowany jako „Doktor Who dla dorosłych”: mroczny, poważny, niejednoznaczny, a przede wszystkim wyzwolony obyczajowo (wszyscy główni bohaterowie są biseksualni), „Torchwood” zadebiutował w BBC Three w październiku 2006, już na starcie osiągając rekordową oglądalność. Za sukcesem komercyjnym nie poszedł jednak sukces artystyczny: krytycy wytykali twórcom serialu płycizny scenariusza, niekonsekwencje w prowadzeniu bohaterów, a zwłaszcza fakt, że przesadzili z łączeniem gatunków: w „Torchwoodzie” mieszały się ze sobą elementy filmu akcji, sci-fi, kryminału, horroru, fantasy, melodramatu, thillera erotycznego, komedii romantycznej i dramatu psychologicznego – co więcej, w każdym odcinku w różnych konfiguracjach i proporcjach. I chociaż widzów pierwszej serii ten groch z kapustą nie odstraszył, wszystko wskazuje na to, że Davies i spółka dokładnie przeczytali i wzięli sobie do serca wszystkie te uwagi. W efekcie rok po zakończeniu emisji nie do końca udanego pierwszego sezonu wypuścili dzieło, którego nie powstydziłby się Tarantino.

Zmian jest dużo, i to na najróżniejszych poziomach. Po pierwsze, reorganizacji ulega sposób pracy bohaterów. Co prawda nadal będą ścigać kosmitów, ratować Ziemię przed kataklizmami (także tymi, które sami sprowadzili) i bzykać się w przerwach, niemniej wszystkie wymienione czynności mają się teraz odbywać w sposób zaplanowany i zorganizowany, nie zaś w atmosferze nerwowej improwizacji. Korektom poddano również charaktery postaci. Kapitan Jack Harkness (John Barrowman), przywódca zespołu wzorowany na postaci Kenny’ego z „South Parku” (pada zabity średnio raz na odcinek – jeśli zaś w odcinku występuje Master lub cyborg płci żeńskiej, ginie w ciągu godziny nawet i do kilkunastu razy), nie jest już, jak w poprzedniej serii, na zmianę refleksyjny i posępny (nastroje dość zrozumiałe przy takim trybie pracy), lecz jowialny, bezpośredni i tryskający humorem równie obficie, co na początku swej kariery u boku Doktora. Neurotyczni indywidualiści, robiący dotąd Jackowi przede wszystkim za mało zborny harem, ni stąd ni zowąd przeistoczyli się z kolei w karne komando (czyżby zafundowana przez Mastera wyprawa w Himalaje aż tak ich zmieniła?), w którym każdy dokładnie wie, co ma robić, i co więcej, słucha się szefa. W efekcie gdzieś w środku seansu widz łapie się na tym, że zaczyna darzyć ich sympatią – ostatnim uczuciem, o wywoływanie którego mogli być posądzani w pierwszym sezonie.

Podobne zmiany zaszły w charakterystyce bohaterów negatywnych. Zarówno w „Torchwoodzie”, jak i w „Doktorze Who”, rysunek postaci był do tej pory przeważnie (mimo wyjątków w typie Lady Cassandry) jeśli nie czarno-biały, to przynajmniej czarno-szary. Bohater pozytywny wcale nie musiał być kryształowy, jego główny oponent przeważnie był jednak złem wcielonym – czy to w Daleków, czy Mastera, czy inne kosmiczne monstra. Tymczasem w „Kiss kiss, bang bang” czarny charakter (jak zwykle nietuzinkowy James Marsters), mimo że kompulsywnie kłamie i nałogowo morduje, już na wejściu zyskuje sympatię widzów. Bo czyż można nie polubić łajdaka, który bez mrugnięcia okiem jest w stanie przekonująco opowiadać o tym, jak dobrą był żoną?

Jak widać po dialogach, serial doczekał się w końcu także porządnie napisanego scenariusza (brawa dla Chrisa Chibnalla). To spory postęp, bo wcześniejsze historie często robiły wrażenie naprędce posklejanych z tego, co zebrano z podłogi po kolegium autorskim „Doctora Who”. Ogółem jeśli pierwszą serię można określić jako coś w połowie drogi między „Z Archiwum X” a „Beverly Hills 90210”, to teraz dostajemy skrzyżowanie „Queer As Folk” z „Kill Bill” – czyli to, na co widz (zwłaszcza brytyjski) liczył od początku.

Równolegle serial żegna się z problematyką egzystencjalną i ostro skręca w stronę inteligentnie napisanej komedii. W przerwach między gonitwami i strzelaninami zamiast przyciężkich dywagacji o sensie życia i śmierci dostajemy błyskotliwe, skrzące się humorem dialogi. Przykładem choćby wyborna scena biurowa, w której szef Torchwooda wyciąga na randkę jednego ze swych podwładnych (Gareth David-Lloyd). Swoją drogą, nie zdziwiłbym się, gdyby fraza „Photocoping your butt – or, maybe not your butt” przeszła do historii telewizji…

Biorąc pod uwagę opisaną i nieopisaną tu zawartość, należy się spodziewać, że w polskiej telewizji serial zagości gdzieś tak u progu XXII stulecia. Komu nie chce się czekać, polecam BBC Two w kablówce. Albo szybkie łącze.

36 komentarzy

  1. Widziałem, widziałem, jak dla mnie super. Wyobrażasz sobie taki serial wyprodukowany przez TVP? To jest dopiero science fiction. Moja wyobraźnia jest chyba jakoś w tym względzie upośledzona 😉

  2. „które na zmianę kłamie, knuje i morduje, jednocześnie ani na chwilę nie tracąc sympatii widzów”

    Ja tam tylko czekałem kiedy go wreszcie zastrzelą albo co 😉

    uwaga spoiler:

    No i po co kombinować z jakimiś zastrzykami, zmianami DNA, zamiast odrąbać rękę? Czyżby tak bardzo weszli w 21 wiek, że zapomnieli o tradycyjnych metodach? 😉

    Ogólnie odcinek fajny, a zapowiedź kolejnego też miła (aż zapomniałem wcześniej, że Marta Jones ma się pojawić) 😀

    Jenek
  3. Jenek, to samo o rączce pomyślałem, ale potem przypomniało mi się, że to ma być teraz show familijne 😉
    A swoją drogą, to jedyna strata po starym „Torchwoodzie” – mniej naturalizmu. W poprzednim sezonie pewnie odrąbaliby Johnowi wszystkie kończyny z rozpędu 😉

  4. @odciąć rękę

    Dobra, ale wtedy pół Cardiff i tak by wyleciało w powietrze.

    @BH 90210/X-files, QaF/Kill Bill

    Eee, nie pojechałeś trochę ze skojarzeniami? Równie dobrze można by było wrzucić tu inne dramy RTD, jak Bob i Rose lub Casanova, wszak motywy mu się powtarzają, i zmiksować z np Supernatural/Blood Ties/Opowieściami niesamowitymi/jakimkolwiek serialem o kosmicznym i nadprzyrodzonym. Zawsze znajdą się jakieś cechy wspólne, ale ja tu widzę raczej charakterystyczny styl Russela i na tym bym się skupiła. I wszystko układa się w logiczną całość, również w przypadku „przeobrażeń i korekt”, które nie biorą się znikąd, a związane są z rozwojem zespołu. Zaś Jack wraca odmieniony po ponownym spotkaniu z Doktorem.

    Nie zgodziłabym się również w kwestii czarnych charakterów, bo właśnie w Doktorze często wybiela się w końcu villainów lub pokazuje ich od innej strony. A John to kolejna postać w stylu RTD – łajdak, ale jejku, jaki fajny. Jack też był podobny, a np z QaF taki jest Stuart Jones.

    Lucy_Saxon
  5. Lucy Saxon,

    @odciąć rękę

    Dobra, ale wtedy pół Cardiff i tak by wyleciało w powietrze.

    Odciąć przed wrzuceniem reszty do „riftu” 😉

    nie pojechałeś trochę ze skojarzeniami? Równie dobrze można by było wrzucić tu inne dramy RTD, jak Bob i Rose lub Casanova, wszak motywy mu się powtarzają, i zmiksować z np Supernatural/Blood Ties/Opowieściami niesamowitymi/jakimkolwiek serialem o kosmicznym i nadprzyrodzonym.

    Nie będę oponował, to mi akurat przyszło do głowy. No, może poza jedną kwestią: o niebo bliżej nowemu Torchwoodowi do QAF, niż Bob&Rose 😉 Poza tym, pamiętaj, ze scenariusz napisał nie RTD, lecz Chibnall (nawet jesli Russell coś przy nim majstrował)…

    Nie zgodziłabym się również w kwestii czarnych charakterów, bo właśnie w Doktorze często wybiela się w końcu villainów lub pokazuje ich od innej strony.

    Jeśli nie liczyć wybranych Daleków, które od czasu do czasu mutują i zaczynają mieć wątpliwości co do zasadności eksterminacji wszystkiego, co żyje (przez co jednak nie zyskują u mnie jakiejś specjalnej sympatii, ale może jakoś nie „czuję” samych tych stworów), do głowy przychodzą mi tylko dwa przykłady z ostatnich trzech serii DW, w którym villain zrobiłby się sympatyczny: burmistrzyni z „Boom Town” i Lady Cassandra w „New Earth”. OK, nie liczę sytuacji, w której pozorny villain w istocie nie jest świadomie złą istotą, ale np. zabłąkanym kosmitą („Fear her”), wadliwie działającym urządzeniem („Empty Child”/”Doctor Dances”, „The Girl in the Fireplace”) czy broniącym się przed inwazją słońcem („42”)…

  6. PS. A porównanie Johna Harta ze Stuartem Jonesem faktycznie niezwykle trafne. Zobaczymy teraz, czy nastąpi dalszy, podobny rozwój postaci. Biorąc pod uwagę popularność kreacji Marstersa wśród fanów, spodziewam się, że końcem końców dołączy do teamu na stałe, choć zapewne dopiero w trzecim sezonie.

  7. Nerd talk ciąg dalszy:

    @Poza tym, pamiętaj, ze scenariusz napisał nie RTD, lecz Chibnall (nawet jesli Russell coś przy nim majstrował)…

    Majstrował sporo, przecież i tak to wszystko jest jego pomysłu.

    @Jeśli nie liczyć wybranych Daleków, które od czasu do czasu mutują i zaczynają mieć wątpliwości co do zasadności eksterminacji wszystkiego, co żyje

    Kiedy to właśnie bardzo dużo, skoro u Daleków zdarzają się takie rewolucje!

    @jednak nie zyskują u mnie jakiejś specjalnej sympatii, ale może jakoś nie “czuję” samych tych stworów

    No wiesz! Dalek! Ikona! I są słodcy na swój sposób 🙂

    @do głowy przychodzą mi tylko dwa przykłady z ostatnich trzech serii DW, w którym villain zrobiłby się sympatyczny (…)

    A doktor Lazarus? Przecież nie jest to postać z gruntu zła, tylko tragiczna. Master nie jest zły, lecz szalony. Zresztą, mało jest w Doktorze, a nawet i w Torchwoodzie obcych wyjątkowo perfidnych, zwykle chodzi tylko o konflikt interesów między ludźmi a kosmitami, jak zresztą zauważyłeś.
    Aha, Slitheenowie zrehabilitowali się jeszcze w Sarah Jane Adventures.

    @John Hart

    Na bank wróci, zresztą już sobie wyrobił reputację jako Spike w Buffy.

    Poza tym powstrzymałabym się jeszcze przed prognozowaniem, jaka to seria będzie, na podstawie pierwszego odcinka. Na pewno będzie świetna, ale czy pójdą w sensację, czy filozofię, czy jeszcze w coś innego – o tym się dopiero przekonamy.

    Lucy_Saxon
  8. Mrw,

    @villain zrobiłby się sympatyczny:

    Obejrzyj sobie taki odcinek pt. “Dalek”.

    Oglądałem i nie zapałałem jakoś sympatią.
     
     
    @Odciąć przed wrzuceniem reszty do “riftu”

    Już widzę, jak sobie daje…

    Można by zacząć od głowy… 😉

  9. Lucy,

    Kiedy to właśnie bardzo dużo, skoro u Daleków zdarzają się takie rewolucje!

    Ale te Daleki z „wątpliwościami”, mutujące na kształt ludzki, najczęściej przecież nie przestają wtedy mordować. Co najwyżej zaczynają odczuwać wyrzuty sumienia. Z punktu widzenia ofiary niewielki zysk…

    No wiesz! Dalek! Ikona! I są słodcy na swój sposób

    Hmm, nie powiedziałbym tego o migoczacym krzyżowaniu śmietnika z odkurzaczem, ale de gustibus 😉

    A doktor Lazarus? Przecież nie jest to postać z gruntu zła, tylko tragiczna. Master nie jest zły, lecz szalony.

    Zgadzam się, że obie postacie to nie jest zło w czystej postaci (takie, jaki widzimy np. w „Satan Pit”), że to ofiary mutacji, szaleństwa etc. – tylko że w tym kontekście wywołują one raczej litość (podobnie jak te Daleki z wyrzutami sumienia), tak jak przestępca, o którym wiemy, ze miał straszne dzieciństwo. Kpt. Hart (podobnie jak Kpt. Harkness w „Empty Child”) to zupełnie inna broszka – nie spodziewamy się po nim niczego dobrego (no, może poza tym, ze dostarczy nam dobrej rozrywki), ale mimo to go lubimy (i litość nie odgrywa tu najmniejszej roli). Przypomina się wtedy inny kapitan, Jack Sparrow…

    PS. QaF a Torchwood

    Tylko, że w odróżnieniu do QaF, bohaterowie Torchwooda są bi. Wszyscy.
    Bi albo omni, w przypadku niektórych, rzecz jasna.

    Na gruncie międzyludzkim (seksu z Weevilami na naszych oczach chyba scenarzyści nie przewidują) wychodzi na to samo 😉

  10. Kapitan John Hart na pewno się jeszcze pojawi w kolejnych odcinkach. Choćby ze względu na ostatnie zdanie jakie wypowiedział przed wejściem w szczelinę 🙂

    A jeśli chodzi o negatywne charaktery w TW to niewiele było takich całkowicie złych. O ile sobie przypominam to tylko w „Countrycide” była banda szaleńców, która zasłużyła sobie na przestrzelenie kolan i dobijanie przez 3 dni 😉

    btw. Kanał Canary Wharf stracił wszystkie (oprócz 5) filmy 🙁 BBC się kolejny raz dorwało. Ale kolejne odcinki Torchwooda sam będę uploadował, więc w okolicach czwartkowych wieczorów możecie szukać pod tagiem „p00ʍɥɔɹoʇ” albo po prostu w moich filmach 🙂
    btw. jeszcze tylko tydzień i odwiedzę Canary Wharf ;D 😀 :F

    Jenek
  11. @Ale te Daleki z “wątpliwościami”, mutujące na kształt ludzki, najczęściej przecież nie przestają wtedy mordować. Co najwyżej zaczynają odczuwać wyrzuty sumienia. Z punktu widzenia ofiary niewielki zysk…

    Czyżby? Samotny Dalek z pierwszej serii przestał mordować, gdy zaczął odczuwać emocje, a potem dokonał autodestrukcji. A zmutowany Dalek w trzeciej serii próbował wręcz powstrzymać innych Daleków przed zabijaniem ludzi.

    @ofiary mutacji, szaleństwa etc. – tylko że w tym kontekście wywołują one raczej litość (podobnie jak te Daleki z wyrzutami sumienia), tak jak przestępca, o którym wiemy, ze miał straszne dzieciństwo. Kpt. Hart (podobnie jak Kpt. Harkness w “Empty Child”) to zupełnie inna broszka

    Jejku, chyba się zgubiłam. Z czym Ty teraz polemizujesz? Przecież praktycznie to samo zawarłam we wcześniejszych postach, w których podważam tezę o „czarnych charakterach”.

    @nie spodziewamy się po nim niczego dobrego (no, może poza tym, ze dostarczy nam dobrej rozrywki), ale mimo to go lubimy

    Women love outlaws. Duh.

    Lucy_Saxon
  12. Lucy Saxon, przyznaję rację i zwijam uszy po sobie. Faktycznie, pisałaś to, do czego w końcu doszedłem. Co jednak poradzę, że odcinki o Dalekach na Manhattanie były (w moim mniemaniu) najgorsze w historii odnowionego „Doktora”, i że natychmiast po obejrzeniu wyparłem je do nieświadomości? Drżę teraz na myśl o tym, że trzeci odcinek TW2 też będzie autorstwa Helen Raynor (Davies pozwolił jej także napisać dwa kolejne odcinki do IV serii „Doktora” – gdyby nie był homo, zacząłbym podejrzewać, że ta kobieta oddaje mu jakieś usługi)…

    Women love outlaws. Duh.

    Fakt, Lucy Saxon musi sporo o tym wiedzieć 😉

  13. @odcinki o Dalekach na Manhattanie były (w moim mniemaniu) najgorsze w historii odnowionego “Doktora”, i że natychmiast po obejrzeniu wyparłem je do nieświadomości?

    Fakt, mnie też trochę rozczarowały, ale wspomniałam już, że mam słabość do Daleków, nieprawdaż? Cóż zrobić, Raynor to nie Moffat, ale ja wierzę w Russela, bo niewiele jest twórców i producentów, którzy mają tak genialną intuicję telewizyjną.

    @Fakt, Lucy Saxon musi sporo o tym wiedzieć 😉

    Haha. Lucy Saxon to także żarcik, który mogą załapać uważni fani Doktora 😉

    Lucy_Saxon
  14. Ech, Steven Moffat… Gdyby to ode mnie zależało, to on byłby head writerem „Doktora”. Uwielbiam Daviesa, ale co poradzę, że jego odcinki w III serii (z chlubnym wyjątkiem dwóch ostatnich, choć moim skromnym zdaniem znacznie większa to zasługa Johna Simma) oraz najnowszy Christmas Special nie wytrzymują porównania z genialnym „Blink” 🙁 Już nawet najwięksi fani radzą mu ostatnio jakąś przerwę w pisaniu sci-fi gwoli regeneracji pióra…

  15. O tak, Blink jak na razie jest chyba najlepszym odcinkiem nowego Doktora. Ale nie rozumiem, co masz do finału serii? Ok, ja wiem, kombo Tennant&Simm przebija wszystko, ale scenariusz sam w sobie też jest świetny: akcja, sensacja, twisty (Master pojawia się już w Utopii, kto by przypuszczał!), humor, a także, jak zawsze u Russela, genialnie dobrana muzyka. I piękna drama: tragedia ludzi z Utopii, szaleństwo Mastera, samotność Doktora. I długo wyczekiwane ponowne spotkanie Jacka z Doktorem.

    Aha, skoro mowa o wybitnych odcinkach, trzeba też wspomnieć o Human Nature i The Family Of Blood (brr!) Paula Cornella, które również wyróżniają się na tle wszystkich trzech serii.

    Lucy_Saxon
  16. Lucy, akurat dwa ostatnie odcinki III serii to arcydzieła (dlatego napisałem z chlubnym wyjątkiem) i tez mi się podoba tam scenariusz (chopć do końcówki mam malutkie zastrzeżenia) oraz muzyka (zwłaszcza genialne I can’t decide). A z innych odcinków, po prostu uwielbiam Boom Town (również by Davies) i w ogóle sądzę, że pierwsza seria była najlepsza – po prostu przy duecie Eccleston-Piper (który w pewnym momencie zmienia się w trójkąt Eccleston-Piper-Barrowman) wymięka wszystko, co wymyślono tam później.

    BTW, dzieki linkom podesłanym wyżej przez Jenka (dzięki, dzięki, dzięki) obejrzałem już „Sleepera”. Porządna robota, ale już nie olśniewa, zniknęła błyskotliwość, bohaterowie wygłaszają najwyżej parę ciekawych linijek. Nie mówiąc już o tym, że ani śladu zapowiadanej randki Jacka z Ianto. Chyba bedę musiał zrewidować część pozytywnych opinii o tej serii 😉

  17. @i w ogóle sądzę, że pierwsza seria była najlepsza – po prostu przy duecie Eccleston-Piper (który w pewnym momencie zmienia się w trójkąt Eccleston-Piper-Barrowman) wymięka wszystko, co wymyślono tam później.

    A ja wolę 2 serię, głównie ze względu na jej ogromny ładunek emocjonalny: genialne odcinki z Cybermenami, The Girl in The Fireplace, School Reunion, finał („exterminate” vs. „obey”, hi hi hi). Plus bardzo fanowski odcinek Love&Monsters z najbardziej chyba przewrotnym żartem historii telewizji (pewnie kojarzysz, tekst o „love life”). Bardziej lubię też Tennanta niż Ecclestona, ale to też jest genialne jest w tym serialu, że każdy może mieć ulubionego, „własnego” Doktora.

    @Chyba bedę musiał zrewidować część pozytywnych opinii o tej serii 😉

    Heeeej, daj im jeszcze szansę! A mnie się podobało, że Sleeper różni się od Kiss Kiss…, fajne było również nawiązanie do Terminatora. Nie mogę się też doczekać Marthy, ale trailer pokazuje, że jeszcze nie w następnym odcinku. Buu.

    Lucy Saxon
  18. Lucy, pewnie, ze im dam i to nawet niejedną szansę, ale całe jedenaście 😉

    A Tennant czasami wydaje mi się trochę zbyt infantylny i zmanierowany. U Ecclestona tego nie było, była za to pewna szorstkość, nadająca postaci psychologicznego realizmu (wiem, mówię o serialu dla dzieci i geeków). W nowych seriach brakuje mi jej czasami.

  19. Tomek,

    No nie, nie mów, że szukasz realizmu w familijnym programie rozrywkowym. ><

    Też znam kilka osób, które mówią wprost, że Tennant „przesadza”, ale musimy pamiętać, że Doktor jest taką właśnie ekscentryczną, zwariowaną postacią. Na takim Doktorze wychowały się pokolenia Anglików. 😉

    Lucy Saxon
  20. Lucy, wiem o tym. Ale cóż zrobić, Eccleston po prostu znacznie lepiej do mnie przemawiał. I nie chodzi o to, że nie był ekscentryczny czy zwariowany (ok, nie w takim stopniu, co Tennant), tylko o to, że był jednocześnie (zwłaszcza w finale) postacią tragiczną.
    Tennant jest gładki, Eccleston był chropowaty. Tennant jest jak ze „Shreka”, Eccleston był jak z „Braci Grimm”. Może i dzieci wolą dziś tę pierwszą bajkę, ale ja wybieram te drugie…

  21. Tomek, rozumiem, o co Ci chodzi, ale przecież kreacja Tennanta też znakomicie oddaje tragizm postaci Doktora. Uderzający jest zwłaszcza kontrast między jego ekscentryczną, żywiołową naturą a straszliwym osamotnieniem. Jego tęsknota za Rose czy rozpaczliwe próby ratowania Mastera wręcz łamią serce.

    Lucy Saxon
  22. Lucy, tu się – jak zwykle – nie do końca zgodzę. Oczywiście, w odcinkach, w których a) Doktor traci Rose a potem za nią tęskni; b) nie potrafi zapobiec śmierci Mastera, a zwłaszcza c) w „Human Nature/The Family of Blood” (zmagania z człowieczeństwem) taki tragizm oglądamy, ale jak dla mnie Tennant nie wypada w nim zbyt przekonująco. A przynajmniej nie tak przekonująco, jak wypadłby Eccleston.

  23. Widzisz, tylko ja nie uważam, by któryś z nich był lepszy czy gorszy. Obaj są genialnymi Doktorami, lecz bardziej zauroczona Tennantem. ^^

    I coś mam wrażenie, drogi Tomku, że zaraz zaczniemy dyskutować o wyższości jednych świąt nad drugimi, więc chyba czas najwyższy zakończyć ten spór, ne?

    Lucy Saxon

Skomentuj Tomek Łysakowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *